Wiecie co? To śmieszne, próbować budować mięśnie bojąc się jednocześnie normalnego jedzenia. Potrzeba mi było miesiąca, żeby dotarło do mnie, że będę cały czas miała wzdęcia i ciążę spożywczą starając się robić nadwyżkę kaloryczną kaszami, warzywami i owocami, mięsem i chudym twarogiem.
Jednocześnie zdarzyły się dni, kiedy żyłam na cukierkach albo chipsach występujących nie jako dodatek do dania, ale jako główny i jedyny posiłek dnia. Co mogę powiedzieć no, fajnie było . Oczywiście rosnę wszerz równie łatwo co w bicka, ale cóż. Tak jak nie da się chudnąć z jednej partii, tak nie da się rosnąć tylko w jednym miejscu. Powoli zaczynam wymyślać więc imiona dla każdej mojej nowej fałdki na brzuchu.
Próbowałam w tym czasie z pewnych powodów zmienić siłownię. I na próbie się skończyło - jeden zestaw hantli na cały przeludniony, bo w galerii handlowej (obok Maca...) usytuowany obiekt to stanowczo za mało.
PS: Wpis krótki i chaotyczny, bo tylko na tyle starcza mi czasu. Ale jest, bo nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że odpuściłam. Że Olka odpuściła, więc i ja może mogę. Że pewnie już nie chodzi na siłownię, że co z tego schudnięcia 40 kilo, skoro pewnie przytyła 50. Otóż nie. I zapewniam was,że wcale nie jest tak łatwo przytyć, nawet po długim i wyczerpującym odchudzaniu. I jeśli którejś z Was przelatują przez głowę wymówki typu: "Po odchudzaniu jest jojo z powietrza", to możecie o nich zapomnieć, bo gdyby tak było, to cóż... Problem niedożywienia na świecie jakby by chyba trochę nie istniał.