Cóż, sama chciałabym to wiedzieć . Dobra, bez jaj, niech ja chociaż raz się Wam na coś przydam.
Mija mi piąty tydzień w statusie "wyprowadzanie z redukcji", i przez pięć tygodni nie przybrałam na wadze. Cóż, puszczę na chwilę kciuki, które ciągle trzymam za to, żeby stan ten trwał nie pięć tygodni a pięć dekad, i podzielę się kilkoma tipami.
Po pierwsze: koniec odchudzania nie oznacza końca aktywności fizycznej ani dbania o to, co wkładamy do buzi. Nie wdając się w ściśle tajne szczegóły moich treningów, zajęłam się po prostu pracą nad siłą i nad odbudowaniem zszarpanych odchudzaniem nerwów - i to dosłownie. Ciężary co prawda poszły znacznie w górę, ale długość przerw między seriami też. No i najważniejsze: żadne z ćwiczeń mnie nie stresuje. Nie sprawia, że wpadam w panikę myśląc, czy zaraz nie pękną mi gacie (tak, nie robię klasycznych przysiadów) albo czy nie poślizgnę się na wykładzinie (wykroków też nie). Jedzenie to dalej ta sama micha. Tylko większa . Za to cardio poszło w dół. Głównie dlatego, że jego nadmiar pobudza apetyt a to ostatnie, czego potrzebuję starając się ujarzmić i tak zdziczałe hormony głodu i sytości.
Po drugie, koniec z podejściem: "zjadłam trzy kawałki pizzy i pączka, a waga nie skoczyła, uff, zajebiście!" jest nieco słabe. Głównie z powodu tego, że istotą odchudzania nie jest walka o jak najniższą cyferkę na wadze, tylko raczej o jak najniższe rachunki wystawiane nam przez lekarzy, apteki i jak najmniejszą ilość włosów wyrwanych sobie z głowy przez naszych bliskich w rozpaczy nad naszym zdrowiem. I owszem, niezdrowe smakołyki jedzone od czasu do czasu nic nam nie zrobią, ale warto byłoby jeść je z pełną świadomością tego, co i w jakim celu konsumujemy - czyli nie "hurrra, nie utyłam od hamburgera, to może mogę częściej pozwalać sobie na niego zamiast normalnego obiadu" tylko "jeden hamburger z Maca nie zrobi mi krzywdy, ale jedyną jego zaletą jest smak, a przecież zdrowe jedzenie też może być smaczne, więc na dłuższą metę po co mi dzika ochota na te hamburgery?". I to podejście nie może zmienić się, kiedy jednak tę upragnioną cyferkę na wadze zobaczysz, bo w przeciwnym razie szybko się z nią pożegnasz. To, że już jesteśmy szczupli, oznacza, że nasze zapotrzebowanie kaloryczne jest MNIEJSZE niż za grubych czasów, więc nie można przestać nagle kontrolować ilości i jakości jedzenia. Niestety. To jest właśnie to "pilnowanie się całe życie", aż lub tylko.
kingusia1907
22 sierpnia 2017, 16:03Super podejście, tak powinno być. trzymam kciuki aby wyprowadzanie z redukcji szło jak najlepiej ;)
angelisia69
22 sierpnia 2017, 13:28ja myslalam ze ty juz dawno na utrzymaniu jestes,ale nie martw sie,nie grozi ci jojo,jedynie 1-2kg jesli zaczniesz jesz wiecej i silowo ciezej cwiczyc bo wiadomo miesnia waza ;-) Za rozsadna dziewczyna z ciebie zeby dac sie jojowaniu.masz rozsadne podejscie do zarcia,nie "karalas" sie na diecie,tak wiec o co cho?jedynie inne porcje ;-) ja zawsze powtarzam,ze schudnac nie problem,problemem jest utrzymanie wagi przez reszte zycia
iw-nowa
22 sierpnia 2017, 12:30Lepiej pilnować się przez całe życie, niż zaliczać ciągłe zjazdy na widok wyższych cyferek na wadze, skoki i ciągły powrót do odchudzania, bo to też wpędza w chorobę. Ładnie się trzymasz i fajnie, że tak rozsądnie z tym wszystkim dajesz radę. Nie spotyka się zbyt wiele tak młodych i jednocześnie tak mądrych dziewcząt jak Ty, więc naprawdę podkreślę jestem pod wrażeniem tego, co masz pod kopułą, bo to jest jeszcze ważniejsze od tego, jak wyglądasz i czym się żywisz. Dzięki temu nie powinnaś zatracić tej ważnej umiejętności, czyli dbania o siebie. Powodzenia! :)
theSnorkMaiden
21 sierpnia 2017, 23:22A no masz oczywiscie racje. Robimy to dla zdrowia wiec czasem warto by sie zastanowic czy cos poza smakiem niektore rzeczy wnosza w nasze zycie. Pilnowac sie juz trzeba no trudno. Ja jeszcze 4kg do celu...i bardzo boje sie tej stabilizacji