Wczoraj był mój pierwszy dzień. Byłam naprawdę grzeczna, dostarczyłam sobie postanowione 1800 kcal w pięciu posiłkach. Tylko z jednego z nich nie jestem zbyt dumna, ale cóż, wczoraj było wczoraj :)
śniadanie - chudy twaróg zmieszany z jogurtem naturalnym, do tego orzechy laskowe, pestki dyni i suszona żurawina + jabłko
drugie śniadanie - dwie kromki chleba razowego żytniego z masłem, szynką i pomidorem
obiad - makaron ryżowy z kotletem mielonym bez tłuszczu i soli
przekąska - dwa ciastka francuskie na gorąco z serem i żurawiną + łyżka sałatki z makaronem ryżowym, surimi, ogórkiem itd.
kolacja - kefir
Także pewnie już się domyślacie co było tym moim grzeszkiem, ale na swoją obronę mam to, że były czipsy, czekolada, pełno tłustych i słonych przekąsek, a nawet oscypki prosto z zakopanego, a ja opamiętałam się. Naprawdę dałam radę i jestem z siebie za wczoraj bardzo dumna. Poza tym to był pierwszy wypity kefir w moim życiu. Piłam go chyba prawie godzinę, dużo czasu minie zanim dam radę robić to z trzy minuty.
wykonałam 50 brzuszków + 50 przysiadów
Taki więc był ten mój wczorajszy początek.
Oczywiście nie mogło być inaczej i dziś mam ten dzień, który to jest najbardziej znienawidzonym dniem przez kobiety, a już przeze mnie przede wszystkim. Nie mam ochoty nic jeść, nic robić, nie znajduję dla siebie miejsca, ani bezbolesnej pozycji. Jest po 14stej a ja dopiero po połowie śniadania. No nic. Jakoś to przeboleję, idę do kuchni.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłej niedzieli :)
Natalia