No i minął drugi tydzień. Przez cały ten czas nie tknęłam czekolady, fast foodów, ani nawet ukochanej coli. Tak jak być może niektórzy wiecie, pierwszy tydzień poszedł mi naprawdę dobrze, takie miałam odczucia. Drugi jednak nie poszedł po mojej myśli. Bardzo mało ćwiczeń, nieregularne, niezaplanowane posiłki. Wracałam głodna ze szkoły i łapałam się za domowe zupy. Ogórkowa jeszcze do przeżycia, mimo, że sól, śmietana itd, no ale już grzybowa była z białym makaronem. Niby pieczarki są bardzo zdrowe, mają pełno białka, ale tych klusków nie mogę sobie wybaczyć. Po tak zawalonym tygodniu postanowiłam się zrehabilitować i dziś o 6.50 rano ruszyłam na basen. Przepłynęłam 1,5 kilometra, co po prawie rocznej przerwie było dla mnie naprawdę miłym zaskoczeniem. (Poza tym, no proszę! Przecież ja się tak wstydziłam wyjść z tej szatni na płytę basenu...) Zmęczyłam się co nie miara, ale jestem z siebie dumna. Rodzice dostali listę zakupów na jutro. Od poniedziałku (oczywiście już jutro się postaram) na nowo zaczynam uważać na to co i o której jem. Wiem jakie to ważne i jak cieszą efekty takiej dyscypliny.
Dziś jest sobota, dzień w którym powinnam wstawić efekty tygodnia drugiego, nie mniej jednak nie zrobiłam, nie mam. Pewna osoba doradziła mi, żebym robiła to rzadziej. Najlepiej raz na miesiąc, maksymalnie raz na dwa tygodnie. Sama jeszcze nie wiem, ale z natury jestem dość niecierpliwa, więc... pewnie porównam to już za tydzień, bo uwielbiam zmiany na swoim pasku spadku wagi. Oby coś spadło.
Ogólnie to żyję teraz w stresie, w szkole jest ciężko i pewnie nie od razu zacznę ćwiczyć w domu, a już na pewno nic specjalnie długiego.
Mam nadzieję, że u Was jest lepiej i że trzymacie się w ryzach :) Naprawdę warto, uwielbiam takie chwile gdy jestem z siebie zadowolona, bardzo za nimi tęsknię i mam nadzieję, że szybko do nich powrócę.
Trzymam za Was kciuki i życzę przyjemnej, aktywnej niedzieli :) Dobranoc.