Depresja popowrotowa niestety mnie dopadła. Szczęście w nieszczęściu, że pogoda tu dopisuje bo przynajmniej obyło się bez szoku temperaturowego. Mam cichą nadzieję, że uda nam się skoczyć jeszcze na jakieś małe (większe) wakacje w tym roku ale to zależy od wielu rzeczy: pracy, zdrowia, pieniędzy itd.
Tydzień zaczęłam całkiem dobrze, od poniedziałku po urlopowej dyspensie znów ograniczam słodycze i pieczywo. Zaliczyłam nawet ćwiczenia "pod chmurką" i wsiadłam na rower. W prawdzie zaliczone tylko kilka minut ale od czegoś trzeba zacząć. Poczytałam też o żywieniu przy chorobach tarczycy bo jak widać to co wcześniej na mnie działało nie skutkuje. Postaram się wdrożyć kilka rzeczy i zobaczymy czy coś w końcu ruszy! Wkurza mnie ta waga bo najlepiej się czuję mając -10... a tu mimo starań waga stoi. Dziś na śniadanie miał być twarożek-ale mi zamarzł (nie wiem jakim cudem) i były jajka sadzone ze szczypiorkiem. Na obiad planuję jakieś risotto a na kolację nie mam planu.
Dziś z mężusiem jedziemy po ekspres do kawy-doczekałam się. Teraz już na pewno nie rzucę kawy ale zamienię lurę z nie wiadomo czego na prawdziwą kawkę.
Poza tym wzięło nas na prace ogrodowo-balkonowe. Posialiśmy papryczki, dymkę, agrest, porzeczkę i jeżynę. Mamy też kupione kolejne tuje do obsadzenia reszty płotu. Kupiliśmy też dwa śliczne fioletowe kwiatki (nie pamiętam nazwy) i lawędę-kocham, jej zapach kojarzy mi się z wakacjami.
Cu. :)