Byłam dziś na bazarze BO ZE WSI z lokalnymi produktami. Byłam i się obkupiłam. warzywa od kaszuba to jest to. Poza tym masło (jak go jem tak malutko, to mogę kupować wiejskie) i 2 pasty do chleba. Jedna z grochu na słodko(pyyyycha-będe próbować odtworzyć), a druga z bobu i pokrzywy (czeka na dalsze dni). Kiełbaska z dziczyzny- malutko tylko degustacyjnie, wiejskie jajka, kawałek kaczki na zupę. Chciałam gęś, bo ponoć najlepsza zupa z brukwi na gęsinie, ale niestety nie było. Będzie na kaczce. Już się pyrgoli kaczka z brukwią na kuchence.
Od wczoraj myślę nad moim jedzeniem i analizuję to i owo. W tym tygodniu SD mnie trochę rozczarowała po pierwszym tygodniu zachwytu. Wydaje mi się, że co drugie danie jest z cukinią i papryką- naprzemiennie z tuńczykiem. No ja tak nie mogę ciągle tego samego. Na pewno postawię na zupy bo to niskokaloryczne, a poza tym świetnie się sprawdza jak wracam z Szefową ze spaceru- wstawiam zupę i karmię potwora. Jak się naje to moja zupka już też gotowa. Poza tym zupy można wekować i mam zawsze pod ręką.
Byliśmy na spacerze na starówce, ale z powodu mrozu przeszliśmy tylko 4 km i uciekliśmy do domu. Mróz jak mróz, ale niewielki wiatr przy tej temperaturze już daje w kość.
No i najważniejsze. Nakupiłam zdrowej marchewki, ale też kilka słoiczków w Rossmannie. Od jutra zaczynamy rozszerzanie diety Szefowej. Jestem ciekawa jak to będzie. Nie tylko jutro- bo tu się nie nastawiam na spektakularne sukcesy. Ale w ogóle. Co będzie lubić, jakie smaki, konsystencje jej najbardziej podejdą, jak będzie się odżywiać w przyszłości, czy będzie lubiła gotować jak ja.... Dużo tego w mojej głowie. Mam nadzieję, ze damy jej dobry przykład jak się zdrowo odżywiać. Ale też że jakby miała problem z wagą np w wieku nastoletnim to że będę jej wsparciem mądrym, a nie matką wytykającą. To niesamowite, że karmisz to swoje dziecko i patrzysz jak rośnie i się rozwija. Jak poznaje nowe smaki, kształtuje gusta kulinarne, poznaje zasady jak się zachowywać przy stole. Tyle jej muszę/chcę pokazać. Tyle rzeczy jej chcę ugotować. Ale też muszę się pilnować, żeby jej nie "karmić emocjami". U mnie w rodzinie tak jest, że nie mówi się o emocjach, ale za to nakarmisz tą osobę za trzech... rozumiecie co chciałam przekazać? Np. moja mama nie powie, ze kocha, nie pochwali, ale obiad ugotuje najlepszy (choćby miała pół nocy spędzić w kuchni) i jeszcze do domu zapakuje. Nie winię jej już za to. Wychowała się w innych czasach gdzie o książkach psychologicznych nie było mowy, a sama się wychowała w podobnych warunkach. Ja jednak chciałabym Szefowej pokazać też że można a nawet trzeba rozmawiać o emocjach. Wszystkich emocjach. Tych pozytywnych i tych negatywnych. Bo każda emocja jest po coś. Np. ja nie wiem czy bym miała taką motywację do diety gdyby mnie to 74,4 nie zezłościło. Musiałam się z tą złością spotkać oko w oko, żeby się odbić i zmotywować, a nie tylko jęczeć, że muszę. Tak oto z wywodu gastronomicznego zrobił się psychologiczno dietetyczny, heheh