Dwa tygodnie temu stanęłam na wadze. Później przestawiłam ją w inne miejsce i znów pojawiło się to samo. Efekt jedzenia czego popadnie i o dowolnej godzinie: mam trzy cyfry (a po kropce nawet cztery). I co zrobiłam? Nic. Zupełnie nic. Tylko dalej jadłam. Gołąbki, ciasto czekoladowe, sernik, cukierki (michałków zjadłam chyba z kilogram), orzechy (niby zdrowe, ale w ograniczonych ilościach a nie ile fabryka dała) i inne takie rzeczy, których nie warto wspominać. Oczywiście pepsi, po której nie mogę spać. A wieczorami, gdy się położyłam miałam chęć zdrapać sobie skórę, tak swędziała. W czasie wizyty u internetowego lekarza przeczytałam, że to może być objaw cukrzycy. Przez kilka dni sprawdzałam poziom cukru i ciągle był poniżej 100. Kupiłam sobie balsam, bo odkąd się skończył to jakoś o tym nie pomyślałam i zaczęłam się smarować. Nawet nie wiecie jaka to ulga :). Moja skóra była wysuszona na wiórek. Zamiast samej schnąć, to ja skórę sobie wysuszałam. Teraz jest lepiej, ale codziennie się smaruję. Nie ma zmiłuj.
Przed @ miałam wrażenie, że jestem bez dna. Mogłam wrzucać w siebie i nic. ;/ I byłam niewolnikiem swojego żołądka, albo nie żołądka, bo on miał pewnie dość. Nie może być za to odpowiedzialna głowa, bo głowa wie, że nie mam tyle jeść, ale była zagłuszona przez COŚ. Coś przejęło nade mną kontrolę i nie mogłam się uwolnić. :) może czas spojrzeć prawdzie w oczy i się przyznać, że nie ma żadnego Cosia, tylko ja nie jestem w stanie się ogarnąć i nie mam silnej woli za grosz. Zresztą, te płacze powtarzam któryś tam już raz, więc wiadomo jak to ze mną jest.
Teraz się staram. Od wczoraj w sumie. Ograniczyłam jedzenie, tzn. 5 posiłków i tak ok 1800kcal (CPM to 2400kcal, PPM 1760kcal). Wczoraj było 2000kcal, dzisiaj może mniej, bo nie jadłam drożdżówki (tak naprawdę to nie lubię drożdżówek, ale na cukrowej pustyni i drożdżówka się nada), ani wafelka, ani cukierka. Zjadłam łyżkę twarogu z cukrem - robiłam naleśniki i sprawdzałam,czy już jest ok. A te naleśniki tak pachniały, że myślałam, że jak nie zjem, to padnę. Nie zjadłam, nie padłam.
Śniadanie : 2 kromki chleba żytniego,razowego z almette śmietankowym, pomidor, cebula, serek ulubiony i jogurt naturalny
II śniadanie: zupa jarzynowa z kaszą jaglaną - zupa na rosole, bez śmietany
Obiad: kapusta kiszona, kasza jęczmienna z fasolką szparagową, pieczarkami i groszkiem cukrowym.
Podwieczorek: jabłko, mandarynka, orzeszki ziemne
Kolacja: kanapka z pomidorem i pasztetem (drobiowym swojskim)
I woda, herbata i kawa inka.
Edit: I jak dobiję do 1500 to będzie cud ;/ Kapusta i kasza zaoferowały mi oczyszczanie jelit, bez mojej zgody, więc już nie odważyłam się zjeść jabłka i mandarynki. i o godzinie 20 liczba moich kalorii to 900, więc gdzie mam zmieścić pozostałe 900? Mam złe rozplanowanie posiłków. Ot i co.