Pokpiwając w duchu z Damiana choc bardzo pokrzepiona zrobiłam gimnastykę wg jego planu. Z zadowoleniem poszłam spać, rano popłynęłam na wagę, a ona nic. Zdumiona podniosłam chyba dosc teatralnie oczy (sama solo w łazience) i zobaczyłam siebie w lustrze.
Słuchajcie, duchy wspierające życzliwie - zmieniłam sie. Na tej diecie, na której sie zajadam mozarellą, indykiem, kanapkami czterema czy trzema na kolacje czy sniadanie - schudłam przeciez naprawde sporo, ale od tych cwiczen, co uwazalam za proste i naiwne, nie mam brzucha. Tzn nie mam tego zwalistego brzucha ciążowego, jestem prawie płaska, niewiele na dole brzucha mi wystaje. jakies mięśnie na brzuchu zaczyna byc widać pod biustem (nigdy nie miałam tam mięsni). Owszem, jestem jeszcze zbyt obfita z tyłu, i całość fajnie by odchudzić, ale zaczynam wyglądac sensownie.
NIe oglądałam sie nago w lustrze, bo przmeblowania, wyjazdy, etc, a nie było czego ogladać;-) no wiec poszłam po ubraniu drugi raz i podniosłam bluzkę;-)
Teraz weekend z rodziną, ale jakos to przetrwam a jak nie przetrwam, to od wtorku biore sie znowu za sprawdzone metody. Dziwne, ale działa. Ale fajnie! Zaczynam wierzyć, ze jeszcze bede wygladac.
No i wzruszyłam ramionami nad tym, ze nie doszłam do 66 rowno, bo jesli miesni troche widze i nie wygladam jak na tym upiornym zdjeciu o którym żaliłam sie Pirze, to juz bardzo optymistyczno -nadziejowo;-)
dobrego dnia. Wiecie co, nie trzeba sobie wyrzucac braku wielkich czynów małe kroczki wystarczają, byle we wlasciwym kierunku