Hej!
Jak w tytule - jestem na siebie potwornie zła! Tak dawno mnie tu nie było... Odpuściłam sobie po całości... Dietka w sumie nie aż tak źle, bo podjadałam tylko w czasie "dnia oszustw", ale i tak jestem załamana... Zero ćwiczeń. Gdybym sobie wtedy nie odpuściła, gdybym spięła tą swoją grubą dupę już teraz, już dzisiaj byłabym bliżej pięknej sylwetki. Ale nieeee, po co... Lepiej leżeć na tej dupie i czekać aż zrobi się samo. Ech, normalnie aż chcę sobie powyrywać włosy z głowy, chcę płakać... Dlaczego jestem taka słaba? Tak beznadziejna? Po raz enty powtarzam sobie, że się nie poddam, mam motywację przez tydzień i potem co? Koniec. I tak w kółko. Pewnie za tydzień znowu się poddam... Dlaczego tak jest...? PORAŻKA...
Ale dziś, mimo tego, że wyglądam przez @ jak balonik to się spięłam i coś w końcu zrobiłam! (chyba właśnie to wygląda mój brzuch w czasie @ mnie popchnęło). Obiecuję sobie, że jutro wstanę rano i pobiegam, choćby wolniutko, choćby krótko, ale pobiegam. Wstanę i pobiegnę, bo chcę być piękna. Obiecuję też sobie, że jeżeli mi się uda, to kupię sobie w końcu biografię Audrey Hepburn, której tak bardzo pragnę. Jeżeli mi się nie uda - nie będzie biografii, proste. Nie kupię póki nie pobiegnę.
Na początek co dzisiaj zjadłam:
- dwie parówki berlinki z ketchupem i bagietką
- herbata sypana czarna z suszonymi owocami i płaską łyżeczką brązowego cukru
- banan
- 7 (!) racuszków z bananami polane syropem klonowym ( zawaliłam, ale były pyszne )
- dwa tosty z serem (kulka mozzarelli) z dwoma kabanosami, posmarowane cieniutko masełkiem (żeby tylko nie były tak suche) z odrobinką ketchupu
- 1,5 l wody
ŹLE. BARDZO ŹLE. Mówiąc szczerze to naprawdę nie wiem co jeść... Jestem okropnie wybredna. I tak staram się jeść najlepiej jak mogę, ale mimo to mi nie wychodzi... Ale przynajmniej zaczęłam pić więcej wody, a zawsze miałam z tym problem. Czasami wyjdzie litr, czasami nawet 2,5l, ale średnia to 1,5l. :) No i nie jadłam słodyczy. A przynajmniej w formie cukierków, lizaków, batoników, czekolad... Mówiąc szczerze to nawet mnie do nich nie ciągnie. Ba! Jakoś jak na nie patrzę to mi się odechciewa ich jeść, jakiś taki wstręt. Wolę sobie zjeść np. takiego słodkiego bananka :) Swoją drogą staram się też nie jeść owoców po 17, bo gdzieś przeczytałam, że nie owocki powinno się jeść raczej rano - do popołudnia.
A co ćwiczyłam?
- rozgrzewka
- Tiffany boczki
- 100 przysiadów
- "ściana płaczu" - 30 sekund
- Ewa Chodakowska uda
- 100 pompek przy ścianie
- ćwiczenia na obwisłe ramiona fitappy z ciężarkami 1,5 kg (wiem, że 1,5 kg to malutko, ale ja nie dam rady więcej. Mam tak niesamowicie słabe ręce, że aż trudno w to uwierzyć...)
- rozciąganie
Mam wrażenie, że ciągle mi mało... Chyba popadam w paranoję. To bardzo niezdrowe. Po prostu jestem załamana...