Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121276
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 kwietnia 2014 , Komentarze (26)

Dobry wieczór! :)

Dziś będzie króciutko, bo jest późno, jeszcze nie ćwiczyłam, a jutro pobudka z samego rana. Obudziłam się o 06:15 bez budzika, poleciałam do kibla, umyłam ząbki i w związku z tym, że jest poniedziałek, stanęłam na wagę - pokazała 84,1 kg, czyli o 1,1 mniej niż w zeszłym tygodniu! Yes, yes, yes! Tak to ja się mogę odchudzać :D

Przed śniadaniem zrobiłam jeszcze "Wake Up and Go with Denise Austin", takie 15-minutoe poranne ćwiczenia, co by się obudzić, a potem poleciałam do kuchni eksperymentować ^^ Dziś przyszedł czas na owsiankę z ciecierzycą :D Wyszła przepyszna, bardzo sycąca i w ogóle jutro zamierzam zrobić powtórkę, tylko tym razem wariant waniliowy :)

Poleciałam na uczelnię, zaliczyłam swój spacerek, potem byłam na wykładzie, na którym oglądaliśmy filmy o NSDAP, wystąpienia Goebbelsa i czytaliśmy fragmenty "Mein Kampf", więc było bardzo fajnie :) Wracałam taka szczęśliwa na dworzec (głównie przez tę wagę), że aż faceci się na mnie gapili ;)

W pociągu niestety nagle kompletnie odjęło mi siły... myślałam, że nie dojdę do domu. Coś jest nie tak, coś się ze mną dzieje, chociaż wyniki mam jak złoto. Nie wiem, jutro jeszcze zadzwonię dowiedzieć się, co z tą tarczycą, ale nie wydaje mi się, żeby to było to...

Dobra, miało być krótko, lecimy z fotomenu:

Śniadanie: kakaowa owsianka z cieciorką - przepis zamieściłam na blogu, żebyście wiedziały, o co mniej-więcej chodzi ;)

II śniadanie: zabrałam ze sobą warzywa, ale się nie zmieściłam w czasie i zaczął się wykład... Nie zdążyłam zjeść melona (głupio bym wyglądała obgryzając go przy wszystkich ;)), marchewki i selera, bo chrupałam na całą salę ;)

Obiad: wczorajsza zupka z odrobiną pokruszonej fety (przepis tutaj), grillowane tofu, quinoa, meksykańskie warzywa i kostka ciemnej czekolady ;)

Kolacja: tu akurat monotonnie, bo zakochałam się w jabłku z activią (1/2 op.) i serkiem wiejskim też 1/2 op.) :))

No, na dzisiaj to tyle... nie wiem, czy dam radę jeszcze ćwiczyć. Wczoraj zrobiłam jeszcze boczki z Tiffany, dzisiaj oprócz 5-km spaceru był 5. odcinek Morąga :) Akurat ćwiczenia na poślady, tak że teraz ledwo chodzę ;)

Trzymajcie się cieplutko, dziękuję za ogromne wsparcie i tyle ciepłych komentarzy! :*

Ula

PS. Jeśli narobiłam dużo literówek, to przepraszam, ale jestem dziś nieprzytomna :)

28 kwietnia 2014, Skomentuj
krokomierz,7823,78,547,11767,3912,1398692300
Dodaj komentarz

27 kwietnia 2014 , Komentarze (54)

Dobry wieczór!

Przepraszam za tak dosadny tytuł, ale po prostu nie dało się inaczej ]:>

Wczoraj wieczorem po napisaniu posta jak zwykle zaczęłam ćwiczyć. Zrobiłam:

- rozgrzewkę z Mel B
- brzuch z Mel B
- boczki z Tiffany
- domowy aerobik TV Morąg (jest świetny, daje w kość jak cholera, a to tylko 15 minut), odcinek 3 – nie wiem, dlaczego akurat tak ;)

W każdym razie podczas robienia tego aerobiku rozbolał mnie żołądek. Nagle. Ledwo doleciałam do kibla. Trochę się zdziwiłam, że o tej porze mnie gania, ale ok. Wróciłam do pokoju, poćwiczyłam do końca... i znowu! Po 10 minutach jeszcze raz. Byłam w kiblu 3 razy, z tak koszmarnym bólem żołądka (oszczędzę Wam szczegółów), że już nie wiedziałam, czy rzygać czy... Położyłam się z tym bólem i szczerze mówiąc trochę bałam się zasnąć ;) 

Dziś o 6:00 znów obudził mnie ból i powtórka z rozrywki. Dwa razy ledwo doleciałam do kibla. (chory)

Ja nie wiem, co się stało, co ja znowu zeżarłam, bo wczorajszy dzień był pod względem jedzeniowym naprawdę spokojny. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to serek wiejski, któremu za kilka dni kończy się termin przydatności i z tego tytułu był o 30% tańszy niż normalnie. Ale nie zjadłam go przecież dużo, poza tym wyglądał i smakował zupełnie normalnie.

Jutro ważenie, ale w ciągu ostatnich 24 h straciłam chyba ze 2 kg, więc może zobaczę wreszcie tę czwórkę z tyłu ;)

Dobra, dość tych obrzydliwości, jedziemy z dzisiejszym fotomenu J

Śniadanie: (07:30): obiecana kilka dni temu nowość :) Owsianka ze... słodkim ziemniakiem ^^ Nigdy nie jadłam batatów, ale widziałam je wiele razy w necie, również w owsiance i postanowiłam zaryzykować. Wyszła genialna, a ja mam nowe ulubione warzywo (impreza) Pychotka! Do tego wielkanocne jajeczko czekoladowe (5 g). Jem jedno codziennie, ale chyba zapominałam wcześniej dopisać (czekolada)

W międzyczasie 2 kawy z mlekiem 0,3% - jedna orzechowa i jedna waniliowa ^^

II śniadanie (11:10): mała sałatka grecka (wiem, zabiłam wit. C i pójdę do piekła – whatever!) z surowym groszkiem cukrowym, 2 plasterki melona i garść czarnych winogron.

Obiad (14:50): resztki wczorajszych warzyw z quinoą (zdjęcie wybitnie takie sobie, wiem), ½ pieczonego batata (resztka z owsianki), wielowarzywna wiosenna zupka-krem własnego pomysłu :D Przepis oczywiście tutaj.

Kolacja (18:30): taka jak wczoraj, chociaż biorąc pod uwagę moje wczorajszo-dzisiejsze perypetie, nie wiem, czy to był dobry pomysł... Okaże się pewnie za kilka godzin :P
Jabłko, ½ serka wiejskiego (z wczoraj...) i activia o smaku cytryny i bzu. Dziś bez cynamonu (ta, bo to on na pewno mi zaszkodził ;)).

 Wczorajsza aktywność fizyczna:

- "Good Morning" Energizing Workout to Begin your day (rano)
oraz to, co wymieniłam na górze

Dzisiejsza aktywność:

- sprzątanie kuchni
- domowy aerobik TV Morąg odc. 2
- domowy aerobik TV Morąg odc. 1 (nie wiem, czemu w takiej kolejności)
- Tank Top Arms Workout - Shoulders, Arms & Upper Back Workout
- Toned, Lean Arms Workout -- Rhomboids, Shoulders, Bicep, Tricep & Chest Workout (20 minut!!!).

Później zrobię jeszcze boczki z Tiffany, ale na tym się dzisiaj pewnie skończy, bo mi ramiona omdlewają od tych ćwiczeń ;)

A ten aerobik z TV Morąg bardzo chciałam Wam polecić. Brzmi może średnio, ale jest naprawdę fajne. Ja niestety nie mam stąd dostępu do wszystkich odcinków, których jest łącznie 15, bo mi się ciągle GEMA wciska (taki niemiecki odpowiednik naszego ZaiKSa) i piszczy, że prawa autorskie, sratatata. Ale ćwiczenia są naprawdę fajne, na wszystkie partie ciała. Jeden odcinek trwa ok. 15 minut, ale oczywiście można je połączyć i człowiek ma cardio jak się patrzy :) Ja w każdym razie na pewno dalej będę z nimi ćwiczyć :)

Poza tym nareszcie się dziś pouczyłam, nawet zrobiłam zadanie domowe – nowość. Ale wkurza mnie trochę, że muszę się zajmowac duperelami typu przerysowywanie tabelek i innych schematów, bo to zajmuje cholernie dużo czasu. Materiał dość trudny, ale lingwistykę akurat lubię. Teraz muszę poczytać o niemieckih mediach po 1945, a później jeszcze 2 rozdziały z psycholingwistyki (trudne jak jasna cholera i ciężko napisane), rosyjskiej literatury awangardy, chorwackiej średniowiecznej literatury... A chce mi się..!

Nic to, nie nudzę dalej, uciekam czytać :) Tym bardziej, że mam dziś zapał i energię do wszystkiego, trzeba to wykorzystać ;)

Wstawiam Wam jeszcze piosenkę, która zawsze, ale to zawsze poprawia mi humor :) Teledysk jest... bardzo taki sobie, ale kawałek naprawdę superpozytywny i totalnie w moim klimacie ;)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania! ^^

PS. Dzięki za ogromne wsparcie, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy! :*

26 kwietnia 2014 , Komentarze (50)

Dobry wieczór!

Sobota jak to sobota, taki sobie dzień. Nie przepracowałam się i w ogóle nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Wstałam o tej 07:00, zjadłam śniadanie, trochę posprzątałam, później poprasowałam... Byłam też w sklepie, bo wywiało mi z domu wszelkie świeże owoce i warzywa, po obiedzie wszystko elegancko umyłam i tak mi się spodobało, że przed wstawieniem do lodówki aż sfotografowałam ;)

Przy tym myciu zresztą nieźle się bawiłam. Wzięłam ze sobą do kuchni tablet, ściągnęłam jakąś tam appkę i słuchałam sobie chorwackiego radia (teraz mam internet w całym domu, to mogę! ^^). Leciały tak fajne kawałki, że od razu przypomniał mi się ostatni urlop i w ogóle... zrobiło się tak jakoś letnio :) Naszego polskiego radia ostatnio nie słucham, bo tylko papież i papież. Poczekam, aż im przejdzie i wtedy bardzo chętnie sobie posłucham ;)

Poza tym nie mogłam dziś narzekać na nadmiar dobrego humoru. W ogóle od kilkunastu dni chodzę tak wściekła, że aż siebie nie poznaję. Wszystko mnie wkurza i chodzę po domu jak burza. Nie wiem, co jest nie tak, może to ta cholerna pogoda, nie chce się ustabilizować. Raz jest gorąco, za 5 minut pada deszcz (albo grad, jak ostatnio), ciśnienie w górę i w dół jak na rollercoasterze, dzień w dzień boli mnie głowa i nie mam siły.

Wczoraj wieczorem zaczęłam ćwiczyć. Zrobiłam jakieś cardio i jeszcze parę ćwiczeń i tak mi było fajnie, że pełna zapału wzięłam się za boczki z Tiffany, żeby tradycji stało się zadość. W tym momencie do pokoju wparował E i mało mnie szlag nie trafił, bo mówiłam mu, że ćwiczę i potrzebuję spokoju. Przeprosił, poszedł sobie. Nie minęły 2 sekundy, Braciszek się dobujał przez skajpa. Odebrałam, jak powiedział, o co chodzi, to jeszcze go oje...ałam. I tyle było moich ćwiczeń. Nie zrobiłam w końcu tych boczków (mam zamiar zaraz to nadrobić), zła poszłam pod prysznic i równie zła spać J Znacie jakieś metody na poprawę wiecznie złego humoru?

Jedziemy z fotomenu:

Śniadanie (07:45): owsianka winogronowo-bananowa z jagodami goji (bez dodatków typu chocolate chips, wiórki kokosowe albo mleko w proszku – sukces!)

II śniadanie (11:15): pełnoziarniste pancakes z gorzką czekoladą i sosem bananowym (jogurt naturalny i banan), przepis znajdziecie tutaj :)

Obiad (15:00): śródziemnomorskie warzywa (świeże, żadna tam mieszanka :)) z quinoą, do tego 1/2 kromki pełnoziarnistego chleba orkiszowego

Kolacja (18:30): 1 jabłko,

½ activii (cytryna i bez),

½ serka wiejskiego z cynamonem (bo więcej nie wlazło do kokilki ;))

Dziś udało mi się wytrwać z mniejszą ilością gumy do żucia i cukierków (zjadłam chyba tylko jednego). Bez mleka w proszku i miodu w serku wiejskim. Bez podżerania między posiłkami. Z w miarę małymi porcjami. Niby to nieduży sukces, ale biorąc pod uwagę moją słabnącą silną wolę i tak jestem zadowolona ;)

Co do aktywności, to 1 h prasowania, zaraz będzie brzuch z Mel B, boczki z Tiffany i coś tam sobie jeszcze dobiorę, może jakieś cardio (chociaż serdecznie nienawidzę tych ćwiczeń). Ramionom daję dziś odpocząć, bo katowałam je niemal dzień w dzień, należy im się przerwa :)

Idę ćwiczyć (póki mam siłę ;)). Trzymajcie się cieplutko! :*

25 kwietnia 2014 , Komentarze (33)

Dobry wieczór!

Wpadam tylko na chwilę, aby poinformować, że dodałam nowy przepis na bloga :) Oto pyszna, niesamowicie słodka i sycąca owsianka daktylowo-czekoladowa! :D

Jak zwykle zapraszam Was do komentowania i subskrybowania bloga :)

Pozdrawiam! Ula

25 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

Cześć Dziewczyny! 

Witam Was po jakże długiej, bo aż tygodniowej przerwie! Dlaczego tak długo? Ano dlatego, że były święta, poza tym skończył mi się transfer internetu w komórce (a z 64 kb/s nie poszaleję) i nie mogłam za bardzo dodawać wpisów... Od dziś mam jednak normalny, szybki, stacjonalrny internet w komputerze (jupi!) i obiecuję być z Wami regularnie J

Przerwa w pamiętniku nie oznacza wcale przerwy w diecie. Nadal walczę i staram się pokonać swoje słabości. W miarę możliwości zaglądałam też do Was i starałam się wspierać Was na bieżąco J A propos...

Już kilka wpisów temu zapowiadałam, że co jakiś czas będę robiła porządek "w znajomych". Osoby, które przestają nagle prowadzić pamiętnik (ponad miesiąc), osoby, które mimo że zapraszały mnie do znajomych nie pokusiły się ani razu o dodanie komentarza oraz "kolekcjonerów" (300 znajomych i więcej) po prostu usunęłam z tego Zacnego Grona. Jeśli  któraś z Was poczuła się w tym momencie niesłusznie potraktowana, proszę o pw, ale lojalnie uprzedzam, że będę regularnie wywalać J Są tu Dziewczyny, z którymi jestem w stałym kontakcie i to właśnie One pomagają mi w dalszej walce i wspierają, a takie wsparcie jest bardzo, ale to bardzo ważne – dziękuję Wam! :*

Tymczasem przejdźmy do lżejszych tematów... znaczy do żarcia ^^ Tak jak obiecałam, starałam się fotografować wszystko, co jadłam, zapisywać dzienne menu i aktywność fizyczną. Jako że minął tydzień, trochę tego jest... Mam nadzieję, że nie będziecie się nudziły ;)

18.04.14

Śniadanie (08:20): wieloowocowa owsianka z orzechami, suszonymi owocami i prażonym sezamem

II śniadanie (11:40): budyń waniliowy z kaszą manną i cynamonem, jabłko

Obiad (15:50): wielowarzywne curry z kolorowymi warzywami strączkowymi, ryż pełnoziarnisty

Kolacja (19:40): zielony koktajl oczyszczający (dawno nie piłam ;)), tym razem z 1,5 plasterka ananasa, activia z siemieniem lnianym

Aktywność:

- rozgrzewka z Tiffany 12 min
- boczki z Tiffany 10 min
- cardio z Mel B 10 min
- sprzątanie ca. 2-3 h
- prasowanie ½ h
 

19.04.14

Śniadanie (07:40): przepyszna owsianka czekoladowo-daktylowa, czyli zlepek różnych słodkich inspiracji J Przepis w najbliższym czasie znajdziecie na blogu.

II śniadanie (12:30...): trotilla z pasztetem sojowym, sałatą, wegańskim chorizo, mozarellą i kukurydzą, smoothie winogronowo-jogurtowe. Tortilla niestety cała, bo miałam koszmarny początek dnia (naprawdę koszmarny, dzień zaczęłam praktycznie od płaczu), byłam głodna i było mi wszystko jedno... Zresztą widzicie, ile godzin minęło od pierwszego śniadania...

Obiad (15:30): mało fotogeniczne wielowarzywne curry z dnia poprzedniego, 4 placuszki kapuściano-grzybowe, quinoa (w której od razu się zakochałam!). Nie wiem, ile z Was już próbowało quinoi – ja jadłam ją pierwszy raz i muszę przyznać, że bardzo mi posmakowała. Ma niesamowitą teksturę, jest chrupiąca i podobno bardzo zdrowa. Ja kupiłam paczuszkę mieszanej – czerwonej i białej quinoi, a podobno jest jeszcze czarna. Naprawdę polecam!

Podwieczorek (18:00) activia z siemieniem lnianym i otrębami (nie było czasu robić zdjęcia, bo lecieliśmy do ogrodu, zresztą... nie bardzo było co fotografować J)

Kolacja (20:00): ½ ogórka, 2 placuszki kapuściano-grzybowe (zdjęcia również brak, bo jedzenie w biegu). 

Aktywność:

- Chest & back with Rebbeca Louise
- How to lose arm fat with Rebecca Louise
- Brzuch z Mel B
- Boczki z Tiffany 

Tego treningu z Tiffany myślałam, że nie skończę, tak mi się nie chciało, ale spięłam poślady i jakoś poszło. Obiecałam sobie co najmniej 30 minut dziennie i mam zamiar się tego trzymać!

20.04.14

Śniadanie (08:00): owsianka daktylowo-czekoladowa vol. II ;) Jest tak słodka, że można się porzygać, ma też sporo kcal, więc nie polecam jej na codzienne śniadanie, ale raz w tygodniu na pewno można sobie pozwolić J

II śniadanie (11:20): pół kromki razowego chleba z Philadelphią (grillowana papryka) i oczywiście świątecznym jajkiem, 2 placuszki kapuściano-grzybowe, 2 rzodkiewki, smoothie jogurtowo-winogronowe

Obiad (15:20): grillowana wegańska biała kiełbaska, grillowany wegański cow-girl-steak (tak było napisane na opakowaniu :P), grillowany w folii ziemniak z odrobiną masła, pieprzem czosnkowym i ziołowym, surówka wielowarzywna i surówka z czerwonej fasoli autorstwa mojego E <3 Do tego ½ lampki wina, które to wino natychmiast mnie zmuliło i tak skończyło się moje picie w święta. Strasznie źle znoszę alkohol (a kiedyś piłam równo z chłopakami, ½ l na głowę to było dla mnie nic) i chyba w ogóle sobie daruję, bo tylko źle się po nim czuję.

A tu jeszcze zdjęcie z kurczakiem mojego E :)

Najadłam się, ale nie nażarłam. Patrzyłam jak urzeczona na leżącą przede mną metrową, pyszną, świeżą, białą bagietkę, ale tym razem się powstrzymałam. Później nie miałam wyrzutów sumienia, kiedy usiadłam sobie w ogrodzie i prawie zasnęłam po obiedzie. Przytuliłam się do E, oparłam głowę na jego ramienu i nie było człowieka J Tylko talia po ćwiczeniach z Tiffany trochę dokuczała i dlatego nie zasnęłam J

Kolacja (19:10): coś pysznego – serek wiejski z pieczonym jabłkiem i sosem karmelowym (z 1 łyżeczki cukru). Nie lubię serka wiejskiego, szczególnie od czasu, kiedy spróbowałam go ze szczypiorkiem (do tej pory mam wstręt), ale przygotowany w ten sposób jest naprawdę rewelacyjny J Przepis, choć jest to danie raczej zimowe niż wiosenne, wstawię na bloga J Na pewno będę teraz jadła taki serek częściej, może niekoniecznie z karmelem, bo i bez niego jest pyszny, ale myślę, że Pan Wiejski znów zagości w mojej lodówce ;)

Aktywność:

- Total Arm Workout z Rebbecą Louise
- Intense Full Ab Workout z Rebbecą Louise
- Boczki z Tiffany

Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, to nie bardzo mi się chciało, ale cały dzień przebimbałam w ogrodzie nie robiąc dosłownie nic, więc stwierdziłam, że naprawdę wypada ruszyć dupsko. Ten intensywny trening mięśni brzucha dał mi zresztą nieźle popalić, na końcu odczuwałam straszny, szczypiący ból, który z przyjemnością nie miał nic wspólnego i to chociaż starałam się ćwiczyć powoli. Nic to, trzeba się po prostu powoli przyzwyczajać do bardziej intensywnego wysiłku. Ręce też zaczęłam ćwiczyć z 0,5 l butelkami wody (wcześniej były puszki z mlekiem skondensowanym, ale zauważyłam, że są za lekkie i źle leżą w ręce) i  dopiero wtedy zaczęłam czuć mięśnie ramion ;) Boczki z Tiffany staram się natomiast robić codziennie, chociaż już trochę mi się znudziły... Widzę jednak, że te wałki po bokach faktycznie zaczynają znikać, więc staram się nie poddawać J

21.04.14

Śniadanie (08:00): owsianka mango-winogronowa

II śniadanie (11:00): pół kromki chleba pełnoziarnistego z Philadephią (grillowana papryka), pomidorem, świątecznym jajkiem i młodą cebulką, ½ activii, kilka winogron i karambolą (oskomian pospolity? kto to tak idiotycznie nazwał?), resztka sałatki obiadowej z poprzedniego dnia.

Obiad (15:00): i tu zaczyna się prawdziwa historia. Plan był taki, że pojedziemy do ogrodu, tym razem popracować, a przy okazji zrobimy powtórkę z grilla. Akurat wychodziliśmy z domu, kiedy zaczepiła mnie sąsiadka z dołu ze słowami: "O, dobrze, że panią widzę...". Aż mi się zimno zrobiło. Okazało się, że chce jakąś taczkę, więc odesłałam ją do męża, mówię, że jest w garażu, tylko niech się streszcza, bo właśnie wyjeżdżamy. Tak tak, ona zaraz zejdzie. Poszłam do E i mówię, że mnie stara dorwała, żeby poczekał. Poszedł jej poszukać, dowiedzieć się, jakiej cholery chce od niego, ale nie znalazł i pojechaliśmy. Już się cieszę na następne spotkanie z tą starą wariatką. Jak do kogoś z mordą skoczy, bo w wielkanocny poniedziałek odważyliśmy się nie poczekać, to do kogo jak nie do mnie?

Ale to był dopiero początek. Dojechaliśmy do ogrodu, dzwoni koleżanka E (ze względu na dużą różnicę wieku między nami mamy oddzielnych znajomych J) i pyta, czy jesteśmy w ogrodzie. No tak. To ona zaraz przyjedzie. No żesz kurwa! Przepraszam, ale to pierwsze, co mi przyszło do głowy. I pytam E, jakiej cholery ona się wybiera, skoro nikt jej nie zapraszał. Słuchajcie, taka wściekła byłam, że mnie aż nosiło, no nienawidzę tej baby, unikam jej jak ognia i akurat kiedy sobie zaplanowaliśmy taki fajny dzień, ona nie pytając nikogo o zdanie po prostu nam wbija na kwadrat. Ta baba nie mówi, ona się drze. Gada takim dialektem, że w ogóle jej nie rozumiem i potrafi gadać tylko na dwa tematy: o byłej żonie mojego E i o swoim nowym nabytku – wnuczku. Ani jedno ani drugie mnie nie obchodzi, bo dzieci nie cierpię, o innych dziwnych stworzeniach nie wspominając. Szlag trafił cały dobry nastrój, więc od razu wzięłam się za robienie obiadu, bo powiedziałam, że w jej towarzystwie niczego jeść nie będę (mam swoje powody...). Na szczęście przygotowałam wszystko zawczasu i musiałam tylko upiec kiełbaski w ognisku.

Na obiad było więc warzywne carpaccio z moim osobistym tzatziki (z osobiście przygotowanego twarożku ^^), co zresztą chyba widać, bo nie chciało mi się go blendować :P Do tego świąteczne jajko, dwie wege kiełbaski z ogniska i trochę wczorajszej sałatki z fasoli. Nie wiem nawet, czy mi smakowało, taka byłam wściekła i z tej złości zeżarłam jeszcze jedną kiełbaskę na zimno, prosto z opakowania.

Z tej złości poszłąm machać kilofem w ogródku i myślę, że machałam ok. 45 minut. Tylko mnie głowa rozbolała, bo znów bawiłam się w wyciąganie kamieni i pięciometrowych korzeni z ziemi...

Na kolację było jabłuszko z marchewką, drugie pół activii, do tego sok z cytryny, ksylitol i cynamon ^^

Tego dnia, jako że był poniedziałek, również się ZWAŻYŁAM. Po świętach spadek 0,5 kg (w ciągu tygodnia ^^), więc z jednej strony byłam superhappy, bo coś wreszcie ruszyło i pierwszy raz w życiu nie przytyłam, a schudła w święta, a z drugiej strony byłam zła, bo zaczęłam odnosić wrażenie, że nigdy nie przeskoczę tej magicznej piątki z tyłu... A tak niewiele brakowało, jedynie 200 g! Nic to, zobaczymy, co waga pokaże w przyszły poniedziałek...

 Poza tym byłam kilka dni przed okresem i miałam parcie na żarcie. Nie folgowałam sobie za bardzo, chyba tylko przy śniadaniu, ale jestem zdania, że można ;) Zresztą cały numer polegał raczej na dużej ilości cukrów prostych w owsiance, tłuszczu też zresztą było niemało, bo tu kako, tu orzechy... Ale jak mówię, śniadanie to pół biedy. Gorzej, że byłam najedzona, a ciągle chciało mi się jeść... I tylko patrzyłam, czym by tu zagryźć. Nie zagryzałam niczym, piłam wodę jak głupia, ale nastrój miałam bardzo taki sobie. Na pewno wiecie jak to jest.

Aktywność fizyczna:

poza lataniem z kilofem i łopatą?
- How to Get Arms Like a Victoria's Secret Model z Rebbecą Louise
- boczki z Tiffany 

Przez cały dzień rypała mnie głowa (nie wiem, czy nie od tego kilofa), nie chciało przejść nawet po tabletkach i jeszcze mi się zaczął okres... Tak więc i tak uważam, że było nieźle.

22.04.14 (tu akurat nie było do końca wege ;))

Śniadanie (07:00): zielona owsianka z mango (przepis znajdziecie na blogu)

II śniadanie (11:00): kromka chleba razowego z sałatą i pastą jajeczną (philadelphia i jajko), owocowe szaszłyki, ¼ jabłka

Obiad (14:30): Chili sin carne, ryżowy makaron (40 g), plaster niskotłuszczowego sera

Podwieczorek (18:00): słupki żółtej i czerwonej papryki, 2 rzodkiewki, ¾ jabłka

Kolacja (20:00): 3 patyczki surimi

Aktywność fizyczna:

To był najdłuższy dzień w całym tygodniu. Zajęcia od 09:15 do 12:45, później 5-godzinne okienko... Poszłam się przejść, pozwiedzałam trochę Heidelberg, połaziłam po miejscach, w których jeszcze nigdy nie byłam... Pogoda była taka sobie i nie miałam za bardzo siły, poza tym byłam głodna, ale zmusiłam się do spaceru. Efekt był taki, że spaliłam tego dnia 860 kcal i zrobiłam 12500 kroków :D Do domu wróciłam o 20:40, zadzwoniłam do Mamy, wzięłam prysznic i padłam. Nie było mowy o dodatkowych ćwiczeniach, po prostu nie miałam siły.

23.04.14

Śniadanie (06:50): owsianka czekoladowa z daktylami

II śniadanie (11:00): mango lassi, 1 jabłko

Obiad (15:30): zapiekane chili sin carne z dnia poprzedniego, tacos z kupnej tortilli J

Kolacja (19:10): słupki papryki i rzodkiewka z pastą jajeczną z dnia poprzedniego, kiełbaska, młoda cebulka ze szczypiorkiem, marchewka i jajko na twardo.

Aktywność fizyczna:

- ok. 350 kcal z krokomierzem (przestał nagle działać, więc nie wiem, ile było dokładnie)
- boczki z Tiffany
- How to lose arm fat z Rebbecą Louise
- Toned arms workout z Rebbecą Louise

24.04.14

Śniadanie (07:40): dziwna owsianka z avocado… Na podstawie pewnego przepisu z pewnego bloga – nie wiem, o co chodziło autorce, w każdym razie nieźle się namachałam, żeby zrobić z tego coś zjadliwego. Na końcu było nawet niezłe, ale musiałam dodać banana i daktyle, mnóstwo aromatu i ksylitolu, bo inaczej naprawdę nic by z tego nie było. Porcja tego czegoś wyszła ogromna, więc miałam pyszne śniadanko na dwa dni... Ale pod względem kulinarnym był to w ogóle nieciekawy dzień...

II śniadanie (11:00): ½ jabłka, ½ tortilli a la burito

Obiad (15:30): NAJGORSZY OBIAD MOJEGO ŻYCIA! A zaczęło się niewinnie, bo chciałam wreszcie spróbować szparagów. Może nie uwierzycie, ale nigdy jeszcze ich nie jadłam, a mieszkam w regionie, który słynie na całe Niemcy ze swoich szparagów. No okay. Ale nie chciałam ich jeść z sosem hollandaise, bo wydaje mi się strasznie tłusty i w ogóle... No okay. Znalazłam przepis na fajną (jak się wydawało) sałatkę ze szparagów, ziemniaków, groszku cukrowego i jajek. Aha, w oryginale był jeszcze wędzony boczek, ale zastąpiłam go wędzonym tofu. Zrobiłam tę sałatkę i wiecie, że wyszła nawet niezła? Skoro wyszła niezła, to w czym problem? – zapytacie. Otóż problem leżał w dodatku, którego nigdy bym o to nie podejrzewała.

Jednym ze składników sosu był ESTRAGON, zioło, którego nie znałam i nigdy wcześniej nie próbowałam. Ale co tam, w końcu co można popsuć ziółkami? Ano można...

Estragon smakuje jak lukrecja (jak te czarne żelki, które tak walą anyżem), chyba jedyna roślina, której dodatku nie mogę znieść w żadnej potrawie, bo natychmiast mam odruch wymiotny (i wcale nie przesadzam). Nie wiąże się to z żadnym urazem z dzieciństwa czy czymś niefajnym, co kiedyś tam zjadłam. Po prostu nienawidzę lukrecji i jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy wywoływać wymioty po jedzeniu, to wystarczy zjeść czarnego żelka i sruuu! Żartuję oczywiście J

Nie dodałam tego estragonu dużo, a mimo wszystko szparagi i groszek cukrowy natychmiast przeszły jego "aromatem". Jezu, czułam się, jakby mi ktoś kazał zjeść cały worek czarnych żelków! Starałam się wyłowić kawałki, które jeszcze tym nie przeszły, ale nie było szans. Po prostu koszmar, męczyłam się jak nigdy, żeby nie rzucić pawia, bo raz że byłam głodna, a dwa, że szkoda mi było tego obiadu. Nie dałam rady, połowę wyrzuciłam :/ Nie będę wstawiać przepisu, bo już nigdy nie zrobię tej sałatki. Szparagi też mnie nie powaliły i nie będę ich więcej przyrządzać.

DIE, ESTRAGON, DIE!

Kolacja (19:10): w związku z tym, że byłam głodna, rąbnęłam sobie jajecznicę z dwóch jaj z warzywami J

Aktywność fizyczna:

Według Vtrackera podczas spaceru spaliłam 580 kcal. Poza tym ledwo przytomna, z nogami jak z waty (zresztą – ze wszystkim jak z waty), jakimś cudem zrobiłam następujący zestaw ćwiczeń, jedne po drugich: 

- Brzuch z Mel B
- 9 Exercises For A Flat Stomach z Rebeccą Louise
- Boczki z Tiffany
- How To Lose Arm Fat z Rebeccą Louise
- Toned Arms Workout z Rebeccą Louise

Autentycznie ledwo stałam, taka byłam słaba i zmęczona. Po tym poszłam pod prysznic i do wyrka - bardzo szybko zasnęłam ;)

25.04.14

Śniadanie (07:50): powtórka z rozrywki z wczoraj. Na jutro planuję coś innego, coś, czego nigdy jeszcze nie próbowałam, ciekawa jestem efektu J Ale o tym jutro. Zdjęcia nie robiłam, bo wyglądała dokładnie tak jak wczoraj J

Co do owsianki – do tej pory używałam płatków owsianych lub orkiszowych (albo jednych i drugich na raz). Wczoraj w bioshopie kupiłam coś fantastycznego – nazywa się Basis-Müsli i jest to mieszanka pełnoziarnistych płatków pszennych, żytnich i owsianych, siemienia lnianego, ziaren słonecznika, amarantu i gryki. Bez dodatku cukru i rodzynek ^^ Ma zresztą taką samą kaloryczność jak normalne płatki, a ja już nie będę musiała się co rano martwić, czy nie zapomnę o siemieniu :D Poza tym taka wielka paka - 750 g - kosztowała tylko 2,50 €, o wiele mniej niż większość innych mieszanek. Yummy!

II śniadanie (10:45): drugia połówka wczorajszej tortilli, activia o smaku cytryny i bzu (jakaś edycja limitowana, zresztą bardzo dobra) z łyżeczką siemienia lnianego.

Obiad (15:15): pełnoziarniste tagliatelle (40 g) z cytrynowymi brokułami i zielonym groszkiem. Pyszne i na pewno niedługo dodam przepis J

Kolacja: zestaw różnych warzyw i jajeczne pseudo-vinegrette ;)

Poza tym przez cały czas walczę z okresem i parciem na żarcie. Mówię Wam, w ogóle siebie nie poznaję, zresztą już od jakiegoś czasu. Fakt, nie rzucam się na jedzenie, ale ciągle mam na coś ochotę. Głód zabijam piciem wody i gumą do żucia, którą spożywam w naprawdę dużych ilościach... Ale ogólnie to bez sensu i nie bardzo wiem, co z tym zrobić. Nie jem ani mało, ani monotematycznie (same wiecie, że staram się urozmaicać posiłki za wszelką cenę), ani nie jestm głodna. Szlag mnie trafia, bo nie wiem, jak temu zaradzić. Mam nadzieję, że to ten cholerny okres i że niedługo przejdzie, chociaż wcześniej nigdy tak nie było... Teraz do obiadu np. zamiast tylko posypać makaron odrobiną sera, ja potrafię zjeść taki spory plaster sera "na sucho" – a to prawie 100 kcal. Albo poranna owsianka – to, co jest w przepisie plus jeszcze jedna duża łycha wiórków kokosowych albo duża łyżka musu migdałowego (też "na sucho, bo jest pyszny"), albo trochę mleka w proszku. No głupota kompletna, muszę się kopnąć w dupę, bo nigdy nie przeskoczę tych cholernych 85 kg... Nie ma co, w poniedziałek będę się bała wejść na wagę, chociaż przecież staram się sporo ćwiczyć i chodzić :/ 

Aktywność:

Trochę rano posprzątałam, później pojechaliśmy z E do ogrodu, porozbieraliśmy się do bielizny i opalaliśmy się J Było 25 stopni, zero wiatru... Raj. I wtedy do ogrodu obok przyjechali rodzice z bachorami.

NIENAWIDZĘ DZIECI. We wszelkiej postaci, czy to małych czy dużych, nie potrafię się zachwycać "jakie to śłodziutkie, a jakie podobniusie do tatusia!" i rzygać mi się chce, jak widzę takie zachowania. A jeszcze bardziej chce mi się rzygać, kiedy patrzę na kobiety, które nigdy nie powinny były mieć dzieci i kompletnie nie potrafią się nimi zajmować. Ja bym nie potrafiła i dlatego też dzieci nie mam i mieć nie będę. Ale krew mnie zalewa, kiedy od rana do wieczora, czy to we własnej kuchni przy otwartym oknie czy w leżącym za miastem, na kompletnym zadupiu ogrodzie, muszę wysłuchiwać wrzasków, płaczów, ryków i patrzeć, żeby jeden gówniarz z drugim nie porysowali nam samochodu kamieniem czy innnym gównem, bo starzy mają w dupie, co szczeniaki robią, najważniejsze, żeby oni sami mieli spokój. Sąsiedzi tymczasem mogą się... Ja wszystko rozumiem, też byłam dzieckiem, ale moi rodzice nie pozwalali mi od rana do wieczora drzeć mordy – no sorry, ale wszędzie są jakieś granice. 

Co poza tym? (już się znowu zdążyłam wkurzyć) Poza tym zrobiłam:

- pośladki z Mel B
- Get your SEXY BACK with Tiffany Rothe (tylko 6 minut, bo mi się nie spodobało)

Później będą jeszcze jakieś fajne ćwiczenia, które znajdę na YT J Teraz mam możliwość szukać, więc wiecie... będę szaleć J

Teraz idę powrzucać coś fajnego na bloga, pogapić się, co u Was, a później jazda z ćwiczeniami ;)

Trzymajcie się cieplutko i... do jutra! ^^


EDIT:

Z ćwiczeń było jeszcze:
- Get Madonna's Arms With This 10-Minute Workout
- 10 minut low impact cardio
Denise Austin: Fat-Blasting Cardio Walking Workout- Beginner

22 kwietnia 2014, Skomentuj
krokomierz,12419,124,869,10979,6210,1398194481
Dodaj komentarz

19 kwietnia 2014, Skomentuj
krokomierz,2935,29,205,6379,1468,1397939688
Dodaj komentarz

18 kwietnia 2014 , Komentarze (20)

Cześć dziewczyny!

Dziś wpadam na króciutko, chcę Was tylko poinformować, że na moim blogu pojawiły się 4 nowe przepisy:

1. szybki makaron z pesto

2. owsianka á la piña colada

3. zupa marchewkowa

4. owsianka malinowa z suszonymi śliwkami

Zapraszam Was do czytania, oglądania, oczywiście gotowania i komentowania - bez Waszego wsparcia sobie nie poradzę! :)

Trzymajcie się cieplutko i dziękuję za komentarze i prywatne wiadomości dot. bloga, każda z Waszych wskazówek jest dla mnie bardzo ważna! :*

Buziaki i jeszcze raz wesołych świąt!

17 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

Dobry wieczór!

Witam Was po nieco dłuższej przerwie J Niestety tak to już jest, że pierwsze dni na uczelni po 2,5 miesięcznych feriach są po prostu nie do zniesienia J W tym tygodniu biłam zresztą rekordy we wczesnym wstawaniu, bo czasem nie miałam siły przygotować obiadu wieczorem i musiałam to robić rano... Brrr, tego błędu więcej nie popełnię ;)

Na uczelni jak to na uczelni, nie chce mi się patrzeć na te mordy, wpadam tam, robię co trzeba i uciekam :P Zresztą teraz jak nie piję alkoholu to socializowanie się z innymi mało mnie bawi (ich zresztą też), poza tym mam swoje w miarę regularne pory posiłków, czego jednak nie zamierzam tłumaczyć wszystkim napotkanym i dlatego po prostu unikam ludzi... Ostatnio jakoś nie mam ochoty na kontakty towarzyskie.

Dobra, nie będę Was męczyć, na razie lecimy z fotomenu:

15.04.14 (wtorek):

Śniadanie: owsianka (cóżby innego?) malinowa z suszonymi śliwkami. Pyyycha! Była cholernie gęsta i ssstrasznie sycąca :D Do tego ciasteczko czekoladowe z avocado (przypominam, że przepis znajdziecie tutaj J).

II śniadanie: takie samo jak dzień wcześniej, czyli pół wrapa z wegańskim chorizo, kapustą, marchewką, sałatą i serem. Nie robiłam nowego zdjęcia. Do tego chyba jabłko.

Obiad: miałam w ramach wyjątku przyjemność przygotować go i zjeść w domu J Spontanicznie po raz pierwszy w życiu zrobiłam zupę marchewkową (kupiłam akurat gazetę z wege przepisami i tam był przepis J), a na drugie ugotowałam odrobinę pełnoziarnistego ryżu i warzywa na patelnię z wegańskim gulaszem:

Podwieczorku chyba tego dnia nie było, bo nie mam zdjęć :P

Kolacja: surówka z białej i czerwonej kapusty z marchewką i pomidorkami koktajlowymi oraz resztki zupy marchewkowej J


16.04.14
(środa)

Śniadanie (06:00!!!): owsianka a la pina colada – mój własny wynalazek, wyszła przepyszna J Tego dnia wstałam o 05:00, żeby zdążyć do szkoły na 09:30, więc sobie wyobraźcie, ile czasu bawiłam się z gotowaniem i robieniem zdjęć... Poza tym czekoladowe ciasteczko z avocado.

II śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba orkiszowego z wegańskim chorizo, pomidorowym pasztetem sojowym (polskim! ^^), sałatą i marchewką, do tego owocowe szaszłyki (po prawej stronie w pudełeczku) z miechunką, truskawkami, ananasem i winogronami:

Obiad: pełnoziarniste muszelki makaronowe z sosem ziołowym na bazie jogurtu naturalnego (wiem jak wyglądają, ale musiałam szybko robić zdjęcie, bo miał natychmiast lecieć do kubeczka termicznego, żeby nie wystygł... a na końcu i tak był zimny :P), do tego sałata, pomidorki kotajlowe, czarne oliwki i sos francuski:

Podwieczorek: przepyszny budyń waniliowy na bazie skrobii kukurydzianej (bez dodatku ziemniaczanej) i z prawdziwą wanilią. Dodałam tylko 1 łyżkę ksylitolu, mleko 1,5% i w dodatku rozmieszałam pół na pół z wodą. Był fantastyczny ^^ Do tego ¼ jabłka.

Kolacja: Sałatka z własnym sosem koktajlowym na bazie jogurtu sojowego (z odrobiną majonezu):


17.04.14 (czwartek, znaczy dzisiaj) J

 Śniadanie (07:15): owsianka, a właściwie owsiany koktajl truskawkowy z daktylami (było dość rzadkie) - pychota! Do tego czekoladowe ciasteczko (ostatnie... L).

II śniadanie: biedne kanapki z kromki chleba orkiszowego z chorizo, pasztetem sojowym i pomidorkami koktajlowymi. Biedne, bo poza pomidorami wywiało mi z domu wszelkie warzywa J Do tego owocowe szaszłyki (truskawki + winogrona).

Obiad: wegański gulasz z meksykańskimi warzywami na patelnię, kukurydziane placuszki i ¼ jabłka J

Podwieczorko-kolacja (bo nie wiem, czy będę jadła kolację... raczeej nie, podwieczorek był niestety spory): sałata z marchewką, pomidorkami koktajlowymi, tuńczykiem w sosie własnym, kukurydzą, jajkiem i mozarellą. Do tego własny sos koktajlowy na bazie jogurtu sojowego.

Poza tym chciałam się z Wami podzielić uroczym obrazkiem, jaki dzisiaj widziałam w instytucie germanistyki podczas wcinania II śniadania. Usiadłam sobie przy stole w pokoju socjalnym, wyciągnęłam swoje kanapeczki, owocowe szszłyczki, zaczęłam jeść... i spojrzałam w bok, żeby zobaczyć, kto jeszcze tam jest. Niedaleko mnie siedziała dziewczyna. Niemka, na moje oko jakieś 120-125 kg. Siedziała, czytała coś i kończyła jeść, a właściwie wpier...lać (przepraszam, ale to pierwsze słowo, jakie mi się skojarzyło) takie czekoladowe jajka Milka, coś jak Kinder Niespodzianka, tylko jeszcze z kremem w środku i w ogóle. Wielkości normalnych jaj, nawet w takim pudełku, 4 sztuki. Była umazana czekoladą, lepiły jej się ręce i w ogóle wyglądała ohydnie. I wiecie co? Odechciało mi się jeść. Ja wiem jak to jest, kiedy człowiek jest gruby. Okaz, nigdy nie ważyłam 120 kg i teraz powoli zaczynam wyglądać jak człowiek, ale kilka miesięcy temu czułam się ze sobą bardzo źle, właśnie ze względu na tuszę. Wiem jak to jest, kiedy nie można oprzeć się ciastku czy czekoladce albo jak człowieka dopada gastro i pochłania 3 tabliczki czekolady, paczkę czipsów, zagryza paczką wafelków i popija piwem, a później siebie za to nienawdzi. Doskonale znam to uczucie i chyba nigdy go nie zapomnę. Ale nigdy nie pozwoliłam sobie na to, żeby z tymi problemami wyjść z domu i rzucić się na jedzenie w miejscu publicznym lub nagle zeżreć przy znajomych (lub nieznajomych, jeden pies!) tabliczkę albo dwie czekolady albo pochłonąć całą paczkę słodkości. To byłoby dla mnie poniżenie jakiego nie byłabym w stanie znieść, pokazanie swoich słabości, pokazanie, że mimo że jestem gruba, wciąż żrę jak świnia. Nie wiem, czy rozumiecie, o co mi chodzi. Nie o to, że ta dziewczyna była gruba. Okaz, pomgłabym pomyśleć, że jest chora. Ale kiedy widzę taką osobę, której już nic nie jest straszne i publicznie zażera się czekoladowymi jajami z mlecznotłustym nadzieniem, autentycznie chce mi się rzygać. Bo później taka panna będzie chodziła i opowiadała, że takiemu stanowi są winni wszyscy, tylko nie ona – geny, reklama, mama, babcia albo że ma grube kości :/ Jednym słowem tłumaczenie z dupy wzięte. Tacy ludzie, którym jest tak bardzo wszystko jedno po prostu napawają mnie przerażeniem i odrazą. I nie potrafię patrzeć na kogoś takiego ze współczuciem.

Nie wiem, czemu Wam o tym piszę, zresztą pewnie zaraz posypią się gromy, że nie mam prawa nikogo oceniać, że to może wartościowy człowiek i w ogóle. Ale ten obraz tak mnie uderzył, że musiałam się wygadać, sorry.

To chyba wszystko na dzisiaj (cholera, znowu się nakręciłam). Aha, aktywność fizyczna: Codziennie latam z dworca do instytutu i z powrotem. W zależności o tego, jaką trasą idę, robię od 4 do 7 km. Przedwczoraj zrobiłam właśnie 8500 kroków tylko w Heidelbergu (tego, co przechodziłam w domu nawet nie liczyłam) i przeszłam 7 km. Zainstalowałam sobie V-Trackera i on pokazuje mi również ilość spalonych kcal. Wczoraj np. spaliłam 700 kcal (przynajmniej tak twierdzi V-Tracker) i to tylko chodząc. Po tej pobudce o 05:00 nie miałam już siły na ćwiczenia, więc o 22:00 padłam. Dzień wcześniej zrobiłam boczki z Tiffany, ręce z Rebbecą Louise i brzuch z Mel B (łącznie ok. 30 minut plus ten długi spacer), a dwa dni temu klatę i plecy z Rebbecą Louise, boczki z Tiffany i ręce z Mel B – również jakieś 30 minut plus spacer. Dziś planuję poćwiczyć trochę dłużej, jutro mam wolne, więc mogę sobie pozwolić J Poza tym wg V Trackera spaliłam dziś 433 kcal samym łażeniem ;)

Odezwę się pewnie dopiero w przyszłym tygodniu, ale obiecuję dalej zapisywać i fotografować co i jak jem J Od przyszłego piątku powinnam mieć też normalny internet (nareszcie! ^^), więc mam nadzieję, że i wpisy będą nieco bardziej regularne J W poniedziałek wielkie ważenie, trzymajcie kciuki!

Wesołych Świąt! :*

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.