Cześć Dziewczyny!
Witam Was po jakże długiej, bo aż tygodniowej przerwie! Dlaczego tak długo? Ano dlatego, że były święta, poza tym skończył mi się transfer internetu w komórce (a z 64 kb/s nie poszaleję) i nie mogłam za bardzo dodawać wpisów... Od dziś mam jednak normalny, szybki, stacjonalrny internet w komputerze (jupi!) i obiecuję być z Wami regularnie J
Przerwa w pamiętniku nie oznacza wcale przerwy w diecie. Nadal walczę i staram się pokonać swoje słabości. W miarę możliwości zaglądałam też do Was i starałam się wspierać Was na bieżąco J A propos...
Już kilka wpisów temu zapowiadałam, że co jakiś czas będę robiła porządek "w znajomych". Osoby, które przestają nagle prowadzić pamiętnik (ponad miesiąc), osoby, które mimo że zapraszały mnie do znajomych nie pokusiły się ani razu o dodanie komentarza oraz "kolekcjonerów" (300 znajomych i więcej) po prostu usunęłam z tego Zacnego Grona. Jeśli któraś z Was poczuła się w tym momencie niesłusznie potraktowana, proszę o pw, ale lojalnie uprzedzam, że będę regularnie wywalać J Są tu Dziewczyny, z którymi jestem w stałym kontakcie i to właśnie One pomagają mi w dalszej walce i wspierają, a takie wsparcie jest bardzo, ale to bardzo ważne – dziękuję Wam! :*
Tymczasem przejdźmy do lżejszych tematów... znaczy do żarcia ^^ Tak jak obiecałam, starałam się fotografować wszystko, co jadłam, zapisywać dzienne menu i aktywność fizyczną. Jako że minął tydzień, trochę tego jest... Mam nadzieję, że nie będziecie się nudziły ;)
18.04.14
Śniadanie (08:20): wieloowocowa owsianka z orzechami, suszonymi owocami i prażonym sezamem
II śniadanie (11:40): budyń waniliowy z kaszą manną i cynamonem, jabłko
Obiad (15:50): wielowarzywne curry z kolorowymi warzywami strączkowymi, ryż pełnoziarnisty
Kolacja (19:40): zielony koktajl oczyszczający (dawno nie piłam ;)), tym razem z 1,5 plasterka ananasa, activia z siemieniem lnianym
Aktywność:
- rozgrzewka z
Tiffany 12 min
- boczki z Tiffany
10 min
- cardio z Mel B 10
min
- sprzątanie ca.
2-3 h
- prasowanie ½ h
19.04.14
Śniadanie (07:40): przepyszna owsianka czekoladowo-daktylowa, czyli zlepek różnych słodkich inspiracji J Przepis w najbliższym czasie znajdziecie na blogu.
II śniadanie (12:30...): trotilla z pasztetem sojowym, sałatą, wegańskim chorizo, mozarellą i kukurydzą, smoothie winogronowo-jogurtowe. Tortilla niestety cała, bo miałam koszmarny początek dnia (naprawdę koszmarny, dzień zaczęłam praktycznie od płaczu), byłam głodna i było mi wszystko jedno... Zresztą widzicie, ile godzin minęło od pierwszego śniadania...
Obiad (15:30): mało fotogeniczne wielowarzywne curry z dnia poprzedniego, 4 placuszki kapuściano-grzybowe, quinoa (w której od razu się zakochałam!). Nie wiem, ile z Was już próbowało quinoi – ja jadłam ją pierwszy raz i muszę przyznać, że bardzo mi posmakowała. Ma niesamowitą teksturę, jest chrupiąca i podobno bardzo zdrowa. Ja kupiłam paczuszkę mieszanej – czerwonej i białej quinoi, a podobno jest jeszcze czarna. Naprawdę polecam!
Podwieczorek (18:00) activia z siemieniem lnianym i otrębami (nie było czasu robić zdjęcia, bo lecieliśmy do ogrodu, zresztą... nie bardzo było co fotografować J)
Kolacja (20:00): ½ ogórka, 2 placuszki kapuściano-grzybowe (zdjęcia również brak, bo jedzenie w biegu).
Aktywność:
- Chest & back
with Rebbeca Louise
- How to lose arm
fat with Rebecca Louise
- Brzuch z Mel B
- Boczki z Tiffany
Tego treningu z Tiffany myślałam, że nie skończę, tak mi się nie chciało, ale spięłam poślady i jakoś poszło. Obiecałam sobie co najmniej 30 minut dziennie i mam zamiar się tego trzymać!
20.04.14
Śniadanie (08:00): owsianka daktylowo-czekoladowa vol. II ;) Jest tak słodka, że można się porzygać, ma też sporo kcal, więc nie polecam jej na codzienne śniadanie, ale raz w tygodniu na pewno można sobie pozwolić J
II śniadanie (11:20): pół kromki razowego chleba z Philadelphią (grillowana papryka) i oczywiście świątecznym jajkiem, 2 placuszki kapuściano-grzybowe, 2 rzodkiewki, smoothie jogurtowo-winogronowe
Obiad (15:20): grillowana wegańska biała kiełbaska, grillowany wegański cow-girl-steak (tak było napisane na opakowaniu :P), grillowany w folii ziemniak z odrobiną masła, pieprzem czosnkowym i ziołowym, surówka wielowarzywna i surówka z czerwonej fasoli autorstwa mojego E <3 Do tego ½ lampki wina, które to wino natychmiast mnie zmuliło i tak skończyło się moje picie w święta. Strasznie źle znoszę alkohol (a kiedyś piłam równo z chłopakami, ½ l na głowę to było dla mnie nic) i chyba w ogóle sobie daruję, bo tylko źle się po nim czuję.
A tu jeszcze zdjęcie z kurczakiem mojego E :)
Najadłam się, ale nie nażarłam. Patrzyłam jak urzeczona na leżącą przede mną metrową, pyszną, świeżą, białą bagietkę, ale tym razem się powstrzymałam. Później nie miałam wyrzutów sumienia, kiedy usiadłam sobie w ogrodzie i prawie zasnęłam po obiedzie. Przytuliłam się do E, oparłam głowę na jego ramienu i nie było człowieka J Tylko talia po ćwiczeniach z Tiffany trochę dokuczała i dlatego nie zasnęłam J
Kolacja (19:10): coś pysznego – serek wiejski z pieczonym jabłkiem i sosem karmelowym (z 1 łyżeczki cukru). Nie lubię serka wiejskiego, szczególnie od czasu, kiedy spróbowałam go ze szczypiorkiem (do tej pory mam wstręt), ale przygotowany w ten sposób jest naprawdę rewelacyjny J Przepis, choć jest to danie raczej zimowe niż wiosenne, wstawię na bloga J Na pewno będę teraz jadła taki serek częściej, może niekoniecznie z karmelem, bo i bez niego jest pyszny, ale myślę, że Pan Wiejski znów zagości w mojej lodówce ;)
Aktywność:
- Total Arm Workout z Rebbecą Louise
- Intense Full Ab Workout z Rebbecą Louise
- Boczki z Tiffany
Jeśli chodzi o
aktywność fizyczną, to nie bardzo mi się chciało, ale cały dzień przebimbałam w
ogrodzie nie robiąc dosłownie nic, więc stwierdziłam, że naprawdę wypada ruszyć
dupsko. Ten intensywny trening mięśni brzucha dał mi zresztą nieźle popalić, na
końcu odczuwałam straszny, szczypiący ból, który z przyjemnością nie miał nic
wspólnego i to chociaż starałam się ćwiczyć powoli. Nic to, trzeba się po
prostu powoli przyzwyczajać do bardziej intensywnego wysiłku. Ręce też zaczęłam
ćwiczyć z 0,5 l butelkami wody (wcześniej były puszki z mlekiem skondensowanym,
ale zauważyłam, że są za lekkie i źle leżą w ręce) i dopiero wtedy zaczęłam czuć mięśnie ramion ;)
Boczki z Tiffany staram się natomiast robić codziennie, chociaż już trochę mi
się znudziły... Widzę jednak, że te wałki po bokach faktycznie zaczynają
znikać, więc staram się nie poddawać J
21.04.14
Śniadanie (08:00): owsianka mango-winogronowa
II śniadanie (11:00): pół kromki chleba pełnoziarnistego z Philadephią (grillowana papryka), pomidorem, świątecznym jajkiem i młodą cebulką, ½ activii, kilka winogron i karambolą (oskomian pospolity? kto to tak idiotycznie nazwał?), resztka sałatki obiadowej z poprzedniego dnia.
Obiad (15:00): i tu zaczyna się prawdziwa historia. Plan był taki, że pojedziemy do ogrodu, tym razem popracować, a przy okazji zrobimy powtórkę z grilla. Akurat wychodziliśmy z domu, kiedy zaczepiła mnie sąsiadka z dołu ze słowami: "O, dobrze, że panią widzę...". Aż mi się zimno zrobiło. Okazało się, że chce jakąś taczkę, więc odesłałam ją do męża, mówię, że jest w garażu, tylko niech się streszcza, bo właśnie wyjeżdżamy. Tak tak, ona zaraz zejdzie. Poszłam do E i mówię, że mnie stara dorwała, żeby poczekał. Poszedł jej poszukać, dowiedzieć się, jakiej cholery chce od niego, ale nie znalazł i pojechaliśmy. Już się cieszę na następne spotkanie z tą starą wariatką. Jak do kogoś z mordą skoczy, bo w wielkanocny poniedziałek odważyliśmy się nie poczekać, to do kogo jak nie do mnie?
Ale to był dopiero początek. Dojechaliśmy do ogrodu, dzwoni koleżanka E (ze względu na dużą różnicę wieku między nami mamy oddzielnych znajomych J) i pyta, czy jesteśmy w ogrodzie. No tak. To ona zaraz przyjedzie. No żesz kurwa! Przepraszam, ale to pierwsze, co mi przyszło do głowy. I pytam E, jakiej cholery ona się wybiera, skoro nikt jej nie zapraszał. Słuchajcie, taka wściekła byłam, że mnie aż nosiło, no nienawidzę tej baby, unikam jej jak ognia i akurat kiedy sobie zaplanowaliśmy taki fajny dzień, ona nie pytając nikogo o zdanie po prostu nam wbija na kwadrat. Ta baba nie mówi, ona się drze. Gada takim dialektem, że w ogóle jej nie rozumiem i potrafi gadać tylko na dwa tematy: o byłej żonie mojego E i o swoim nowym nabytku – wnuczku. Ani jedno ani drugie mnie nie obchodzi, bo dzieci nie cierpię, o innych dziwnych stworzeniach nie wspominając. Szlag trafił cały dobry nastrój, więc od razu wzięłam się za robienie obiadu, bo powiedziałam, że w jej towarzystwie niczego jeść nie będę (mam swoje powody...). Na szczęście przygotowałam wszystko zawczasu i musiałam tylko upiec kiełbaski w ognisku.
Na obiad było więc warzywne carpaccio z moim osobistym tzatziki (z osobiście przygotowanego twarożku ^^), co zresztą chyba widać, bo nie chciało mi się go blendować :P Do tego świąteczne jajko, dwie wege kiełbaski z ogniska i trochę wczorajszej sałatki z fasoli. Nie wiem nawet, czy mi smakowało, taka byłam wściekła i z tej złości zeżarłam jeszcze jedną kiełbaskę na zimno, prosto z opakowania.
Z tej złości poszłąm machać kilofem w ogródku i myślę, że machałam ok. 45 minut. Tylko mnie głowa rozbolała, bo znów bawiłam się w wyciąganie kamieni i pięciometrowych korzeni z ziemi...
Na kolację było jabłuszko z marchewką, drugie pół activii, do tego sok z cytryny, ksylitol i cynamon ^^
Tego dnia, jako że był poniedziałek, również się ZWAŻYŁAM. Po świętach spadek 0,5 kg (w ciągu tygodnia ^^), więc z jednej strony byłam superhappy, bo coś wreszcie ruszyło i pierwszy raz w życiu nie przytyłam, a schudła w święta, a z drugiej strony byłam zła, bo zaczęłam odnosić wrażenie, że nigdy nie przeskoczę tej magicznej piątki z tyłu... A tak niewiele brakowało, jedynie 200 g! Nic to, zobaczymy, co waga pokaże w przyszły poniedziałek...
Poza tym byłam kilka dni przed okresem i miałam parcie na żarcie. Nie folgowałam sobie za bardzo, chyba tylko przy śniadaniu, ale jestem zdania, że można ;) Zresztą cały numer polegał raczej na dużej ilości cukrów prostych w owsiance, tłuszczu też zresztą było niemało, bo tu kako, tu orzechy... Ale jak mówię, śniadanie to pół biedy. Gorzej, że byłam najedzona, a ciągle chciało mi się jeść... I tylko patrzyłam, czym by tu zagryźć. Nie zagryzałam niczym, piłam wodę jak głupia, ale nastrój miałam bardzo taki sobie. Na pewno wiecie jak to jest.
Aktywność fizyczna:
poza lataniem z
kilofem i łopatą?
- How to Get Arms
Like a Victoria's Secret Model z Rebbecą Louise
- boczki z Tiffany
Przez cały dzień rypała mnie głowa (nie wiem, czy nie od tego kilofa), nie chciało przejść nawet po tabletkach i jeszcze mi się zaczął okres... Tak więc i tak uważam, że było nieźle.
22.04.14 (tu akurat nie było do końca wege ;))
Śniadanie (07:00): zielona owsianka z mango (przepis znajdziecie na blogu)
II śniadanie (11:00): kromka chleba razowego z sałatą i pastą jajeczną (philadelphia i jajko), owocowe szaszłyki, ¼ jabłka
Obiad (14:30): Chili sin carne, ryżowy makaron (40 g), plaster niskotłuszczowego sera
Podwieczorek (18:00): słupki żółtej i czerwonej papryki, 2 rzodkiewki, ¾ jabłka
Kolacja (20:00): 3 patyczki surimi
Aktywność fizyczna:
To był najdłuższy dzień w całym tygodniu. Zajęcia od 09:15 do 12:45, później 5-godzinne okienko... Poszłam się przejść, pozwiedzałam trochę Heidelberg, połaziłam po miejscach, w których jeszcze nigdy nie byłam... Pogoda była taka sobie i nie miałam za bardzo siły, poza tym byłam głodna, ale zmusiłam się do spaceru. Efekt był taki, że spaliłam tego dnia 860 kcal i zrobiłam 12500 kroków :D Do domu wróciłam o 20:40, zadzwoniłam do Mamy, wzięłam prysznic i padłam. Nie było mowy o dodatkowych ćwiczeniach, po prostu nie miałam siły.
23.04.14
Śniadanie (06:50): owsianka czekoladowa z daktylami
II śniadanie (11:00): mango lassi, 1 jabłko
Obiad (15:30): zapiekane chili sin carne z dnia poprzedniego, tacos z kupnej tortilli J
Kolacja (19:10): słupki papryki i rzodkiewka z pastą jajeczną z dnia poprzedniego, kiełbaska, młoda cebulka ze szczypiorkiem, marchewka i jajko na twardo.
Aktywność fizyczna:
- ok. 350 kcal z
krokomierzem (przestał nagle działać, więc nie wiem, ile było dokładnie)
- boczki z Tiffany
- How to lose arm
fat z Rebbecą Louise
- Toned arms workout z Rebbecą Louise
24.04.14
Śniadanie (07:40): dziwna owsianka z avocado… Na podstawie pewnego przepisu z pewnego bloga – nie wiem, o co chodziło autorce, w każdym razie nieźle się namachałam, żeby zrobić z tego coś zjadliwego. Na końcu było nawet niezłe, ale musiałam dodać banana i daktyle, mnóstwo aromatu i ksylitolu, bo inaczej naprawdę nic by z tego nie było. Porcja tego czegoś wyszła ogromna, więc miałam pyszne śniadanko na dwa dni... Ale pod względem kulinarnym był to w ogóle nieciekawy dzień...
II śniadanie (11:00): ½ jabłka, ½ tortilli a la burito
Obiad (15:30): NAJGORSZY OBIAD MOJEGO ŻYCIA! A zaczęło się niewinnie, bo chciałam wreszcie spróbować szparagów. Może nie uwierzycie, ale nigdy jeszcze ich nie jadłam, a mieszkam w regionie, który słynie na całe Niemcy ze swoich szparagów. No okay. Ale nie chciałam ich jeść z sosem hollandaise, bo wydaje mi się strasznie tłusty i w ogóle... No okay. Znalazłam przepis na fajną (jak się wydawało) sałatkę ze szparagów, ziemniaków, groszku cukrowego i jajek. Aha, w oryginale był jeszcze wędzony boczek, ale zastąpiłam go wędzonym tofu. Zrobiłam tę sałatkę i wiecie, że wyszła nawet niezła? Skoro wyszła niezła, to w czym problem? – zapytacie. Otóż problem leżał w dodatku, którego nigdy bym o to nie podejrzewała.
Jednym ze składników sosu był ESTRAGON, zioło, którego nie znałam i nigdy wcześniej nie próbowałam. Ale co tam, w końcu co można popsuć ziółkami? Ano można...
Estragon smakuje jak lukrecja (jak te czarne żelki, które tak walą anyżem), chyba jedyna roślina, której dodatku nie mogę znieść w żadnej potrawie, bo natychmiast mam odruch wymiotny (i wcale nie przesadzam). Nie wiąże się to z żadnym urazem z dzieciństwa czy czymś niefajnym, co kiedyś tam zjadłam. Po prostu nienawidzę lukrecji i jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy wywoływać wymioty po jedzeniu, to wystarczy zjeść czarnego żelka i sruuu! Żartuję oczywiście J
Nie dodałam tego estragonu dużo, a mimo wszystko szparagi i groszek cukrowy natychmiast przeszły jego "aromatem". Jezu, czułam się, jakby mi ktoś kazał zjeść cały worek czarnych żelków! Starałam się wyłowić kawałki, które jeszcze tym nie przeszły, ale nie było szans. Po prostu koszmar, męczyłam się jak nigdy, żeby nie rzucić pawia, bo raz że byłam głodna, a dwa, że szkoda mi było tego obiadu. Nie dałam rady, połowę wyrzuciłam :/ Nie będę wstawiać przepisu, bo już nigdy nie zrobię tej sałatki. Szparagi też mnie nie powaliły i nie będę ich więcej przyrządzać.
DIE, ESTRAGON, DIE!
Kolacja (19:10): w związku z tym, że byłam głodna, rąbnęłam sobie jajecznicę z dwóch jaj z warzywami J
Aktywność fizyczna:
Według Vtrackera podczas spaceru spaliłam 580 kcal. Poza tym ledwo przytomna, z nogami jak z waty (zresztą – ze wszystkim jak z waty), jakimś cudem zrobiłam następujący zestaw ćwiczeń, jedne po drugich:
- Brzuch z Mel B
- 9 Exercises For A
Flat Stomach z Rebeccą Louise
- Boczki z Tiffany
- How To Lose Arm
Fat z Rebeccą Louise
- Toned Arms Workout z Rebeccą Louise
Autentycznie ledwo stałam, taka byłam słaba i zmęczona. Po tym poszłam pod prysznic i do wyrka - bardzo szybko zasnęłam ;)
25.04.14
Śniadanie (07:50): powtórka z rozrywki z wczoraj. Na jutro planuję coś innego, coś, czego nigdy jeszcze nie próbowałam, ciekawa jestem efektu J Ale o tym jutro. Zdjęcia nie robiłam, bo wyglądała dokładnie tak jak wczoraj J
Co do owsianki – do tej pory używałam płatków owsianych lub orkiszowych (albo jednych i drugich na raz). Wczoraj w bioshopie kupiłam coś fantastycznego – nazywa się Basis-Müsli i jest to mieszanka pełnoziarnistych płatków pszennych, żytnich i owsianych, siemienia lnianego, ziaren słonecznika, amarantu i gryki. Bez dodatku cukru i rodzynek ^^ Ma zresztą taką samą kaloryczność jak normalne płatki, a ja już nie będę musiała się co rano martwić, czy nie zapomnę o siemieniu :D Poza tym taka wielka paka - 750 g - kosztowała tylko 2,50 €, o wiele mniej niż większość innych mieszanek. Yummy!
II śniadanie (10:45): drugia połówka wczorajszej tortilli, activia o smaku cytryny i bzu (jakaś edycja limitowana, zresztą bardzo dobra) z łyżeczką siemienia lnianego.
Obiad (15:15): pełnoziarniste tagliatelle (40 g) z cytrynowymi brokułami i zielonym groszkiem. Pyszne i na pewno niedługo dodam przepis J
Kolacja: zestaw różnych warzyw i jajeczne pseudo-vinegrette ;)
Poza tym przez cały czas walczę z okresem i parciem na żarcie. Mówię Wam, w ogóle siebie nie poznaję, zresztą już od jakiegoś czasu. Fakt, nie rzucam się na jedzenie, ale ciągle mam na coś ochotę. Głód zabijam piciem wody i gumą do żucia, którą spożywam w naprawdę dużych ilościach... Ale ogólnie to bez sensu i nie bardzo wiem, co z tym zrobić. Nie jem ani mało, ani monotematycznie (same wiecie, że staram się urozmaicać posiłki za wszelką cenę), ani nie jestm głodna. Szlag mnie trafia, bo nie wiem, jak temu zaradzić. Mam nadzieję, że to ten cholerny okres i że niedługo przejdzie, chociaż wcześniej nigdy tak nie było... Teraz do obiadu np. zamiast tylko posypać makaron odrobiną sera, ja potrafię zjeść taki spory plaster sera "na sucho" – a to prawie 100 kcal. Albo poranna owsianka – to, co jest w przepisie plus jeszcze jedna duża łycha wiórków kokosowych albo duża łyżka musu migdałowego (też "na sucho, bo jest pyszny"), albo trochę mleka w proszku. No głupota kompletna, muszę się kopnąć w dupę, bo nigdy nie przeskoczę tych cholernych 85 kg... Nie ma co, w poniedziałek będę się bała wejść na wagę, chociaż przecież staram się sporo ćwiczyć i chodzić :/
Aktywność:
Trochę rano posprzątałam, później pojechaliśmy z E do ogrodu, porozbieraliśmy się do bielizny i opalaliśmy się J Było 25 stopni, zero wiatru... Raj. I wtedy do ogrodu obok przyjechali rodzice z bachorami.
NIENAWIDZĘ DZIECI. We wszelkiej postaci, czy to małych czy dużych, nie potrafię się zachwycać "jakie to śłodziutkie, a jakie podobniusie do tatusia!" i rzygać mi się chce, jak widzę takie zachowania. A jeszcze bardziej chce mi się rzygać, kiedy patrzę na kobiety, które nigdy nie powinny były mieć dzieci i kompletnie nie potrafią się nimi zajmować. Ja bym nie potrafiła i dlatego też dzieci nie mam i mieć nie będę. Ale krew mnie zalewa, kiedy od rana do wieczora, czy to we własnej kuchni przy otwartym oknie czy w leżącym za miastem, na kompletnym zadupiu ogrodzie, muszę wysłuchiwać wrzasków, płaczów, ryków i patrzeć, żeby jeden gówniarz z drugim nie porysowali nam samochodu kamieniem czy innnym gównem, bo starzy mają w dupie, co szczeniaki robią, najważniejsze, żeby oni sami mieli spokój. Sąsiedzi tymczasem mogą się... Ja wszystko rozumiem, też byłam dzieckiem, ale moi rodzice nie pozwalali mi od rana do wieczora drzeć mordy – no sorry, ale wszędzie są jakieś granice.
Co poza tym? (już się znowu zdążyłam wkurzyć) Poza tym zrobiłam:
- pośladki z Mel B
- Get your SEXY
BACK with Tiffany Rothe (tylko 6 minut, bo mi się nie spodobało)
Później będą jeszcze jakieś fajne ćwiczenia, które znajdę na YT J Teraz mam możliwość szukać, więc wiecie... będę szaleć J
Teraz idę powrzucać coś fajnego na bloga, pogapić się, co u Was, a później jazda z ćwiczeniami ;)
Trzymajcie się cieplutko i... do jutra! ^^
EDIT:
Z ćwiczeń było jeszcze:
- Get Madonna's Arms With This 10-Minute Workout
- 10 minut low impact cardio
- Denise Austin: Fat-Blasting Cardio Walking Workout- Beginner
siwa1984
2 maja 2014, 01:23Ojjjj ile tu pyszności!!! Tak w ogóle miło mi, że znalazłam tu na Vitalii bratnią (polską) duszę z Karlsruhe:))) Co do szparagów to właśnie dzisiaj był mój "pierwszy raz". Kupiłam białe - jak dla mnie trochę żylaste ale w smaku ok. Następnym razem kupię zielone. Wszystko byłoby wspaniale gdybym przy produkcji wspomnianego przez Ciebie sosu holenderskiego nie popsuła sobie blendera :/ mój ś.p. blender wylądował z całym sosem w kuchni na podłodze i suma sumarum nie było sosu a blender ma "śliczne pęknięcie... Pozdrawiam z cetrum KA.
kiki83
27 kwietnia 2014, 13:19Quinoa jest pyszna i zdrowa (tylko moze nie koniecznie dla maluchow, bo zawiera saponiny) - uwielbiam, ale na czerwona jeszcze nie trafilam. A czarne zelki lukrecjowe sa super, paczke zjem ze smakiem, hehe... ;) Lubie Twoj pamietnik za roznorodnosc :)
UlaSB
27 kwietnia 2014, 13:26O nieee, tylko nie lukrecja... :) Chyba nic innego aż tak mnie nie cofa ;) Czerwona quinoa jst bardziej chrupiąca, aż strzela :)) Cieszę się bardzo, że podoba Ci się mój pamiętnik, wiem wtedy, że moje starania nie idą na marne! :*
winter_beats
25 kwietnia 2014, 21:13mam już znowu na oku kilka rzeczy z Twojego menu, tylko muszę odzyskać do końca chęci do pitraszenia :) świetnie, że tyle ćwiczysz, trzymaj tak dalej :)
UlaSB
25 kwietnia 2014, 22:33Jak widzisz, zdążyłam się już przejechać na tych kulinarnych eksperymentach ;) Ale nic to, twardym trzeba być a nie miętkim, raz się nie udało, ale 10 razy się uda :) Pozdrawiam i życzę wytrwałości! ^^