Dobry wieczór!
Witam Was po nieco dłuższej przerwie J Niestety tak to już jest, że pierwsze dni na uczelni po 2,5 miesięcznych feriach są po prostu nie do zniesienia J W tym tygodniu biłam zresztą rekordy we wczesnym wstawaniu, bo czasem nie miałam siły przygotować obiadu wieczorem i musiałam to robić rano... Brrr, tego błędu więcej nie popełnię ;)
Na uczelni jak to na uczelni, nie chce mi się patrzeć na te mordy, wpadam tam, robię co trzeba i uciekam :P Zresztą teraz jak nie piję alkoholu to socializowanie się z innymi mało mnie bawi (ich zresztą też), poza tym mam swoje w miarę regularne pory posiłków, czego jednak nie zamierzam tłumaczyć wszystkim napotkanym i dlatego po prostu unikam ludzi... Ostatnio jakoś nie mam ochoty na kontakty towarzyskie.
Dobra, nie będę Was męczyć, na razie lecimy z fotomenu:
15.04.14 (wtorek):
Śniadanie: owsianka (cóżby innego?) malinowa z suszonymi śliwkami. Pyyycha! Była cholernie gęsta i ssstrasznie sycąca :D Do tego ciasteczko czekoladowe z avocado (przypominam, że przepis znajdziecie tutaj J).
II śniadanie: takie samo jak dzień wcześniej, czyli pół wrapa z wegańskim chorizo, kapustą, marchewką, sałatą i serem. Nie robiłam nowego zdjęcia. Do tego chyba jabłko.
Obiad: miałam w ramach wyjątku przyjemność przygotować go i zjeść w domu J Spontanicznie po raz pierwszy w życiu zrobiłam zupę marchewkową (kupiłam akurat gazetę z wege przepisami i tam był przepis J), a na drugie ugotowałam odrobinę pełnoziarnistego ryżu i warzywa na patelnię z wegańskim gulaszem:
Podwieczorku chyba tego dnia nie było, bo nie mam zdjęć :P
Kolacja: surówka z białej i czerwonej kapusty z marchewką i pomidorkami koktajlowymi oraz resztki zupy marchewkowej J
16.04.14 (środa)
Śniadanie (06:00!!!): owsianka a la pina colada – mój własny wynalazek, wyszła przepyszna J Tego dnia wstałam o 05:00, żeby zdążyć do szkoły na 09:30, więc sobie wyobraźcie, ile czasu bawiłam się z gotowaniem i robieniem zdjęć... Poza tym czekoladowe ciasteczko z avocado.
II śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba orkiszowego z wegańskim chorizo, pomidorowym pasztetem sojowym (polskim! ^^), sałatą i marchewką, do tego owocowe szaszłyki (po prawej stronie w pudełeczku) z miechunką, truskawkami, ananasem i winogronami:
Obiad: pełnoziarniste muszelki makaronowe z sosem ziołowym na bazie jogurtu naturalnego (wiem jak wyglądają, ale musiałam szybko robić zdjęcie, bo miał natychmiast lecieć do kubeczka termicznego, żeby nie wystygł... a na końcu i tak był zimny :P), do tego sałata, pomidorki kotajlowe, czarne oliwki i sos francuski:
Podwieczorek: przepyszny budyń waniliowy na bazie skrobii kukurydzianej (bez dodatku ziemniaczanej) i z prawdziwą wanilią. Dodałam tylko 1 łyżkę ksylitolu, mleko 1,5% i w dodatku rozmieszałam pół na pół z wodą. Był fantastyczny ^^ Do tego ¼ jabłka.
Kolacja: Sałatka z własnym sosem koktajlowym na bazie jogurtu sojowego (z odrobiną majonezu):
17.04.14
(czwartek, znaczy dzisiaj) J
Śniadanie (07:15): owsianka, a właściwie owsiany koktajl truskawkowy z daktylami (było dość rzadkie) - pychota! Do tego czekoladowe ciasteczko (ostatnie... L).
II śniadanie: biedne kanapki z kromki chleba orkiszowego z chorizo, pasztetem sojowym i pomidorkami koktajlowymi. Biedne, bo poza pomidorami wywiało mi z domu wszelkie warzywa J Do tego owocowe szaszłyki (truskawki + winogrona).
Obiad: wegański gulasz z meksykańskimi warzywami na patelnię, kukurydziane placuszki i ¼ jabłka J
Podwieczorko-kolacja (bo nie wiem, czy będę jadła kolację... raczeej nie, podwieczorek był niestety spory): sałata z marchewką, pomidorkami koktajlowymi, tuńczykiem w sosie własnym, kukurydzą, jajkiem i mozarellą. Do tego własny sos koktajlowy na bazie jogurtu sojowego.
Poza tym chciałam się z Wami podzielić uroczym obrazkiem, jaki dzisiaj widziałam w instytucie germanistyki podczas wcinania II śniadania. Usiadłam sobie przy stole w pokoju socjalnym, wyciągnęłam swoje kanapeczki, owocowe szszłyczki, zaczęłam jeść... i spojrzałam w bok, żeby zobaczyć, kto jeszcze tam jest. Niedaleko mnie siedziała dziewczyna. Niemka, na moje oko jakieś 120-125 kg. Siedziała, czytała coś i kończyła jeść, a właściwie wpier...lać (przepraszam, ale to pierwsze słowo, jakie mi się skojarzyło) takie czekoladowe jajka Milka, coś jak Kinder Niespodzianka, tylko jeszcze z kremem w środku i w ogóle. Wielkości normalnych jaj, nawet w takim pudełku, 4 sztuki. Była umazana czekoladą, lepiły jej się ręce i w ogóle wyglądała ohydnie. I wiecie co? Odechciało mi się jeść. Ja wiem jak to jest, kiedy człowiek jest gruby. Okaz, nigdy nie ważyłam 120 kg i teraz powoli zaczynam wyglądać jak człowiek, ale kilka miesięcy temu czułam się ze sobą bardzo źle, właśnie ze względu na tuszę. Wiem jak to jest, kiedy nie można oprzeć się ciastku czy czekoladce albo jak człowieka dopada gastro i pochłania 3 tabliczki czekolady, paczkę czipsów, zagryza paczką wafelków i popija piwem, a później siebie za to nienawdzi. Doskonale znam to uczucie i chyba nigdy go nie zapomnę. Ale nigdy nie pozwoliłam sobie na to, żeby z tymi problemami wyjść z domu i rzucić się na jedzenie w miejscu publicznym lub nagle zeżreć przy znajomych (lub nieznajomych, jeden pies!) tabliczkę albo dwie czekolady albo pochłonąć całą paczkę słodkości. To byłoby dla mnie poniżenie jakiego nie byłabym w stanie znieść, pokazanie swoich słabości, pokazanie, że mimo że jestem gruba, wciąż żrę jak świnia. Nie wiem, czy rozumiecie, o co mi chodzi. Nie o to, że ta dziewczyna była gruba. Okaz, pomgłabym pomyśleć, że jest chora. Ale kiedy widzę taką osobę, której już nic nie jest straszne i publicznie zażera się czekoladowymi jajami z mlecznotłustym nadzieniem, autentycznie chce mi się rzygać. Bo później taka panna będzie chodziła i opowiadała, że takiemu stanowi są winni wszyscy, tylko nie ona – geny, reklama, mama, babcia albo że ma grube kości :/ Jednym słowem tłumaczenie z dupy wzięte. Tacy ludzie, którym jest tak bardzo wszystko jedno po prostu napawają mnie przerażeniem i odrazą. I nie potrafię patrzeć na kogoś takiego ze współczuciem.
Nie wiem, czemu Wam o tym piszę, zresztą pewnie zaraz posypią się gromy, że nie mam prawa nikogo oceniać, że to może wartościowy człowiek i w ogóle. Ale ten obraz tak mnie uderzył, że musiałam się wygadać, sorry.
To chyba wszystko na dzisiaj (cholera, znowu się nakręciłam). Aha, aktywność fizyczna: Codziennie latam z dworca do instytutu i z powrotem. W zależności o tego, jaką trasą idę, robię od 4 do 7 km. Przedwczoraj zrobiłam właśnie 8500 kroków tylko w Heidelbergu (tego, co przechodziłam w domu nawet nie liczyłam) i przeszłam 7 km. Zainstalowałam sobie V-Trackera i on pokazuje mi również ilość spalonych kcal. Wczoraj np. spaliłam 700 kcal (przynajmniej tak twierdzi V-Tracker) i to tylko chodząc. Po tej pobudce o 05:00 nie miałam już siły na ćwiczenia, więc o 22:00 padłam. Dzień wcześniej zrobiłam boczki z Tiffany, ręce z Rebbecą Louise i brzuch z Mel B (łącznie ok. 30 minut plus ten długi spacer), a dwa dni temu klatę i plecy z Rebbecą Louise, boczki z Tiffany i ręce z Mel B – również jakieś 30 minut plus spacer. Dziś planuję poćwiczyć trochę dłużej, jutro mam wolne, więc mogę sobie pozwolić J Poza tym wg V Trackera spaliłam dziś 433 kcal samym łażeniem ;)
Odezwę się pewnie dopiero w przyszłym tygodniu, ale obiecuję dalej zapisywać i fotografować co i jak jem J Od przyszłego piątku powinnam mieć też normalny internet (nareszcie! ^^), więc mam nadzieję, że i wpisy będą nieco bardziej regularne J W poniedziałek wielkie ważenie, trzymajcie kciuki!
Wesołych Świąt! :*
kiki83
19 kwietnia 2014, 13:05Podziwiam za takie długie wpisy i focenie każdego jednego dania, serio :) Wiem ile to roboty, kiedyś (parę lat temu w starym pamiętniku) też tak robiłam, ale teraz mam jakoś mniej weny i cykam już tylko wybrane rzeczy. Od czasu do czasu rozważam też reaktywację bloga, ale nie wiem czy coś z tego będzie. Do tego bardzo zabawnie jest jak mąż chce już jeść, a ja się jeszcze z aparatem bawię ;) Wesołych świąt!
winter_beats
19 kwietnia 2014, 10:34zdecydowanie muszę przysiąść nad Twoim blogiem :) tyle pyszności i inspiracji :) a co do tej dziewczyny, to się zgodzę. też bym była zniesmaczona i doskonale Cię rozumiem. można być grubym, ale obżeranie się przy ludziach to dla mnie też coś nie do pomyślenia.
CzekoladowaSilje
18 kwietnia 2014, 11:24Jak zawsze przepysznie u ciebie, co do tej dziewczyny. Generalnie rozumiem o co chodzi... ale mimo to jak by to nie nazwać to choroba - uzależnienie... Hmmm ja co prawda tez mam, a raczej miałam takie zahamowanie że nie wpieprzałam przy ludziach - ale to akurat syndrom choroby takie ukrywanie się... nawet w jednym z artykułów vitalii o tym było - chyba o kompulsach xD No i wiesz, waga nie bierzę się znikąd...Co do genów to w to nie wierzę, jedynie w aspekcie społecznym czyli jeśli rodzice są grubi to jest duże prawdopodobieństwo że dzieci teżbędą no bo od rodziców się uczą nawyków żywieniowych. Co do reszty wyjaśnień no cóż ja mam problemy z hormonami - biorę leki i ble be... no ale nie zwalam na to na siłę winy.. zresztą z ręką na sercu ani razu w pamiętniku o tym nawet nie wspomniałam... bo to moim zdaniem nie istotne.. bo to że się łapie wodę i ma się większy apetyt to nie znaczy że nie można się zabrać za siebie... może i wolniej idzie i są krytyczne momenty... ale sami jesteśmy kowalami swojego losu. Oh i co do ukrywania się... to mnie zawsze śmieszą te wymówki.. ja tam przyznaje otwarcie że lubię jeść xD Nie raz widziałam taką no potężniejszej budowy ode mnie babeczkę jak np. je całą pizze, czy słodycze ale jakoś nie miałam odrazy do niej... tylko u mnie się budzi coś takiego emm trudno nazwać litość? Współczucie... Bo ja takie jedzenie trochę odbieram jak właśnie chorobę - uzależnienie... I w sumie chciała bym pomóc... No ale wiesz jak to jest w naszym społeczeństwie - lepiej nic na siłę xD Chociaż wiesz o wiele bardziej nie na widzę palaczy.. zwłaszcza tych co mi dmuchają śmiercią w nos jak idą przez ulice...
niespieszysie
17 kwietnia 2014, 21:38boże.....jak Ty gotujesz!?
UlaSB
18 kwietnia 2014, 09:01Kwestia dobrej organizacji :)
keisho
17 kwietnia 2014, 21:04Gdziee ja bym kochana do Was nie wróciła! Stęskniłam się naprawdę! Aż trudno w to uwierzyć..nie znam Was a się stęskniłam hihi ;) No naprawdę mam zamiar nie stawać na niej, bo się załamię. Wystarczy mi już kara, że nie mogę się spojrzeć w lustro, bo mam wrażenie, że przybrałam z 10 kg :/ No, ale nie ma co biadolić trzeba pracować. :D Kochana jak zupka marchewkowa smakowała? Od dłuższego czasu zabieram się za nią, ale jakoś nie umiem się odważyć :) I dodawaj kochana w miarę możliwości czasowych wszystkie przepisy na swojego bloga! Wiem,że to pracochłonne, ale jak widzę takie pyszności to od razu chcę zobaczyć jak to zrobiłaś, a na blogu niee ma :( Co do tej grubszej babeczki.. doskonale wiem o co Ci chodzi. Też nigdy nie objadałam się przy innych ludziach. Ba! Często musieli we mnie "wmuszać", bo nie chciałam nic przy nich jeść. :) Także też sobie nie wyobrażam usiąść w miejscu pełnym ludzi i zacząć jeść chipsy i zagryzać je tabliczką czekolady. No to na tyle. No i Słońce mam nadzieję, że uda Ci się wygospodarować troszkę czasu na wpisanie paru obiadowych przepisów na bloga :) Bo te szczególnie mnie interesują hihihi :) Miłego wieczorku :*
UlaSB
18 kwietnia 2014, 09:01Ni właśnie, ja też zawsze wstydziłam się jeść i chyba dlatego tak mnie to wczoraj zszokowało :) A przepisy jak najbardziej będę wstawiać częściej, z tym że będą wyjątki, bo są rzeczy, które niestety kupuję gotowe, chociażby ten wegański gulasz... Ale to, co każdy może ugotować sam, będę wstawiać, obiecuję :) Cieszę się strasznie, że tak dopytujesz, to dla mnie dodatkowa motywacja ^^