Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zwariowana, spontaniczna, śmiejąca się...i wiecznie zakompleksiona, płacząca na widok wałeczków, płacząca w sklepowych przymierzalniach i mająca serdecznie dość tych zbędnych kilogramów, których uzbierało się dość sporo!!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7602
Komentarzy: 92
Założony: 29 stycznia 2013
Ostatni wpis: 14 czerwca 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Guziczek87

kobieta, 37 lat, Zielona Góra

170 cm, 55.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 lutego 2014 , Komentarze (4)

No i byłam pierwszy raz w klubie na ćwiczeniach. Polazłam na zumbe...ale! okazała się za trudna!! Masakra myślałam, że to jedne z prostszych zajęć. Ale trafiłam na zajęcia "zastępstwo" i kobieta nie znała grupy i nie wiedziała kto ile ćwiczy. Nic nie mówiła tylko wszystko pokazywała podnosząc rękę do góry i pokazując na palcach 2,3 lub 4... wszystkie laski łapały o co chodzi... ja stałam jak ciele i dopiero po 2 powtórzeniu łapałam o co chodzi...zestresowałam się i po 15 min ćwiczeń wyszłam z sali...lekko się załamałam bo nie mam w ogóle kondycji i te 15 min dało mi mega wycisk. No ale nie poddałam się poszłam na siłownię. W Evereście jest na siłowni cały czas trener - co jest super bo w wielu klubach nie ma nikogo kto pokaże jak działają maszyny, opowie o treningu i pokaże jak prawidłowo wykonywać ćwiczenia. Wskoczyłam na bieżnie i szybkim marszem przeszłam 20 min. Potem był rower, na którym spędziłam 40 min i orbitrek 10 min. Później pan trener pokazał mi ćwiczenia na mięśnie brzucha i porobiłam kilka serii. Później już miałam dość! A myślę, że jak na pierwszy raz to i tak super! Niestety we znaki dała się moja choroba, czyt. tachykardia.. tętno miałam powyżej 150!! Skakało jak szalone od 150 do 170...a nie ćwiczyłam ani szybko ani jakoś mega ciężko. Muszę znowu wybrać się do lekarza i o tym pogadać.
No w każdym razie postanowiłam na tą chwilę pochodzić na siłownię i nabrać troszkę kondycji. Z racji tego tętna moja wydolność jest kiepska i dlatego mogę mieć problem z wytrzymaniem na fitnessie - na siłowni mimo wszystko ćwiczy się w swoim tempie i robi się przerwy kiedy już się nie daje rady....fitness nakłada na nas trochę większą presję. Oczywiście nie poddaję się i mam zamiar spróbować jeszcze innych rodzajów fitnessu i może coś dla siebie znajdę. Jutro idę na indor cycling dla początkujących, zobaczymy może z tym dam radę. A jak nie to siłownia przez pierwszy okres wystarczy, 2-3h dziennie ćwiczeń na maszynach też da super efekty :)
Ojjj już czuję jakie będę miała jutro zakwasy :P

16 lutego 2014 , Komentarze (6)

Jutro będzie pierwsza "miesięcznica" mojej operacji. Dokładnie 17 stycznia około 7:30 zabrano mnie na blok i zrobiono mi to cudowne ciachu ciach!
Czuję się super. Centymetry lecą w dół wraz z kilogramami... W sumie już powinnam wymienić całą garderobę, wszystko począwszy od majtek, przez staniki, bluzki, spodnie(!) aż po płaszcz zimowy na mnie wisi. Z jednej strony czuję się cudownie bo mam najbardziej namacalne dowody na to, że chudnę. Z drugiej znowu strony mam parcie na nowe ciuchy, w których będę się dobrze czuła no i.... trochę będzie widać, że schudłam :P A co niech mnie chwalą:P No ale póki co to nie ma sensu kupować nowych ubrań. Waga leci dość szybko więc kupowanie nowych ubrań odpada, na lumpeksy nie mam cierpliwości (choć ostatnio byłam i kupiłam spodnie, tu przegięłam w drugą stronę bo kupiłam za małe hehe ale strasznie mi się podobały i w sumie nie brakuje mi już aż tak wiele...za 3-4tyg będą dobre:P).
Dziś kupiłam najniezbędniejszą rzecz STANIK!! Niestety piersi miałam ogromne i to właśnie one chudną teraz najszybciej no i niestety wiotczeją i lekko zaczynają zwisać - co w za dużym staniku jest dość widoczne, zwisają bezpańsko prawie zahaczając o pępek ;P A przecież teraz mam się czuć pięknie! Więc po co ktoś ma wiedzieć o tym, że wiszą?! Później się pomyśli o poprawieniu ich na stałe, na razie jednak skupię się na etapie pierwszym - chudnięcie!
Kupiłam karnet na fitness i strój sportowy. Jutro lecę jeszcze na promocje do Biedry bo w gazetce spodobały mi się buty sportowe (nie są za drogie co teraz dla mnie cholernie ważne, bo nadal jestem bezrobotna :/) no i prosto na sale fitness!! Na pierwszy ogień wybrałam ZUMBE...nie mam za dobrej kondycji więc nie chcę na pierwszy raz czegoś super ciężkiego i mam nadzieje, że te zajęcia właśnie nie będą jakimś hardcorem:P
Pierwsze kilkanaście kg mam już za sobą więc najwyższa pora wziąć się za kształtowanie tego cielska!

10 lutego 2014 , Komentarze (3)

Już nie pamiętam o operacji... przypominam sobie o niej w momencie jedzenia:P Nadal mogę zjeść bardzo niewiele. Od soboty jestem na ostatniej prostej do normalności - czytaj na papkach! Już przeszłam przez 7 dni diety płynnej oraz 14 dni diety glutowatej:p Teraz zostało mi już tylko 12 dni diety papkowatej i będę wprowadzać stałe, normalne posiłki. Jem super mało, a czym gęstszy pokarm tym mniej jestem w stanie go zjeść. Jedyny problem jaki mam to picie. Nie wypijam odpowiednio dużo!! Ale cóż jest to dla mnie niewykonalne...Jem 5 posiłków dziennie...przed posiłkiem nie mogę pić min 30 min po posiłku 1 godzinę...co daje nam razem 5 razy 1,5h więc 7,5h dziennie kiedy nie mogę pić..pozostaje 4,5h (mniej więcej) na wypicie 2,5 l wody gdzie wg. rozpiski powinnam po każdym łyku zrobić 1 min przerwy...NIEWYKONALNE! Staram się i piję ile mogę ale jeszcze nie przekroczyłam 1 - 1,5 l dziennie (a powinnam 2 - 2,5!)...przez to do toalety na tzw. jedynkę chodzę zaledwie 2 maksymalnie 3 razy dziennie (rano po wstaniu z łóżka, czasem w południe, no i wieczorem przed snem). Z wypróżnianiem się jest jeszcze gorzej....ostatnio byłam na tzw. dwójeczce chyba z tydzień temu...nie wiem od czego to zależy ale zaczyna mi trochę to doskwierać.

Dziś byłam u lekarza i w końcu wiem, że moja waga jednak nie do końca się zepsuła, po prostu muszę stawiać ją w miejscu, które odkryłam wczoraj, bo właśnie wczoraj pokazała tyle ile dziś waga u lekarza!!! A mianowicie tada da da dam!!!! 95 KG!! W 24 dni schudłam 15 kg!!!!!!!! (bo idąc na operację ważyłam 110) 

Jestem mega szczęśliwa! Nie żałuję tej operacji ani trochę! I mam chęć mówić o niej wszystkim napotkanym grubaskom!! Jeśli masz problem z otyłością a przez to ze zdrowiem (fizycznie czy psychicznie), jeśli próbowałeś już wszystkiego nie czekaj, nie zastanawiaj się!!! Odciążyłam swoją głowę, od prawie miesiąca nie myślę o tym, że jestem beznadziejna bo nie umiem wytrzymać na diecie, nie mam wyrzutów sumienia z powodu jedzenia i czuję się lekka na duchu. Odciążyłam swój organizm o 15kg, zmniejszyłam o połowę dawkę leków na nadciśnienie, ciśnienie przed lekami mam do 140/80 czyli w tak zwanej normie, po połówce leku schodzi do 120/70 czyli książkowego!! Polecam wszystkim ten zabieg!! I niech ludzie mówią co chcą. Ja spotkałam się z opiniami, że się poddałam, że poszłam na łatwiznę, że nie mam silnej woli. Ale uwierzcie mi, że walczę ze sobą bardzo! Bo brzuch jest pełny już po 4 łyżeczkach od herbaty, ale głowa ma zachcianki i ciągnie do starych przyzwyczajeń...a jeśli będę jej słuchać rozepchnę sobie wór od nowa i nici z efektów. Więc teraz walczę tak samo jak wcześniej...oczywiście jest to ułatwione bo nie czuję aż tak głodu i nie mogę zjeść za dużo...jednak to może doprowadzić nawet do depresji...miałam już takie dni, że płakałam przy obiedzie, kiedy wszyscy jedli pyszne, pięknie podane danie ja w tym czasie jadłam to samo ale zmiksowane i rozcieńczone bulionem, do tego w mikroskopijnej ilości...brzuch już pękał w szwach a głowa krzyczała jeszcze jeszcze jeszcze...doprowadziło mnie to niestety do wymiotów, okropnego bólu brzucha no i potężnej frustracji i płaczu. 

Wszyscy ci, którzy uważają, że te operacje to "pójście na łatwiznę, na skróty" są w duuuużym będzie! Trzeba mieć ogromną odwagę i determinację, aby podjąć to wyzwanie. Ale naprawdę jest WARTO!!!

3 lutego 2014 , Komentarze (4)

Jestem już 17 dni po operacji. O jakimkolwiek bólu już zapomniałam. 3 z 5 ran pooperacyjnych są już całkowicie wygojone - tzn. strupki odpadły zostały małe różowe blizenki, ale lekarz mówi, że z czasem i one znikną albo przynajmniej staną się mniej widoczne. 

Nadal jem zupki ewentualnie rozdrobnione i podlane wodą inne gluto-kremy (np. ostatnio jadłam spaghetti po bolońsku - zmiksowane na papkę i podlane bulionem, żeby było rzadkie). Lekko mam już dość tej konsystencji i chce mi się jakiegoś normalnego posiłku, ale niestety do tego jeszcze duuużo czasu. Policzyłam, że pierwszy "normalny posiłek" będę mogła zjeść około 15 marca - dłuuugo jeszcze niestety:( Ale już od soboty będę mogła przejść na gęstsze papki, więc może ugotuję sobie jakieś mięsko i pokroję je w drobną kostkę wymieszam z rozgotowanymi ziemniakami i warzywami i jakoś będę dawać radę:) 

Waga nadal bliżej nieokreślona. Wczoraj ważyłam się na mojej wadze, ale niestety weszłam na nią 5 razy i za każdym razem pokazywała co innego (różnica to nie 200 gram a od 2 do 4 kg więc na bank jest popsuta, albo trzeba ją może wypoziomować, nie wiem już)! Dziś rano pokazała 96 i tego będę się trzymała bo zbyt wielkiego wyjścia nie mam. 10 lutego pójdę do lekarza to się co nieco wyklaruje - wskoczę na wagę i zobaczymy jak bardzo się różni od tego co pokazuje ta moja. 

Dziś byłam u chirurga na kontroli. Zrobiłam badania krwi i lekarz stwierdził, że wyniki są ok więc nie potrzeba na tą chwilę włączać żadnych suplementów witaminowych. 

Zaczęłam ćwiczyć. Codziennie jeżdżę na rowerku stacjonarnym około 20km. A od przyszłego tygodnia spróbuję skalpela Ewy Chodakowskiej - na tyle na ile będę mogła, a jeśli nie podołam to poczekam aż całkiem się zagoję i wtedy spróbuję jeszcze raz:)

27 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Hej, po operacji już ponad tydzień. Wszystko jest ze mną ok, dziś zdjęli mi szwy. Trochę boli mnie lewy bok, ale lekarz mówi, że właśnie tędy wyjmowali mi usunięty fragment żołądka więc w środku mam większe obrażenia niż w innych miejscach i ma prawo boleć. Za klika dni powinno ustąpić. Dostałam skierowanie na badania kontrolne więc opiekę mam super.

Jedynym problemem dla mnie - nie myślałam, że kiedykolwiek powiem to w takim kontekście - jest jedzenie! Mianowicie nie lubię już jeść! Nie chce jeść! To dla mnie przykry obowiązek. Po pierwsze nie czuję głodu więc zapominam o posiłkach. Po drugie muszę dużo pić - z czym ogólnie też mam problem - więc jestem ciągle pełna. Po trzecie mogę jeść glutowate papki - przetare zupy, jogurty itp i już mi brzydnie to wszystko. Dziś nawet kupiłam jedzenie dla dzieci takie w słoiczkach, zobaczymy czy mi zasmakuje. Boję się trochę, że przez to nie jedzenie zrobię sobie krzywdę, strasznie szybko się męczę i ogólnie jestem słabsza niż zwykle, ale cóż się dziwić? 

Dziś postanowiłam wyznaczyć sobie stałe pory jedzenia i nastawić przypomnienia w telefonie i zmuszać się do jedzenia - nie chcę się zagłodzić!

Przy tym boję się o skórę, dość szybko chudnę - szybciej niż się spodziewałam! Przez to. że mało jem i dość mało niestety piję moja skóra jest przesuszona - ciągle ją czymś smaruje a ona jest ciągle sucha! Do tego boję się o piersi. Były dość duże, co za tym idzie ciężkie i raczej wiszące a nie sterczące. Już straciły na objętości. Boję się, że za 2 tygodnie/miesiące będą zwisały mi 2 smutne naleśniki. 

Jutro zaczynam ćwiczyć! Przyjedzie do mnie pożyczony rowerek stacjonarny i jeśli zacznę w siebie wmuszać odpowiednie dawki jedzenia i picia będę również ćwiczyć...może to wpłynie pozytywnie na moją skóre - nie chcę wyglądać jak szczupła 26 letnia staruszka ;(

23 stycznia 2014 , Komentarze (3)

Wyspałam się w końcu w moim wygodnym łóżeczku!! Nastrój o niebo lepiej. Czyściutka z puszystymi włosami, wyspana i opita zupką pomidorową!! Ah jak mi dobrze! Jedyne wspomnienie szpitala to oczywiście ranki na brzuchu i fakt, że jeszcze wydalam z siebie leki. Mój narzeczony odstąpił mi dziś całe łóżko i poszedł spać na kanapę...trochę mi było smutno...ale szybko zrozumiałam, że to był dobry pomysł bo na początku (aż do 1 w nocy!) nie mogłam się ułożyć w ogóle, bo w szpitalu musiałam spać prawie na siedząco...i wierciłam się jak szlag więc nie wyspałby się w ogóle zwłaszcza, że wstaje o 5:30. Zaglądał do mnie w nocy bo boi się o mnie jak szlag...teraz dzwonił do mnie z pracy sprawdzić czy już wstałam, czy piję wystarczająco dużo..(lekka paranoja ;P) ale przy okazji powiedział, że jak zaglądał do mnie nad ranem to w całym pokoju śmierdziało apteką...heheh przyniosłam szpital do domu;P

Najlepszą nowiną jaką mam jest to, że stanęłam dziś na wagę. Nie wierzę w to co zobaczyłam...ale moja mama mówi, że to całkiem prawdopodobne bo przecież od tygodnia nic nie jem...ja jednak nadal wątpię i myślę, że ta waga chyba jest nie taka...pokazała 95,6. Jak szłam do szpitala zapomniałam się na niej zważyć i to był mój błąd bo każda waga waży inaczej...ale u lekarza ważyłam się i wyszło 107,8 czyli prawie 108kg. 

Nie wiem czy to możliwe aby w te dni zgubić aż tyle...w poniedziałek będę u lekarza i zobaczę co pokaże jego waga.

22 stycznia 2014 , Komentarze (5)

Jestem już w domu:) Dla zainteresowanych opisuję krok po kroku co się ze mną działo:


16.01 około godziny 11:40 pojawiłam się na szpitalnej izbie przyjęć, tam mnie zarejestrowali i wysłali do przebieralni...i tu pierwsza niezła sytuacja. Przebieralnia była połączona przejściem z ubikacją w tym przejściu (szerokości ściany) była zawieszona kotarka. Byłam z narzeczonym więc mówię poczekaj ja jeszcze się wysiusiam...ale weszłam za tą kotarkę patrzę a tam drzwi na korytarz, naciskam na klamkę otwarte..więc mówię do mojego narzeczonego żeby wszedł ze mną i potrzymał te drzwi. Ok on trzyma drzwi więc ja spodnie w dół i na sedes...w tym momencie do przebieralni wbiega pielęgniarka i bez pardonu wbija się do łazienki..mój narzeczony próbuje ją wygonić a ona "dobrze dobrze ja tylko na chwilkę bo nie mogę odczytać nazwiska lekarza, który wystawił skierowanie"....no myślałam, że tam spadnę z tego sedesu ;P.
Ok po tym śmiesznym incydencie, już przebrana, dostałam opaskę z nazwiskiem i peselem na rękę i zostałam poprowadzona przez panią pielęgniarkę na oddział. Tam przejęła mnie pielęgniarka z oddziału, przeprowadziła krótki wywiad (typu jest pani na coś uczulona, ma pani na ciele jakieś rany itp.) no i zaprowadziła mnie na salę i kazała wybrać sobie łóżko, bo akurat była taka możliwość. I do końca dnia, poza zupą ryżową na kolację, nic się nie działo - leżałam i czytałam.

17.01 około godziny 5:30 wpadły do sali pielęgniarki, od razu do mnie podeszły, ja zaspana jak nie wiem co, poprosiły o prawą rękę i cyk myk wenflon gotowy - a tak się tego bałam ;P po chwili dostałam też zastrzyk przeciwzakrzepowy w brzuch i panie pielęgniarki zniknęły. Ja wtedy już bardziej pobudzona poszłam do łazienki wzięłam prysznic, umyłam ząbki i załatwiłam wszelkie inne potrzeby. Wróciłam do pokoju, gdzie byłam na tą chwilę z jedna starszą, przeuroczą i przedowcipną panią, usiadłam i pogadałyśmy sobie trochę. Nie wiem kiedy zrobiła się 7 i nagle wjechało do sali łóżko. Pani pielęgniarka dała mi piękny, niebieski, jednorazowy kubraczek - taki typowy z amerykanCkich filmów o lekarzach..czyli rozpierdak od góry do dołu i w tym przypadku z przodu. Dała mi również tabletkę, "po której się pani rozluźni" i powiedziała, żeby się przebrać i położyć na to przywiezione łóżko, na które już przeniosła moją poduszkę i kołdrę. Ok bez większej krępacji przebrałam się, starsza pani ciągle mnie rozśmieszała i pocieszała. I nagle pogrom... przychodzi przemiła pani pielęgniarka i mówi "teraz panią zacewnikujemy" aaaaaaaaaaaaaaaa!! jak to?! Mówię do niej, że rozmawiałam z panią anestezjolog i powiedziała, że jeśli boję się tego to można to zrobić już na sali zaraz po narkozie... ona na to, że to jest raczej niemożliwe bo na sali ja muszę być juz gotowa...więc cóż mówię ok, niech cewnikuje...Niestety tak się zestresowałam, że mięśnie mi się zacisnęły i ta biedna, młoda pielęgniarka się tam męczyła i męczyła (była bardzo delitaktna i bała się zrobić coś na siłę) aż w końcu zawołała starszą koleżankę i jej chyba przy drugiej próbie się to w końcu udało. Zawieźli mnie na salę i tam przełożyli na wyrko do operacji. Śmieszne takie bo wyglądało jak ludzik. Miało rozsuwane "półki" na nogi i leżał na nim zielony, pompowany materac - było całkiem wygodne. Panie z sali operacyjnej poprzypinały mnie do tego łóżka...jak zobaczyłam co robią z moimi dogami - jak je tam przypinają do łóżka, naklejają jakieś elektrody i inne dziwne rzeczy od samych pachwin dosłownie to stwierdziłam, że chyba rzeczywiście cewnikowanie byłoby trudne a przecież musieli mnie tak przypiąć przed narkozą. Ok wiele z bloku operacyjnego nie pamiętam. Pamiętam panią anestezjolog, która stała za moją głową i nagle ni stąd ni zowąd zajrzała mi w oczy i mówi "za chwilę założę pani taką piękną niebieską maseczkę i zakręci się pani w gło..." więcej nie pamiętam. Później obudziłam się już na sali wybudzeń. Na jednej ręce ciśnieniomierz, na klatce jakieś tam inne mierniki czegoś tam, na drugiej ręce a raczej jej palcu też jakaś czujka. Z tej sali też niewiele pamiętam...pamiętam tylko, że bolał mnie lewy bok i mówiłam o tym ordynatorowi jak przyszedł to powiedział, że tedy wyciągali mi wyciętą część żołądka więc jest trochę bardziej pogruchotana i dlatego boli; pamiętam też, że siedziała tam jakaś pani, której zadaniem było zapewne pilnowanie, żebym tam nie zeszła hehe...i pytałam się jej ile trwała operacja to powiedziała, że 1,5h i że ciągle na mnie krzyczała, że za mało i za płytko oddycham i że mam robić głębokie wdechy z tlenu (który oczywiście miałam w masce na twarzy) no i jeszcze co pamiętam, że ciągle się włączał alarm to było związane z pomiarem ciśnienia krwi, ja zapamiętałam, że było ono wysokie ale później już kilka dni po operacji lekarz mi mówił, że było odwrotnie, że były niebezpieczne spadki ciśnienia...więc już nie wiem;P....po chyba 3 h leżenia tam przyjechało po mnie łoże z oddziału i siostrzyczki pomogły mi na nie przeleźć rozcięły na mnie resztki seksownej niebieskiej sukieneczki i przebrały mnie w moją piżamę, opatuliły mnie kołderką i zawiozły na oddział. Pamiętam, że podczas podróży blok operacyjny - oddział strasznie mnie mdliło i miałam masakryczny odruch wymiotny a że raczej nie mogłam zwymiotować bo właśnie połatali mi żołądek to od razu dostała hiperwielką dawkę przeciwwymiotnych i było ok. Trafiłam na oddział i reszty dnia nie pamiętam.

18.01 Jak zwykle pobudka o 5:30 pobieranie krwi z żyły i z palca, mierzenie temperatury i ciśnienia i chyba kroplówka przeciwzapalna. Potem o 8 obchód i później biegają pielęgniarki i roznoszą tzw. "zlecenia" - czyli leki, które po obchodzie zostały przydzielone pacjentom. Dostałam tyle kroplówek, że spuchła mi ręka i zrobiła się czerwona...więc musiano mi przekłuć wenflon na drugą - mało fajna sprawa zwłaszcza, że nie udało się za pierwszym razem trafić w żyłę :/ Tego dnia kazałam zdjąć sobie cewnik bo mi się majtało coś między nogami i mnie denerwowało...btw ten cewnik w dzień operacji to było najlepsze co mogło i się przytrafić nie wyobrażam sobie chodzenia w ten dzień do wc. Zaraz po zmianie ręki i wywaleniu cewnika kazano mi iść na szczelność. Badanie RTG z kontrastem - najohydniejszy płyn jaki przyszło mi wypić!! Ale badanie wyszło ok i lekarz powiedział, że czekamy na pierwszego bąka i jak go puszczę wypuszczę to będę mogła zacząć pić. Koło południa przyjechał do mnie mój narzeczony i pielęgniarki jak go zobaczyły to kazały, żeby mnie wziął pod rękę i prowadzał po korytarzu. Tak więc już w sobotę wstałam z łóżka i chodziłam i chodziłam chodziłam chodziłam..:) Koło 17 udało się ucieszyć doktora pierwszym bączkiem więc kazali mi pić i wypiłam aż pół szklanki wody..uwierzcie, że to było morze wody! Niestety, żeby nie było różowo wieczorem dostałam gorączki i już się tak nie cieszyłam. 38 stopni nie wiadomo skąd i po co. Wystraszyli się lekko ale cóż, dostałam leki przeciwgorączkowe, przeciwbólowe i przeciwzapalne i przeszło. 

19.01 Tradycyjnie dzień składał się z wizyty pielęgniarek o 5:30, obchodu o 8, kolejnej wizyty pielęgniarek ze zleceniami, później pomiaru temeratury i o 14 kolejnego obchodu, popołudniowych zleceń pielęgniarek, kolejnego mierzenia temperatury i koło 18 obchodu lekarza dyżurnego.
W tym dniu byłam wyłączona z życia i picia wody niestety. Cały dzień miałam na przemian stan podgorączkowy i gorączkę, dostałam dużo leków przeciw i spałam cały dzień.

20.01 Jak zwykle tradycyjnie. Zbadali mi krew, podali kupę kroplówek. Czułam się już dobrze znowu chodziłam i piłam - tym razem 3 szklanki:) Ale wieczorem znowu gorączka ;( więc lekarze wysłali mnie na powtórną szczelność...ale wszystko wyszło ok więc stwierdzili, że się przeziębiłam - bo i ze szczelności i z badań krwi wynikało, że wszysko jest ok. Nawet powiedziano mi, że jeśli wszystko będzie ok to w środę rano zrobią mi ostatnie badania i pójdę do domu.

Aha w tym dniu po tym ohydnym kontraście, który po raz kolejny przyszło mi pić, urodziłam demona...mianowicie zrobiłam coś co było kupą - ale takiej jeszcze nie widziałam ;P Nie wiedziałam czy to dobrze czy źle więc powiedziałam o tym lekarzowi a ten zatańczył - więc znaczy, że ok:P

Masakra tam liczył się każdy bek, bąk a kupa to już wygrana w totka. Niestety mało przyjemne sprawy :P ale świadczą o tym, że układ pokarmowy zaczął działaś w porozumieniu z nowym żołądkiem:)

21.01 Dzień całkiem spoko ale wieczorem znowu dostałam gorączki bałam się przeogromnie bo to już 4 dzień. Do tego miałam już serdecznie dość tego szpitala i bałam się, że to grzebie moje szanse na wyjście.

22.01 Wypis do domu!! JEEEAA! Ordynator stwierdził, że wszystkie badania są ok - a robili mi rano krew i mocz, że szczelność jest super i gorączka to już na 100%  wynik przeziębienia więc oni mnie wypisują do domu i po prostu dadzą recepty na leki. Wszystko mi wytłumaczyli, wyjaśnili, podali szczegółowo dietę i wypisali. W razie coś jeden z lekarzy jak już pewnie wspominałam jest z mojego miasta i dał mi nr tel więc jak coś mam do niego dzwonić i jeśli będzie potrzeba przyjedzie do mnie i ewentualnie zabierze mnie szybko do szpitala - cudny kochany lekarz! 

Tak więc cieszę się pierwszymi chwilami w domu. A gorączka dziś jak na tą chwilę nie przyszła i dobrze! Zazwyczaj w szpitalu już od 16 miałam stan podgorączkowy, który w okolicach 18 przechodził w gorączkę. Mam więc nadzieję, że już mi odpuści. :)

16 stycznia 2014 , Komentarze (3)

No i nadszedł sądny dzień. O 12 mam być w głogowskim szpitalu na izbie przyjęć. Spakowana, zwarta i gotowa czekam do 10:30, wsiadam w auto i jazda. Jutro z samego rana operacja. Boję się, ale wiem, że będzie dobrze i że w końcu skończy się mój koszmar! Będę szczupła i w końcu jedzenie przestanie rządzić moim życiem!!

Jeszcze raz proszę trzymajcie za mnie kciuki i do usłyszenia!

13 stycznia 2014 , Komentarze (5)

Do przyjęcia mnie na oddział zostało 3 dni. Strach sięga już zenitu.

Dziś miałam gastroskopię. To było najgorsze badanie jakie do tej pory miałam. Współczuję serdecznie całemu personelowi medycznemu, który mnie tam obsługiwał. A lekarzy, którzy świadomie po tylu latach ciężkiej nauki sami wybrali sobie taką specjalizację uważam za psychicznie chorych!

Badanie jest przeokropne - przynajmniej to na kasę chorych, czyli bez większego znieczulenia. Pani pielęgniarka prosi aby usiadło się na stół do gastroskopii i szeroko otworzyło usta. Po czym psika jakimś pseudo znieczulaczem (takim samym psika dentysta przed wykonaniem zastrzyku znieczulającego!!) prosto w podniebienie miękkie i gardło. Zabieg ten sprawia, że człowiek traci umiejętność przełykania i cała ślina (a oczywiście po tym paskudztwie wytwarza się jej dwa razy tyle) wypływa z ust. Po 2 min od psiknięcia ta sama pani każe położyć się na lewym boku i obkłada nas ligniną. Potem przychodzi lekarz, więc pani pielęgniarka daje nam do ust taki "gwizdek" (takie kawałek jakby rurki, żeby nie zamykać ust). Lekarz smaruje ten drut do gastroskopii jakimś żelem - który w tym przypadku był kwaśny i ohydny! No i zaczyna się najgorsze - wkłada ten drut do przełyku. Pani pielęgniarka, na którą trafiłam - cud kobieta! - była na tyle miła, że trzymała mi ten gwizdek, żebym go nie wypluła i głaskała mnie po policzku licząc mi "wdech, wydech, wdech, wydech...". Powiem tak, odruch wymiotny nie do opanowania...w sumie udało mi się to może ze 2 razy i to tylko w momentach, kiedy pielęgniarka ryknęła do mnie "spokojnie oddychamy przez nos i wdech i wydech..."...ogólnie zaplułam się cała, cały lewy policzek, cały lewy rękaw swetra i cała lewa połowa włosów...

Wynik na całe szczęście jest pozytywny i operacja może odbyć się planowo. Co prawda wyszło, że mam przepuklinę przełyku i refluksowe zapalenie przełyku i błony śluzowej, ale nie są to przeciwwskazania do zabiegu. A co do przepukliny to pewnie mi ją usuną w trakcie operacji. 

Dzwoniłam do chirurga, który będzie mnie operował, przeczytałam mu wszystkie wyniki powiedział, że wszystko jest ok i czeka na mnie 16.

Boję się okropnie. Ale cóż, mam cały segregator badań, z których wynika, że jestem zdrowa (mam zdrowe serce, płuca, czysto w jamie brzusznej, wszystko ok z moją krwią itp.) więc uspokaja mnie to. Ludzie przechodzą dużo cięższe operacje, przeszczepy serca czy nerek trwające po kilkanaście godzin. Moja operacja to przy tym pikuś.

Trzymajcie za mnie kciuki w piątek. Będą potrzebne bo będę się straszliwie bała.


Następna relacja już pewnie po operacji.

9 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Do przyjęcia na oddział zostało już tylko 7 dni.

Dziś byłam  w Głogowie na konsultacji z anestezjologiem - wszystko ok, skierowała mnie jeszcze na badania krwi - zrobiłam od razu po wyjściu ze szpitala w przychodni przyszpitalnej. Popołudniu byłam u kardiologa - masakra 200zł!! Wizyta 100zł trwała 20 sekund - zdążyłam tylko powiedzieć, że przyszłam po zaświadczenie do operacji. Miałam przy sobie RTG klatki piersiowej - serce prawidłowe i EKG - również wszystko w normie...ale oczywiście pani dr musiała coś wymyślić i zażyczyła sobie echo serca (100zł), które (czego można się było spodziewać na podstawie badań, które jej przedstawiłam) wyszło prawidłowe! No ale cóż jak mus to mus wyszłam polazłam zapłacić...nie dość, że człowiek płaci tyle kasy to traktują go jak gówno...wydałam 200zł i czekałam 2h w kolejce - bo moja wizyta już się skończyła (tak jak mówię po 20 sekundach!!) więc musiałam przepuścić wszystkich pacjentów...to było najdroższe 20 sekund mojego życia i chyba najdłuższe jak do tej pory 2 h!!

Jeszcze czeka mnie  poniedziałek gastroskopia i we wtorek kolejna dawka szczepionki.

Boję się tylko czy wszystko odbędzie się w terminie, bo doszły mnie słuchy, że ostatnio mieli za dużo tak zwanych "ostrych pacjentów" i niektóre zaplanowane operacje się nie odbyły... 

Aha pani anestezjolog pocieszyła mnie, że mogą mi założyć cewnik już po znieczuleniu więc troszkę mniej się tym stresuję:)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.