wstyd - zakwasy po spacerze...
W końcu się wykurowałam i nadszedł czas na "wietrzenie" ;) Wyłażę z domu i błąkam się po osiedlu minimum 2 godziny. Słonko świeci, ptaki się drą - normalnie wczesna wiosna ;D
Chciałam się rozruszać przed powrotem do ćwiczeń. Jak się okazuje bardzo słusznie.
Mam zakwasy na udach i piszczelach ;D A stopy chyba są zdziwione, że czegoś od nich chcę...
Najśmieszniejsze jest to, że przecież miałam pracę stojącą. I przez bite 12 godzin byłam na nogach, czasem i trzy dni z rzędu (no, niby to było pół roku temu...) A tu po zwykłym spacerku zakwasy? Oj...źle ze mną... Chudnięcie to jedno, ale jakąś kondycję trzeba mieć.
Przecież młoda jestem! Coś nie halo! Mi się to nie podoba! :/
Czyli?
Pracujemy przede wszystkim nad kondycją ;D
nie lubię być chora :(
Zimą i tak jest mi strasznie ciężko zabrać się do czegokolwiek... :( A jak coś boli niemalże bez przerwy to już w ogóle katastrofa :(
Dogorywając sobie w kąciku robię plany. Plany na "po chorobie" - co ja niby nie będę robiła, jak poczuję się lepiej.
Ciekawe jak to będzie wyglądało w praktyce ;)
Zdrówka życzę! :)
ależ jestem dzisiaj głodna......
Już dawno tak nie miałam. Jeszcze nie ma południa, a ja już jestem po pierogach (miały być na obiad... hmm... teraz trzeba wykombinować coś innego). Siedzę i kombinuje co by tu jeszcze wchłonąć. Normalnie mnie ssie!
A wszystko chyba przez to, że wczoraj zjadłam bardzo mało (kac gigant, nawet woda ciężko wchodziła...zapomniałam, że jak się jest na diecie, to się nie pije tak samo jak wcześniej.... i pokutowałam cały dzień)
Aaaaa.... jeść! Masakra jakaś....Zrobię sobie rooibosa do dużego dzbanka. Postaram się głoda utopić, a co!
Nigdy więcej tyle piwa..... Za jednym zamachem oczywiście ;)
po miesiącu wytrwałości ;D
Szału nie ma, ale biorąc pod uwagę włożony wysiłek (czyli minimalny wkład własny w postaci zwykłego MŻ) chyba nie mogło być lepiej.
Największą zmianę widać na brzuchu -10 cm, tak się cieszę! ;]
szyja - 3 cm,
pod biustem - 2cm,
talia - 4cm,
brzuch - 9,5 cm (kwestia nieco dyskusyjna; podczas pierwszego pomiaru zabrakło mi metra, także obstawiłam na jakieś +/- 104 cm , teraz w obwodzie mam 95,5 cm)
udo - 2cm.
Pomyśleć tylko, że te wymiary byłyby znacznie ładniejsze gdyby tylko chciało mi się ćwiczyć... Albo gdyby chociaż nie wpadały grzeszki chmielowe.... No, ale teraz mi się szykuje miesiąc bezalkoholowy (ambitna jestem, nie ma co... mam tylko nadzieję, że nie będzie żadnych fajnych promocji na piwo....). Także zobaczymy jak to będzie wyglądało w lutym :)
jednodniowy cud noworoczny ;)
Nie oszczędzałam się w Sylwestra, nic z tych rzeczy... Wchłonęłam wieeeele kalorii ;) Dogodziłam sobie na koniec roku, a co!
A następnego dnia.... mam jakieś - 5 cm w pasie ;D Kiedy, jak, dlaczego? Któż to może wiedzieć?...I nie, nie przeczyściło mnie z żadnej strony ;)
1 stycznie znowu byłam grzeczna. Jedynym grzeszkiem był tyci kawałek ciasta ze śliwką (bardziej ze względu na tą śliwkę, niż całokształt) i co? 2 stycznia, już po "cudzie" - brzuszek wrócił do starego obwodu, eh...
No, ale jakże szczęśliwy miałam początek roku, prawda? ;]
jakby to ująć, żeby nikt na mnie nie krzyczał ;)
Dobrze mi idzie ;)
Z tygodnia na tydzień jest ten centymetr (ba!nawet półtora) mniej, bardzo niewielkim kosztem. Nie ćwiczę jeszcze regularnie, tyle co jem znacznie mniej, odcięłam ryż, kaszę, ziemniaki, ser żółty i słodycze. Najczęstszą aktywnością są spacery (na razie, to się zmieni ;] )
No, ale nie o tym chciałam.
W Święta trzymałam się dzielnie. To na prawdę było łatwiejsze niż przypuszczałam.
A teraz przed Sylwestrem mi odbiło. Zwyczajnie mam ochotę się napić. Jak się napić to i zjeść inaczej, coby fajerwerków nie przegapić w toalecie, albo nie przywitać Nowego Roku spędzając dzień w łóżku.
Także z całą premedytacją stwierdzam, że będę jadła i piła bardzo niedietetycznie.
I mam nadzieję, że żadne gromy na mnie nie spadną ;]
nie jest źle ;)
Przynajmniej nie przytyłam bardziej ;)
W końcu przestałam się oszukiwać i wymyślać żałosne wymówki!
Zaczęłam jeść inaczej, a nie tylko to planować (to już dwa tygodnie)
Co prawda nie liczę kalorii, ale założyłam sobie mały, czarny notesik, w którym zapisuje wszystkie posiłki i aktywności.
Ciągle nie posiadam wagi. Bazuję na metrze i postanowiłam mierzyć się raz na tydzień, rano, po porannej toalecie. A waga? Cóż... Jak trafie gdzieś na jakąś mega promocję, to może ją kupie. Jeśli nie, będę się ważyła "przy okazji", czyli co jakieś 2 miesiące ;D
I to chyba jest moje małe podsumowanie przed końcem roku. Jestem z siebie dumna! :) Chociaż jest to tylko kilka centymetrów mniej, i raptem niecały kilogram - w końcu działam! Trzymam się pewnego planu, a nie tylko komponuje jego kolejne punkty ;)
A wszyscy mi powtarzali, że nie ma co zaczynać przed świętami... ;D
chyba nic nie motywuje tak, jak kąśliwa opinia :/
Ależ jestem zła i jest mi przykro! Chociaż może jestem też nieco zaskoczona tym, jak mnie cała sytuacja ruszyła... A usłyszałam tylko: "Ooo, w końcu masz cycki. Ale Twoja ciąża spożywcza bardziej rzuca się w oczy. A tak w ogóle to jakoś śmiesznie przytyłaś, w pasie najwięcej".
Wniosek? Nie u mawiać się więcej z tą kumpelą, dopóki nie doprowadzę się do stanu godnego pozazdroszczenia!
A tak szczerze? Wiem, że się zapuściłam. Pozwoliłam lekkiej depresyjce i lenistwu przejąć kontrolę nad swoim życiem. Ale z tym już koniec! Miałam już jeden zryw, który mnie wygonił w końcu z mieszkania, ale nie wykorzystałam go dobrze. Teraz zamierzam regularnie ruszać dupsko z domu. Odkurzyć Twistera i hantle. Gdyby jeszcze udało mi się w końcu podłapać jakąś robotę to już w ogóle byłoby super!
Tylko tego biustu trochę mi szkoda... W końcu mam konkretne A! ha ha :D
W końcu coś mi się chce :D
Niby się mówi, żeby od poniedziałku niczego nie zaczynać, ale traf chciał, że akurat dziś obudziłam się z entuzjazmem, którego dawno nie czułam.
I wzięłam się za rzeczy od dawna odkładane na później.
W ten oto sposób dzisiaj zdążyłam już przeorganizować sobie fragment kuchni (poprzekładać kila rzeczy z szafki do szafki i pozamieniać je miejscami. Robota żadna, ale miała być zrobiona jakiś miesiąc temu). Napisałam nowe cv i zamierzam jeszcze dziś gdzieś podskoczyć i je wydrukować, i nie będzie zmiłuj, jutro się wypięknie i ruszę w teren. Mieszkanie ogarnięte, naczynia pozmywane, pranie się robi, a ja układam sobie menu na najbliższy tydzień
I działam, i działać mi się chce
W trzy godziny zdziałałam więcej, niż zazwyczaj przez cały dzień. Nie miałam takiego powera od kiedy przestałam pracować. Taki zryw trzeba jak najlepiej wykorzystać!
taka przerwa i to na samym początku :(
Dopiero zaczęłam zmieniać sobie światopogląd, a tu taki klops. Wypadł mi wyjazd do teściów na kilka dni i większość postanowień się rypła. Na początku chciałam być dzielna i powiedziałam, że stopniowo wprowadzam sobie nowe nawyki żywienia itp. Oczywiście spotkałam się z ostrym sprzeciwem, że przecież nie nie muszę się "głodzić", ze wyglądam ok i tym podobne rzeczy (i to mówią ludzie, którzy mnie pamiętają w rozmiarze 36, a nie 42
) To, że moja "dieta" nie polega na głodzeniu się jakoś zostało pominięte.
W rezultacie odniosłam efekt odwrotny od zamierzonego. Dostawałam lwie porcje i zaglądali mi w talerz, czy wszystko ładnie zjadłam
Teraz jestem już w domku i to ja rządzę swoimi posiłkami
Co nie zmienia faktu, że gdyby nie ten wyjazd miałabym już tydzień za sobą, jakiś sukces zaliczony. A tak? Zaczynam wszystko od początku jeszcze raz.
PS. Polubiłam się z mixem sałatkowym