To chyba będzie najbardziej depresyjny post w tym roku. Wiem, że już dziś pisałam, ale jest mi tak przykro, że muszę napisać znów, żeby się wyżyć.
Po pierwsze to strasznie tęsknię za moją przyjaciółką. W sumie na co dzień też się nie widujemy, bo mieszka w innym mieście, ale brakuje mi rozmowy z nią i w ogóle... W takich chwilach jak ta, doceniam naszą przyjaźń najbardziej. Boże, nie wyobrażam sobie tego, że nagle miałybyśmy stracić kontakt. Chyba umarłabym z samotności i tęsknoty :(
Po drugie zebrało mi się na wspomnienia. W zeszłym roku schudłam ponad 10kg. I potem to przytyłam. Serio? Osiągnęłam swój cel i tak zejbałam. Czuję się przez to jak gówno. Serio. Teraz znów muszę zapieralać z tym odchudzaniem, a najgorsze jest to, że nie mogę się zmotywować. I już cały dzien jem spoko, a potem nagle wszystko się sypie... Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Boli mnie to i cchiałabym być szczuplejsza. Kocham siebie, ale momenty jak takie sprawiają, że czuję do siebie maksymalną odrazę.
Nie wiem, dlaczego nie umiem się powstrzymać od jedzenia. Próbuję znaleźć w sobie siłę, ale ciągle spotykam jakieś przeszkody i cały mój wysiłek idzie na marne.
Chyba najbardziej bolała mnie niedziela. Schudłam ok. 3kg, a potem w piękną niedzielę rzuciłam się na ciastka, haha, no poza tym jadłam chleb i wszystko, co mi wpadło w ręce. Serio, Zosia, serio? Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Jestem pewna, że to, co schudłam, już we mnie wróciło. Chcę cofnąć czas i nie przytyć, ale.. co poradzę. Znów się staram, ale wszystko idzie na nic, bo znów wpierdalam. Tak zataczam moje błędne koło.
Nie wiem, musiałąm to z siebie wydusić, musiałam to napisać. Pewnie brzmię żałośnie, ale nie mogę nic na to poradzić. Chcę schudnąć, ale nie potrafię. Jutro muszę trzymać dietę. Po prostu MUSZĘ. Od niedzieli codziennie się zawodzę. Nie ma chyba nic gorszego... :(