Nie wiem czy to decyzja ostateczna, ale zdecydowałam, że moje życie nie może permanentnie kręcić się wokół tego czy schudnę czy nie i dlaczego nie mogę schudnąć. Tak naprawdę to większość to mojego dorosłego życia...nie nie większość...całe moje dorosłe życie odchudzam się, a zaczęłam już jako nastolatka. Owszem wtedy to przesadziłam i sama do tego się przyznaję bez bicia, że byłam na skraju anoreksji, a moje zdrowie bardzo wtedy ucierpiało...no ale chyba żadna nastolatka nie myśli racjonalnie...a już na pewno nie w kwestii odchudzania i miłości...
Jako dorosła kobieta byłam chyba przeciętna przez większość swojego życia...to znaczy ani otyła, ani bardzo szczupła...choć i takie epizody miały miejsce w moim życiu. Mieszczę się raczej w rozmiarze 40, czyli w rozmiarze większości kobiet...pomijam oczywiście jakieś skrajne przypadki i rozmiarówki...bo wisi w mojej szafie piękna bluzka z metką jeszcze, w rozmiarze 42, której nie mogę dopiąć w cyckach...liczę oczywiście, że nadejdzie dzień, kiedy się dopnę.
Mam trochę dość tego, że moje życie kręci się wokół tego co mam zjeść albo co powinnam zjeść albo wręcz przeciwnie czego nie mogę zjeść i czego nie powinnam zjeść, mam dość tego, że muszę ćwiczyć, że muszę biegać...przecież ja nic nie muszę, robię to bo lubię. Tak lubię ćwiczyć, tak lubię wysiłek fizyczny, tak lubię się zmęczyć... Już tydzień temu przeżywałam kryzys związany z bieganiem, a nawet powiedziałam mojemu mężowi, że odpuszczam półmaraton, że nie dam rady...ale byłam trochę przetrenowana tym bieganiem na max moich możliwości. Wczoraj było już dużo lepiej... 10 km w 56,50 min... ale biegłam z poczuciem, że nie muszę być najszybsza, że pobiegnę dla przyjemności, umiarkowanym tempem, tak żeby móc spokojnie oddychać i było mi cudownie! Znowu bieganie było dla mnie przyjemnością, a po nie żałowałam czasu na porządne rozciąganie i nie robiłam tego dlatego, że chcę schudnąć tylko dlatego, że chce mieć ładne ciało, mało tego znalazłam jeszcze czas na to żeby zrobić porządny peeling kawowy, z fusów z prawdziwej kawy z dodatkiem oliwy i brązowego cukru. Pomijam oczywiście to jak wyglądała moja łazienka po, ale tak cudownie gładkiej skóry nie miałam chyba jeszcze nigdy, a potem jeszcze masaż bańką chińską... i cóż możecie wierzyć lub nie ale widzę, że mój tyłek robi się gładszy a cellulit znika. Oczywiście nie jest jeszcze perfekcyjnie, ale jest spora poprawa.
Pora chyba zaakceptować siebie taką jaką jestem, bo w przeciwnym razie wiecznie będę gonić za czymś co dla mnie jest nieuchwytne, za jakimś własnym ideałem, którym nigdy nie będę.
Oczywiście nie odpuszczam ani zdrowego odżywiania, zdrowego i racjonalnego jedzenia, nie odpuszczam biegania ani ćwiczeń, ale zmęczona jestem, że własnie takie rzeczy permanentnie zaprzątają moją głowę. Brak efektów w postaci spadku kg dołuje mnie jeszcze bardziej...chcę dać odpocząć mojej głowie i choć widzę, że moje ciało zrobiło się smuklejsze, brzuch płaski (przynajmniej w pozycji stojącej) a cycki mniejsze to niestety waga tego nie potwierdza i co ja mam z tym zrobić. Tylko darujcie sobie teksty o przyroście masy mięśniowej, bo to nie ta bajka...tydzień temu jak stanęłam na wadze licząc na spadek zobaczyłam wzrost 2 kg...załamało mnie to... widzę, że im bardziej się spinam tym efekty są mniejsze. Chyba za bardzo jestem zestresowana i mój organizm się buntuje i nie chcę chudnąć, choć ciało reaguje na ćwiczenia, bo tu efekty widzę...
Oczywiście będę tu zaglądać, konta nie usuwam, będę czytać co u was słychać i czasem coś na piszę, choć tak naprawdę od dłuższego czasu widzę, że tylko kilka osób jest moimi wiernymi czytelnikami i komentatorami, choć ja osobiście staram się zawsze pod każdym wpisem pozostawić ślad po sobie.
Także bardzo dziękuję za wspólnie spędzony czas i życzę samych sukcesów w odchudzaniu!!!