Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 listopada 2021 , Komentarze (5)

W mojej historii odchudzania przeszłam przez wiele etapów. Wiele diet. Były głodówki, były niskotłuszczowe, Cambridge, Dąbrowska, vitaliowa, krótkie epizody kapuścianej, 811, dieta bez diety, tylko z codziennymi półmaratonami. I tak dalej. Już nie spamiętam, ile tego było. Zawsze było hurra, zawsze osiągałam sukces i zawsze wracałam do jedzenia emocjonalnego, nagradzania się jedzeniem, do źródeł, powodów, tym szybciej im szybszy był spadek, im bardziej restrykcyjna była dieta, im bardziej brakowało mi tego, czego sobie musiałam odmawiać. To całkowicie normalne i nie odkrywam Ameryki. Co jeszcze. Każda z tych diet miała bardzo restrykcyjne zasady. Nienaruszalne. "Jak zjem gram cukru więcej, to wyłączy się ketoza". Czy inne "odżywianie wewnętrzne". "Nie wolno jeść tego, tamtego, sramtego". "Jeśli mam ochotę na kremówkę, to mam odliczyć kalorie i do jutra wieczora nic nie jeść poza sałatą i ogórkami, a najlepiej zamiast kremówki zjeść kawałki marchewki i selera naciowego. Oczywiście marchewka i seler naciowy zaspokoją mój smak na kremówkę i będą równie pyszne. Pierdu-pierdu. Nie. Nie będą. Bo kremówka to kremówka, bo na cofee-breaku na konferencji były kremówki i wszyscy jedli, a ja te moje pieprzone marchewki i seler. Nosz kur..., nie. 

Co jeszcze było nie tak? Ciągła kontrola. Liczenie, świętowanie 'sukcesów' i opłakiwanie 'porażek'. Oczywiście 'porażka' to była zwyżka na wadze. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w danym dniu będę ważyć o pół kilo czy 200 g więcej czy mniej. Były dziurki w pasku i stres stulecia, jeśli się na daną dziurkę nie dopinałam. W oczach miałam wagę i przelicznik kalorii. Zbierając przy drodze dzikie maliny, liczyłam je i przekalkulowywałam na kilokalorie. 

Fiksacja. 

Pierwsza i ostatnia myśl w każdym dniu dotyczyła wagi, cyferek, centymetrów. 

Odliczałam dni do jakichś wydarzeń tym, ile wtedy będę ważyć. W krańcowej sytuacji nie można było ze mną o niczym innym rozmawiać, jak tylko o odchudzaniu, kaloriach i teoriach. 

____________________________

Pisałam o tym na początku obecnego mojego powrotu na Vitalię i powtórzę to jeszcze raz:

Są osoby, które nigdy w życiu nie miały nadwagi. To nie są wyjątki, takich osób jest przeważająca większość na świecie. Te osoby nie liczą stosunków BTW, nie ważą się codziennie, nawet nie ważą się co tydzień, nie liczą kalorii, nie odmawiają sobie kremówki. Dlaczego więc nie stać się kimś takim? Od tej chwili. Z tą zwyżką, którą mam. Podpatrzeć tych ludzi, ich życie, naśladować. Kiedyś w podstawówce podobało mi się pismo jednej koleżanki. Kiedy pożyczyła mi zeszyt, położyłam kalkę techniczną na jej notatkach i kalkowałam. Po kilku stronach moja ręka i MÓJ MÓZG załapały schemat. Bez patrzenia mogłam pisać jej pismem. Taka zabawa dziecinna, ale pokazuje, że można. Nie stanę się Magdą pisząc jak Magda. Nie stanę się Kasią prowadząc styl życia Kasi. Tym bardziej, że mogę jedno i drugie modyfikować, zmieniać, dodawać do literek ozdobniki, czy zmieniać "s" na takie bez dziubka, bo takie mi się bardziej podoba. Ogólne zasady są zachowane, reszta to pole do popisu.

Wracając do diety, czy sposobu odżywiania. Wiem, że podstawą jest jeść. Zdrowo i odżywczo. Nie wolno mi się głodzić, czy redukować ważnych składników (białko, tłuszcze są święte). Tak było na początku. 

A teraz, zawsze i na wieki wieków mam prawo o tym zapomnieć, bo to już mój mózg sam wybierze spośród wielu składników na szwedzkim stole. 

Teraz tak. Od miesiąca nie policzyłam kalorii w żadnym wkładanym do ust kęsie. A to wykres wagi (ostatnio ważyłam się co 2 tygodnie):

I tyle w temacie. 

5 listopada 2021 , Komentarze (23)

Pochylam się dziś nad tłuszczem. Kiedyś, za dawnych czasów stosowałam dietę niskotłuszczową. No, pierwsza moja dieta to była w ogóle nisko-wszystko i doprowadziła mnie do wyniszczenia i anoreksji. Ale wtedy miałam 16 lat i byłam bardzo zdesperowana i głupia. 

Kolejna moja niskotłuszczowa dieta dała mi szybki i wysoki spadek. Jadłam sporo, wtedy jeszcze mięso, chude, warzywa, węgle. W pół roku schudłam i... zaczęły się problemy hormonalne. Które leczyłam jeszcze długo. Na szczęście mam tak cudowny organizm, że udało się mu wrócić do zdrowia pomimo mojej głupoty.

Moja córka chudła powoli, 2 i pół roku jej zajęło, nie falami, sukcesywnie. Praktycznie bez żadnej aktywności poza tańcami - i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie zaczęła na pewnym etapie ograniczać tłuszczu w diecie. Efekt? Kamica woreczka żółciowego. Stan ostry, operacja na cito. Udało się znaleźć lekarza, który wyleczył ją lekami, długo i z tykającą bombą pod tyłkiem. Woreczek ma, ale prawie 10 tysięcy poszło na wizyty, badania i leki. To jednak nic w porównaniu do stresu, bólu i niepewności. Teraz ma przykazane 2 łyżki oliwy dziennie. 

Tak więc, jeśli redukcja, to broń Boże z tłuszczu. Jeśli cokolwiek ciąć, to niepotrzebne puste węgle. Oczywiście z zachowaniem tych złożonych. 

5 listopada 2021 , Komentarze (59)

Znowu kontrowersyjny tytuł, prawda? Przecież wszyscy wiedzą, że nadmiar tkanki tłuszczowej jest niebezpieczny dla zdrowia, a odchudzanie to samo dobro. A jednak nie.

Na czym polega sam proces odchudzania?

Spalanie nagromadzonego tłuszczu. To wszyscy wiemy. Ale czym jest to paliwo dla organizmu? To jest tak, jakbyśmy jedli słoninę i smalec! Robiliście sobie kiedyś badania podczas silnej redukcji? Bo ja tak. Cholesterol wyszedł mi kosmicznie wysoki. Lekarka mi mówi, że mam ograniczyć tłuszcze w diecie. A moja dieta była prawie całkiem beztłuszczowa! Czym jest takie żywienie się smalcem? Zatykaniem żył, obciążaniem serca. Ponadto w tkance tłuszczowej gromadzone są wszelkie toksyny i zanieczyszczenia. Podczas odchudzania są uwalniane do organizmu.

Nie twierdzę, że należy zaprzestać redukcji. Piszę to tylko żeby o tym nie zapominać.

3 listopada 2021 , Komentarze (27)

Czy jesteś typem człowieka, który wystawiony na pastwę losu, będzie walczył o swoje miejsce, będzie się rozpychał łokciami, bił się, awanturował? Czy tak, jak ja, wolisz się usunąć, zniknąć, zakryć, uciec i zaszyć w swojej ciepłej i przytulnej jamce, gdzie nikt prócz najbliższych nie ma dostępu?

No więc to daje tkanka tłuszczowa. Robi człowieka niewidzialnym. Człowiek wtapia się w krajobraz i znika. Grubego zostawią w spokoju. Odejdą. A ten otuli się tłuszczem jak pierzynką i odseparuje od wszelkiego zła. Tłuszcz daje bezpieczeństwo. Grzeje i obejmuje. Izoluje. Nikt nie przebije się przez tę warstwę ochronną. 

Kiedyś czytałam jakąś książkę, w której autor opisywał swojego kota. Kot żył sobie spokojnie u niego, wychodził do ogródka, gdzie nic mu nie groziło i robił się z dnia na dzień coraz bardziej spasionym kotem. Aż pewnego razu do ogródka wpadł pies. Pies, jak to pies, zobaczył kota i rzucił się na niego. Kot po chwili osłupienia zaczął uciekać ile sił w grubiutkich nóżkach do domu. W ostatniej chwili zdążył, bo sadełko nie pozwoliło mu na szybki bieg. Od tej pory kot zaczął chudnąć sam z siebie. Bez ograniczania jedzenia, bez żadnych diet. Co się zmieniło? Zmieniła się w kocim mózgu definicja bezpieczeństwa.

.

3 listopada 2021 , Komentarze (4)

5) Wpieprzanie pożywienia zamiast smakowania i delektowania się.

3 listopada 2021 , Komentarze (26)

Minęło 10 tygodni od mojego powrotu na vitalię. To, co tu wyprawiam, to nauka nowych zdrowych nawyków. Co to w ogóle znaczy? Chodzi o to (docelowo), żebym mogła żyć, jeść i sięgać po pokarm automatycznie, jednocześnie nie tyjąc, nie mając zaburzeń odżywiania, nie głodując, czując się komfortowo, zdrowo i silnie.

Oczywiście, zanim uda mi się osiągnąć ten cel, muszę ZROZUMIEĆ dlaczego miałam złe nawyki, dotrzeć do ich przyczyn i podziałać u podstaw. Zatem moja droga jest zdeterminowana przez moje własne powody błędów żywieniowych i o ile ktoś nie ma identycznych powodów swoich zmagań z wagą, czy utratą kontroli nad jedzeniem, to nie jest to droga dla niego. To bardzo indywidualna sprawa. 

Zatem, co powodowało moje huśtawki wagi? Czemu tyłam?

1) diety. Nie bez powodu stawiam ten powód na pierwszym miejscu. Stosowanie diet, od wczesnej młodości, rozwaliło mój stosunek do jedzenia. Ja się po prostu BAŁAM jeść. Nie jadłam normalnie. Posiłków - obiadów, śniadań. Potrafiłam nie jeść nic przez cały dzień, żeby nadrobić z nawiązką wieczorami. Karałam się jedzeniem lub brakiem jedzenia. Nagradzałam się jedzeniem. Miałam zakodowane, że mam jeść mało, jak najmniej. Bo jedzenie to zło, które doprowadza mnie do nadwagi i otyłości. Kiedy byłam syta, czułam się źle. Kiedy byłam głodna, też czułam się źle. W zasadzie dobrze czułam się tylko wtedy, kiedy olewałam wszystko i jadłam co bądź. Oczywiście, instynktownie sięgałam po proste węgle, bo były szybkie i powszechnie dostępne. 

2) za mało picia. Niby nic, ale ważne. Myliłam pragnienie z głodem. Będąc odwodniona zajadałam to.

3) jedzenie emocjonalne. Właśnie, te wieczory... Kiedy cała rodzina już posnęła, ja wyciągałam moje jedzonko. Jadłam, bo wreszcie miałam SWÓJ CZAS. Wiele osób cierpi z powodu samotności. Ja cierpiałam z powodu braku samotności. Po prostu chciałam tę chwilę dla siebie, ten czas tylko mój. Spokój, cisza, ja i żarełko. 

Nie jestem człowiekiem żyjącym w stresie. Mam wywalone na problemy dnia codziennego. Na pracę, na przyszłość. Wręcz jestem flegmatykiem, który pod wpływem problemów zaczyna działać normalnie i racjonalnie. Na co dzień, kiedy jest spokój, usypiam, hibernuję się. Więc problem stresu mnie nie dotyczy. Ale wiem, że stres jest powodem tycia wielu ludzi. Mnie nie. Mnie tuczy...

4) nuda. Czym by tu zapełnić czas? Aaaa... zjem coś dobrego. 

Dobra. Mam tę moją czwórkę. Teraz trzeba sięgnąć po alchemię i przerobić te żaby w złoto. Jak? Ano przeanalizować emocje, które starałam się zaspokajać tymi działaniami i odnaleźć inne źródła tych samych emocji. Poćwiczyć i przyswoić. A potem działać. 

Zatem idę się z tym przespać. 

PS. Bardzo ważne jest to, żeby nie porywać się z motyką na słońce. Nie ważne kiedy schudnę. To nie schudnięcie jest celem. Celem jest zmiana. A ona jest procesem. Będą błędy. Będą upadki. Ale tu musi być wszystko czyste i szczere. Bez żadnych ściem, wymuszeń, oszustw. 

29 października 2021 , Skomentuj

Masa ciała sobie spada, ale nie wpisuję, bo ta waga, którą obecnie dysponuję jest bardziej zabawką, niż przyrządem pomiarowym.

Efekty uboczne zaszczypawkowania minęły, jeszcze leciutenieczko czuję mięsień ręki, ale to już nie ból nawet. W skali od 0 do 10 to jakieś 0,2.  

Nie spisuję i nie podliczam żarcia, chociaż planowałam, bo mi się najnormalniej nie chce. Jem, jak jestem głodna i...

I jem normalne, zdrowe rzeczy! Właśnie wkosiłam twarożek z rzodkiewkami. Tłusty, pyszny. I wiem, że po takim wikcie nie będę tyć, bo zatka mnie na kilka ładnych godzin. Warzywa bez limitu. Jakieś owoce na szybko. Gotowce - szejki białkowe. Jak akurat mam, bo chłop upoluje, to moje ukochane piętki 8-ziaren (ciężko dostać - ja akceptuję TYLKO piętki i TYLKO z tego chleba! Innego pieczywa po prostu nie lubię) z czymś tam, albo same. Bo pyszne. 

Na śniadanie najczęściej coś słodkiego. Pudding chia z mango i masłem orzechowym, albo deserek z kaszy jaglanej z odżywką białkową i karmelem nerkowcowo-daktylowym, albo jabłka w cieście, kaszka manna lub jogurt skyr z owocami, płatkami zbożowymi i syropem klonowym. 

No i raz dziennie coś ciepłego. Gołąbki się skończyły, więc nagotowałam wielki gar zupy jarzynowej z mlekiem kokosowym. A na zmianę makaron groszkowy/ soczewicowy/ cieciorkowy z gotowym sosem eko-bio-wege i tartą mozarellą. Albo jeszcze coś innego. I tak sobie jem i dobrze mi z tym. No a czekolada gorzka z orzechami laskowymi dopełnia dzieła. Nie zamiast. Po posiłku. Kawałek na smaczek. Albo lizak chupa-chups w kinie. Tak chcę żyć do końca świata 😊. 

27 października 2021 , Komentarze (4)

Zaczipowanie nie okazało tragiczne. W nocy miałam bardzo niespokojne i roztrzęsione sny. Temperatura rosła, ale szybko stygłam. Wieczorem już nie było nawet stanu podgorączkowego. Lekko boli lewe ramię. Cały dzień odpoczywałam. Lekki spacerek do sklepu. Nie musiałam, ale chciałam się rozruszać. No a potem trening obwodowy, ale taki na ćwierć gwizdka. Jakieś 75 kcal mi zegarek zmierzył, więc to było naprawdę baaardzo spokojne i nieobciążające. 

Jedzenia zjadłam niewiele - wielka micha sałatki na bazie miksu sałat, pomidorków koktajlowych i surowego kalafiora, z sosem vinegret i do tego 2 piętki chleba wieloziarnistego z żółtym serem. A na kolację gołąbki z dzikim ryżem, soczewicą i pieczarkami z sosem pomidorowym. Najadłam się, ale nie przejadłam. Myślę, że to dobra ilość jedzenia na dziś.

Mąż kupił nowe odżywki białkowe - o smaku migdałowym i tiramisu. I kupił mi jogurty i batony proteinowe "f**king delicious". Dobry chłop. Wezmę sobie jutro do pracy szejk białkowy. I spróbuję w przerwie lekko pobiegać. Może marszobieg jakiś taki delikatny. Pogoda taka piękna ❤

W weekend idę z dziećmi do kina i pojedziemy do Energylandii. Muszę zużyć wreszcie bon turystyczny. 

26 października 2021 , Komentarze (23)

Zaszczepiłam się. Od początku zawroty głowy. Ledwo doszłam do domu. Gorączki nie mam, ale czuję się osłabiona. Jem normalnie, apetyt mam. Albo będę się dobrze czuć i ruszać, albo będę się źle czuć i wtedy albo nie będę mieć apetytu i nie będę jeść, albo zawieszę odchudzanie na ten dzień lub dwa. 

23 października 2021 , Komentarze (23)

Dzisiejsze ważenie pokazało 1,7 kg na minusie w okresie 2 tygodni od poprzedniego! Bez liczenia kalorii, bez przepisów, bez żadnej kontroli i restrykcji.

Jadłam intuicyjnie, wtedy, gdy byłam głodna, tyle, ile mi było potrzebne, żeby zaspokoić ten głód.

Robiłam sobie zupy jarzynowe na mleku kokosowym, curry z dyni hokkaido z cierciorką i ziemniakami (dużo ziemniaczków!), jadłam łyżeczkami masło orzechowe (z nerkowców lub migdałów, bo arachidowego nie lubię), jadłam tonami śliwki węgierki, sporadycznie kanapki z żółtym serem, biały ser z rzodkiewkami, pudding chia (bo uwielbiam) z mango i masłem orzechowym, sałatki w barze sałatkowym, duuuuże zestawy, z kalafiorem z bulką tartą i smażonymi panierowanymi warzywami, czasem jogurt pitny z odżywką białkową, kilka razy na szybko baton proteinowy. Na zawodach 2 galaretki w czekoladzie, izotonik do picia, taki prawdziwy, z cukrem, banany, potem jeszcxe czekoladka tiki-taki i 2 jabłka. Jedzenie w różnych porach i ilościach. Bez żadnego harmonogramu.

Zdarzały się słodycze (lizaki chupa chups i mentosy oraz czekolada, nie licząc już owoców i zdrowych słodkich posiłków).

Kilka razy - i to uważam za największy błąd - zdarzało mi się jeść mimo braku głodu, racjonalnie, na wyrost. Bo wiedziałam, że długo nie będę mogła nic zjeść, a było jeszcze za wcześnie na śniadanie lub obiad. Albo jadłam po treningu, kiedy naturalnie nie chce się jeść. Dlaczego to błąd? Bo mój organizm nie czuł się po tym dobrze. To jedzenie zalegało, nie trawiło się tak, jak powinno. Więc nad tym popracuję i nie będę racjonalna. Lepiej już wziąć papu na drogę.

Podsumowując 2 tygodnie na autopilocie - eksperyment zakończył się sukcesem. 

Teraz mam w planie spisywać co jem co jakiś czas (np. raz na tydzień), żeby kontrolować, czy nie jem za mało białka. Bo wydaje mi się, że to trochę u mnie kuleje, mimo, że staram się gdzieś zawsze to białko wcisnąć. Zresztą chce mi się białka :)

A to wykres mojej wagi od początku mojego powrotu tu. Ten ostatni odcinek to czas autopilota i widać, że spadek nie różni się od wcześniejszego, gdy stosowałam ścisłą kontrolę.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.