W mojej historii odchudzania przeszłam przez wiele etapów. Wiele diet. Były głodówki, były niskotłuszczowe, Cambridge, Dąbrowska, vitaliowa, krótkie epizody kapuścianej, 811, dieta bez diety, tylko z codziennymi półmaratonami. I tak dalej. Już nie spamiętam, ile tego było. Zawsze było hurra, zawsze osiągałam sukces i zawsze wracałam do jedzenia emocjonalnego, nagradzania się jedzeniem, do źródeł, powodów, tym szybciej im szybszy był spadek, im bardziej restrykcyjna była dieta, im bardziej brakowało mi tego, czego sobie musiałam odmawiać. To całkowicie normalne i nie odkrywam Ameryki. Co jeszcze. Każda z tych diet miała bardzo restrykcyjne zasady. Nienaruszalne. "Jak zjem gram cukru więcej, to wyłączy się ketoza". Czy inne "odżywianie wewnętrzne". "Nie wolno jeść tego, tamtego, sramtego". "Jeśli mam ochotę na kremówkę, to mam odliczyć kalorie i do jutra wieczora nic nie jeść poza sałatą i ogórkami, a najlepiej zamiast kremówki zjeść kawałki marchewki i selera naciowego. Oczywiście marchewka i seler naciowy zaspokoją mój smak na kremówkę i będą równie pyszne. Pierdu-pierdu. Nie. Nie będą. Bo kremówka to kremówka, bo na cofee-breaku na konferencji były kremówki i wszyscy jedli, a ja te moje pieprzone marchewki i seler. Nosz kur..., nie.
Co jeszcze było nie tak? Ciągła kontrola. Liczenie, świętowanie 'sukcesów' i opłakiwanie 'porażek'. Oczywiście 'porażka' to była zwyżka na wadze. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w danym dniu będę ważyć o pół kilo czy 200 g więcej czy mniej. Były dziurki w pasku i stres stulecia, jeśli się na daną dziurkę nie dopinałam. W oczach miałam wagę i przelicznik kalorii. Zbierając przy drodze dzikie maliny, liczyłam je i przekalkulowywałam na kilokalorie.
Fiksacja.
Pierwsza i ostatnia myśl w każdym dniu dotyczyła wagi, cyferek, centymetrów.
Odliczałam dni do jakichś wydarzeń tym, ile wtedy będę ważyć. W krańcowej sytuacji nie można było ze mną o niczym innym rozmawiać, jak tylko o odchudzaniu, kaloriach i teoriach.
____________________________
Pisałam o tym na początku obecnego mojego powrotu na Vitalię i powtórzę to jeszcze raz:
Są osoby, które nigdy w życiu nie miały nadwagi. To nie są wyjątki, takich osób jest przeważająca większość na świecie. Te osoby nie liczą stosunków BTW, nie ważą się codziennie, nawet nie ważą się co tydzień, nie liczą kalorii, nie odmawiają sobie kremówki. Dlaczego więc nie stać się kimś takim? Od tej chwili. Z tą zwyżką, którą mam. Podpatrzeć tych ludzi, ich życie, naśladować. Kiedyś w podstawówce podobało mi się pismo jednej koleżanki. Kiedy pożyczyła mi zeszyt, położyłam kalkę techniczną na jej notatkach i kalkowałam. Po kilku stronach moja ręka i MÓJ MÓZG załapały schemat. Bez patrzenia mogłam pisać jej pismem. Taka zabawa dziecinna, ale pokazuje, że można. Nie stanę się Magdą pisząc jak Magda. Nie stanę się Kasią prowadząc styl życia Kasi. Tym bardziej, że mogę jedno i drugie modyfikować, zmieniać, dodawać do literek ozdobniki, czy zmieniać "s" na takie bez dziubka, bo takie mi się bardziej podoba. Ogólne zasady są zachowane, reszta to pole do popisu.
Wracając do diety, czy sposobu odżywiania. Wiem, że podstawą jest jeść. Zdrowo i odżywczo. Nie wolno mi się głodzić, czy redukować ważnych składników (białko, tłuszcze są święte). Tak było na początku.
A teraz, zawsze i na wieki wieków mam prawo o tym zapomnieć, bo to już mój mózg sam wybierze spośród wielu składników na szwedzkim stole.
Teraz tak. Od miesiąca nie policzyłam kalorii w żadnym wkładanym do ust kęsie. A to wykres wagi (ostatnio ważyłam się co 2 tygodnie):
I tyle w temacie.
kasiaa.kasiaa
8 listopada 2021, 18:14Brawo za spadek 😊 Pamiętajmy że każda z nas jest inna, ja znam swoje ciało, umysł i wiem, że jeśli nie będę liczyć kalorii to za dwa lub trzy miesiące wrócę tu ze 100 wką na liczniku.
barbra1976
6 listopada 2021, 16:17Cudownie po prostu.
Trollik
6 listopada 2021, 14:16Podoba mi się Twoje podejście do spraw żywieniowych
Milosniczka!
6 listopada 2021, 12:57Gratuluję spadku i świadomego podejścia do odżywiania
ggeisha
6 listopada 2021, 13:00Dzięki ❤