Po 12 dniach - tabelka.
Przyznam się, że najpierw się wkurzyłam, że tylko 0.65kg mi ubyło. No, ale z drugiej przez tydzień ubyły mi 2 cm w brzuchu, talii, 1cm w łydkach i ramionach. No i ćwiczyłam. Ale jestem paskudnie niecierpliwa. I ze złości zjadłam paczkę razowych chrupek. Ale już się ogarnęłam i będę walczyć dalej! Nie jest źle?
Mój pomysł na kalorie chyba działa :)
Postanowione - za dwa dni kupuję karnet na aerobik w marcu. Podoba mi się ta moja dieta - przerobiłam ją troszkę - generalnie chodzi o to, żeby przez cały tydzień jeść średnio po 1500kcal a day, lub mniej + dużo ruchu. Można sobie pozwolić na mały wyskok - 1700kcal, ale tylko wtedy, jeśli potem wyrównam to jedząc mniej. Nie wiem ile ważyłam, kiedy zaczynałam, przypuszczalnie coś koło 70kg. Po 6 dniach diety odważyłam się wejść na wagę i zobaczyłam 67,75 - więc to biorę za swoją wagę startową. Zjada mnie ciekawość ile będzie po kolejnym tygodniu, czyli w piątek rano :) Zrobię zestawienie co i jak. Nieskromnie powiem, że chyba jest dobrze, bo dzisiaj musiałam założyć pasek do spodni. Jakoś tak lekko mi idzie - właśnie przez tą swobodę w jedzeniu - po prostu wiedząc, że jakbym chciała to mogłabym się na coś skusić, nie denerwuje mnie to, że mam jakiś zakaz, a i tak zwykle jem zdecydowanie mniej.
PS. Kupiłam dzisiaj hennę - nie dam się więcej zdzierać z kasy kosmetyczkę i będę robiła sama.
Było warto się pomęczyć :)
Tydzień diety, tydzień ćwiczeń, fryzjer, kosmetyczka. M. wyjechał i wrócił dzisiaj w nocy. Ile ja się nasłuchałam komplementów nad ranem ^^ . Aż się musiałam tłumaczyć, co zrobiłam, że parę dni go nie było, a ja tak zeszczuplałam :) Hihi! Wczoraj dałam radę z dietą, chociaż byłam na wątróbce z jabłkami u mamy. I cudem wybroniłam się przed deserem. Znacie ten typ rodziców, którzy uważają, że dorosłe dzieci pewnie same nic nie jedzą i trzeba je solidnie dokarmić? No właśnie... Dzisiaj jeszcze byliśmy we dwoje w indyjskiej restauracji, ale o kalorie nie muszę się martwić, po tym ile czasu zajęło nam pokazywanie, jak się za sobą stęskniliśmy ;]Oczywiście to nie koniec, walczę dalej!
Narzeczony vs Mama = kłopoty
Co byście zrobiły, gdyby Wasza mama nie przepadała za waszym narzeczonym? Ja tak mam. I bez tego zawsze ciężko nam szło dogadywanie się i utrzymywanie "radosnego" kontaktu. Wszystko przez to, że M. nie ma takiej wrodzonej zdolności do przymilania się przyszłej teściowej... Hm... W sumie - gdyby ją miał aż za dobrą, to pewnie nie zostałby nigdy moim narzeczonym. Więc chyba musiało tak być. Nie umie przytakiwać uśmiechem, czasami jest uparty, czasem to ja muszę mu mówić co wypada... Poza tym moja Mama, jak każda, chciałaby, żebyśmy oboje gruchali jak dwa gołąbki - a my nie :) Czasem się kłócimy i nie jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o pokazowe okazywanie sobie uczuć. W przeciwieństwie do mojego brata - którego narzeczona z kolei nadaje na falach naszej mamy i potrafi ją sobie owinąć wokół palca. Brat mi doradzał, że sposób na Mamę to pokazać jej, że się z M. "naprawdę kochamy". WTF? Ja to jeszcze mogłabym coś wykombinować, ale M. się nie nadaje do takich akcji. Oczywiście, że my się kochamy. Może daleko nam od telenoweli, ale w sumie częściej jestem szczęśliwa niż nie. Tylko, że w domu mam przyklejoną łatkę, że "się poświęcam". Aaa!
Pączkoodporność :)
Siedzę opita barszczem ukraiński, jogurtem z mrożonymi truskawkami i kawą z mlekiem (na rozgrzanie). W pracy zostaliśmy zawaleni pączkami, do tego stopnia, że musiałam dzwonić do koleżanki z drugiej zmiany - żeby przypadkiem już nic nie przynosiła. Nawet miałam się skusić na jednego, ale jakoś tak wyszło, że zjadłam tylko kilka pierniczków i zwinęłam się do domu. Oby do jutra ktoś unicestwił te pączki :] . Już jest lepiej z tym wkurzającym uczuciem, że jestem gruba - nadal mnie męczy, ale staram się o tym nie myśleć. Wszystko przez to, że dość długo starałam się oszukiwać samą siebie, że w zasadzie nic się nie zmieniło i wystarczą dwa dni diety i znów będę taka jak wcześniej. Jasne... Eh. Nie poddam się!
Bardzo bym chciała do Wielkanocy dojść do wagi 60kg. Bardzo!
Żeby mi się aż śniło? _-_,,
Niezła schiza, przyśniło mi się, że za dużo zjadłam, już zaczęłam się litować nad własną głupotą i nagle do mnie dotarło, że to sen :] Jestem normalna, tylko naprawdę mi zależy, żeby tym razem się udało! Ale sypie śnieg. Dobrze, że idę na popołudnie - może jakoś dojadę... Dzisiaj jestem z siebie dumna, bo nareszcie dotrwałam do końca płyty z aerobikiem (50min!). Od marca mam zamiar chodzić z koleżanką na taki grupowy - tym bardziej mam powód, żeby wcześniej ćwiczyć - mniejsza szansa, że się zasapię po 10 minutach pierwszych zajęć.
Walentynki po mojemu ;)
Nie ma M., więc zamiast smsować do niego smętnie byłam u kosmetyczki, u fryzjera - i jeszcze się nasłuchałam miłych rzeczy w pracy od pacjentów. Oczywiście przekazałam M. - ale bez szczegółów - aż zadzwonił "z ciekawości" ;) Wczoraj rozsadzała mnie energia... Dzisiaj też, ale już bez szaleństw. Dieta idzie ok, ale jakoś tak czuję się grubo :( A wiecie co jest w tym najgłupsze? Że najchętniej zjadłabym coś na pocieszenie! Aaa! Nie dam się :) Tłumaczę sobie, że troszkę trzeba pocierpieć, skoro sama sobie zapuściłam te oponki - ale za każdy dzień silnej woli będzie lepiej.
A mi się chce skakać!
Z radości, bo wiem, że mi się uda. Zaczęło się od tego, że przejrzałam zdjęcia z ostatnich 4 lat - ważyłam 56kg - nieskromnie powiem, że jak o siebie dbam, potrafię być zajebiście ładną dziewczyną. A co! Każda z nas nie powinna sobie żałować komplementów. Naoglądałam się i tak sobie myślę, że potrafię do tego wrócić! Już nie z takimi rzeczami wygrywałam. Ha! Nawet walentynki bez M. nie popsują mi humoru.
Na forum mój pomysł na dietę 2+5 został zalany totalnym pesymizmem. Ich strata ;] Najpierw miałam zamiar jeść max 1500kcal a day. Ale policzyłam, że to dokładnie to samo co:
2 dni po 1000kcal + 5 dni po max 1700kcal.
I tak będę robiła, może się jednak zważę w niedzielę... Kto wie.
PS. Brat mi się zaręczył! Strasznie się cieszę - tylko będziemy musieli to obgadać, żeby nam się nie nałożyły daty ślubu - my celujemy w wiosnę 2013.
So long!
Ałaaa. Czyli zakwasy po aerobiku.
Kupiłam wczoraj w kiosku razem z gazetami 2 płyty z fitnesem. Wczoraj zrobiłam pół jednej i dzisiaj rano ledwo wstałam z łóżka - tak mnie boli tyłek i uda. Ale i tak przed śniadaniem znów było 30 min aerobiku :) Korzystam, że mój M. wyjechał na kilka dni i się za siebie biorę. Plan jest taki, żeby tak ćwiczyć codziennie do jego powrotu, a potem, jak tylko będę miała chwilę dla siebie. Z jedzeniem ok. Ważyć się na razie nie mam zamiaru - liczy się różnic a w samopoczuciu i luźniejsze ciuchy. Po prostu czuję, że gdybym zobaczyła swoją wagę nawet po tygodniu diety, to bym się podłamała. A po co? Lepiej systematycznie robić swoje i może potem mile się zaskoczyć po 2-3 tygodniach. :)
Będzie dieta 2 + 5 :)
Podobno, jak donoszę naukowcy, bardziej się opłaca być na ścisłej diecie 2 dni, a potem 5 dni jeść normalnie, niż przykładowo wsuwać codziennie 1500kcal. Podobno pierwszy przypadek gubi 2x więcej kg niż drugi, bo nie traci tempa metabolizmu. Jestem w stanie w to uwierzyć, bo:
1) kiedyś na diecie 1700kcal schudłam 10 kilo - po prostu była tak łatwa do utrzymania, że aż nie chciało się jeść więcej i waga sama spadała - powoli, bo rok, ale skutecznie.
2) regularnie staram się być na diecie 1500, naiwnie licząc, że wytrzymam i będą szybkie efekty, ale nic z tego nie wychodzi.
Podobno to wszystko prawa fizyki i liczy się tylko bilans energetyczny. Więc policzyłam - jedząc dwa dni w tygodniu po 800kcal (+ unikanie tłuszczu i węglowodanów) + 1700kcal w miarę zdrowo, ale bez wyrzeczeń przez 5 dni = średnio 1442kcal dziennie.
Spróbuję, co mi szkodzi :) Tym bardziej, że stare podejście nie daje efektu.