Ruszyła waga i to niemal przed samym okresem więc w końcu radość!
Choć są też inne powody. Normalnie chodzę na siłkę dwa razy w tygodniu. Od razu po powrocie wszystkie ciuchy do prania i na następne zajęcia już są czyste więc zawsze chodzę w tych samych ciuchach. W lipcu i sierpniu chodziłam w dresowych rybaczkach, a od września w długich dresach. Ostatnio miałam trening w poniedziałek i wtorek, więc nie zabrałam tych samych. No więc wyjęłam z szafy wspomniane wcześniej rybaczki i jakąś koszulkę i idę. No i pierwszy szok w szatni. Rybaczki zawsze wiązałam w pasie na ostatnich centymetrach sznurka, a tu ciągnę, ciągnę, spodnie się marszczą, a ja sznurek wychodzi i wychodzi:) Wyglądam idiotycznie bo spodnie pomarszczone, a bluzka dość przylegająca ale już trudno. Nie sprawdziłam w domu to teraz nie ma siły, trzeba iść.
W siłowni jest dodatkowa sala z jedną ścianą całą w lustrach, gdzie po południu jest zumba itd. Pamiętam, że pierwsze zajęcia miałam tam i jak patrzyłam na siebie czerwoną, upoconą, z zadyszką i walącym się, podskakującym tłuszczem to był szok i wstyd. Nawet jak później chodziłam do tej sali to i tak na siebie nie patrzyłam. Standardowo w granatowej luźnej koszulce to ja ok, dzięki więcej się nie przyglądam. No i ćwiczę wczoraj w tym moim cudacznym stroju i nagle przy wejściach na step stojąc na wprost lustra, patrzę i to chyba nie ja! Kolejne wejście i znowu się gapię! Dotykam tali, no jednak ja! I tak 50 razy na każdą nogę wiec się napatrzyłam. Chyba do mnie wczoraj dotarło jaką drogę już przeszłam i ile się zmieniło. W jeansach, swetrach wyglądam lepiej ale dopiero tam w tej cienkiej koszulce dotarło to do mnie:) W poniedziałek mój pierwszy trener, którego widuję rzadko powiedział, że chyba jakiś czas temu poznał moją bliźniaczkę, taką grubą i brzydką, bo teraz w ogóle jej nie przypominam:) i chyba miał rację!
No i w tym radosno - przykrym humorze, życzę Wam miłego wolnego...