Po 8 dniu waga poranna 62,5 szok (-1,7 kg od początku bezgrzesznego okresu). Wszystko według planu 0 grzeszków. Rozkład posiłków z trudem zachowany. Pomaga mi pewnie nerwowy czas w pracy. Likwidacja firmy, jak zwykle w takim czasie kupa roboty. + nerwówka w domu. Starsza córcia wylądowała przedwczoraj w szpitalu z podejrzeniem wyrostka, wczoraj na szczęście była już po zabiegu, tylko ja się miotałam pomiędzy firmą a szpitalem Na dodatek musiałam zdążyć do małej na Dzień Matki w przedszkolu. Koszmar - ale jak widać dla wagi korzystne. Tym bardziej, że zjadłam, co miałam zjeść + hektolitry wody. Z basenem tylko musiałam przystopować w tym tygodniu. A na Dniu Matki nooorrrmalnie byłam gwiazdą. Większość mamuś nie widziała mnie od stycznia i jak weszłam to mnie zupełnie nie poznały, tym bardziej, że zmieniłam fryzurę i kolor włosów. A potem szoook, setki pytań i zachwytów.
Meeegaaa Przyjemność. W takich momentach docenia się te prawie 5 miesięcy wyrzeczeń (aczkolwiek bez męki i przesady).
Drugi sukces - do słodyczy mnie wcale nie ciągnie. Stoły uginały się pod ciastkami i ciasteczkami, a mnie nic nie ruszało. Zero ochoty. Może też dlatego, że byłam tak padnięta po całodziennej gonitwie, że myślałam tylko o domku i łóżeczku. Ale i tak w łóżku wylądowałam o 23 - jeszcze musiałam zaliczyć wizytę u córci w szpitalu z małą, która mi ryczała, że musi koniecznie odwiedzić siostrę, a że u mnie wszystko jest związane z odległościami (dom - praca - 20 km, dom- przedszkole 5km w inną stronę, na szczęście szpital jest w tej samej miejscowości co praca, inaczej bym dostała bzika.
Jeszcze tylko 2 dni zasuwu w pracy, a potem byleby było ładna pogoda. Marzę o całym dniu spędzonym w ogródku na leżaczku.
Ale się dzisiaj rozpisałam.