No i niestety. Dzień 10 tak pięknie się zaczął, a skończył jak skończył. A wszystko to przez to cholerne zamykanie firmy. Cały dzień był super. Tylko nie miałam czasu regularnie zjeść, więc do domu przyjechałam prawie o 21 głodna jak pies. No nizeżarłam pól kilo kabanosów popijając je koniaczkiem na doła. No cóż takie jest życie.
Za to wczoraj wyszłam z postanowieniem bezgrzesznego dnia. Już nawet nie miałam tyle ganiania - tylko trochę jeżdżenia coby wszystkie umowy pokończyć. No ale na koniec jak przyszłąm do zakładu to ludziska zaciągnęli mnie do jadalni na pożegnalną herbatkę, a tam hamburger wielkości koła młyńskiego plus szampan (słodki błeee) od szampana się wykręciłam ( kierowca) ale od hamburger mi się nie udało (no bo ostatnio tak zmizerniałam, że już mnie prawie nie ma). Rany on miał chyba z 1000 kcal ( albo i więcej) a co gorsze biała ogromna buła.
A dzisiaj mam karę. Nie wiem, czy żołądek nie wytrzymał takiego szoku, czy przeziębiłam się przy załadunkach, ale uuuumieeeeraaam.Ale raczej to przeziębienie (gorączka i ogólnie do luftu samopoczucie.)