Ostatnio sobie obiecywałam, że zacznę w końcu po kilku tygodniach przerwy wrócić do ćwiczeń (dla kobiet w ciąży więc lajtowych głównie streching ale ostatnio to i tak wyzwanie) od poniedziałku ale niestety wczoraj nie wyszło. Dzisiaj już prawie też myślałam, że nic z tego ale po 20 się wzięłam i w końcu zrobiłam :D i chyba muszę się zmobilizować żeby ćwiczyć częściej (najlepiej codziennie albo prawie). Już mi strasznie lędźwiowy doskwierał i biodro non stop od kilku chyba miesięcy (w kwietniu byłam u fizjoterapeuty i mi powiedział że to przez przykurcze jak się robią i rozluźnił mi i kazał rozciągać i masować i oczywiście kiepsko z tym u mnie było a ból coraz bardziej dokuczał) i jak rozciągałam się dzisiaj to faktycznie czuć dużą różnicę między jedną a drugą stroną. Mam nadzieję, że będzie mi lepiej jak się poruszam.
Wczoraj dzień zleciał mi nie wiem kiedy. Rano lało jak z cebra i byłam do niczego ale jak o 11 przestało padać pojechałam do wydziału komunikacji (mąż prosił żeby mu motocykl zarejestrować) bo sam się już nie załapał parę razy takie kolejki i faktycznie masakra. Oczywiście nikt mnie nie wpuścił ale ja nie umiem się prosić więc grzecznie stałam od 12 do 14 tylko że wydział niby do 14 i jeszcze info że ostatnia osoba będzie przyjęta pół godziny przed zamknięciem. Więc o 14 (będąc jeszcze 5 czy 7 w kolejce) zapytałam czy jest sens czekać w informacji bo już trochę mam dość a nie chcę na darmo i babka się zlitowała i powiedziała mi na ucho żebym dała jej numer telefonu bo oni zaraz zamykają i wszystkich wypraszają ale jak już wszyscy wyjdą to zadzwoni i przyjmą mój wniosek i dzięki temu jakoś się udało :) choć raz muszę przyznać, że urzędnicy to też ludzie i jestem im mega wdzięczna. Później jeszcze poczta bo kilka listów miałam mężowi wysłać a i paczkę do zwrotu i później zrobiłam zaplanowany obiad - nawet wyszło i mąż stwierdził, że dobre (a zwykle nic nie chwali nie tylko jedzenia czym mnie wkurza) i nawet na dzisiaj zostało :) i było już po 18. Potem jeszcze pomagałam mężowi z odpaleniem i zainstalowaniem różnych rzeczy na nowym laptopie i po 22 poddałam się i do snu się szykowałam (jeszcze lekturka w łóżeczku).
Dzisiaj z rana śniadanko, odkurzyłam mieszkanie, później szkolenie online (izba zawodowa od czasu wirusa organizuje różne webinaria i ostatnio stwierdziłam, że skoro teraz będę miała czas to się doszkolę chociaż żeby całkiem z branży nie wypaść) i na szkoleniu zeszło do 15 prawie. Później wzięłam się w końcu za balkon - ależ tam masakra była. Odkurzyłam liście, pajęczyny i inne takie, jakieś worki (sama nie wiem czy nasze czy wichury przywiały), odkurzyłam z grubsza fotele i kanapę i umyłam dwa razy podłogę. Różne wiadra i inne umyłam, trochę rzeczy wyrzuciłam i z grubsza ogarnęłam. Ale na kręgosłup strasznie mi to zrobiło i poprosiłam mamę żeby w sobotę przyjechała i pomogła mi skończyć (trzeba jeszcze ze dwa razy umyć podłogę żeby można wejść i później nie myć butów) i fotele umyć (tylko odkurzyłam ale jeszcze się nie nadają żeby na nich usiąść i wstać z czystą pupą) i barierkę umyć (umyłam tylko poręcz ale barierka jest w postaci szyby i trochę do mycia jest a już nie miałam siły) i będzie można korzystać z balkonu.
Poza tym zachęcona przez jedną z Was zakupiłam buty Walkmaxx i byłam zadowolona bo chyba faktycznie stopy trochę mniej mnie bolały po chodzeniu w nich (ostatnio miałam wrażenie, że już nie dają rady dźwigać ciężaru). A ponieważ moje stare trampki (niektóre pamiętają studia) już się zaczęły rozlatywać zamówiłam sobie z tej serii też trampki i klapki i sandałki i balerinki (miałam nadzieję na wytchnienie też w domu i w warunkach letnich). Ale niestety tylko trampki zostawiłam a klapki, sandałki i balerinki musiałam odesłać - mam wysokie podbicie i weszłam tylko do połowy buta w klapkach i sandałkach a balerinki cisnęły mnie od góry ;/ więc lato bez ulgi albo w trampkach (ale po domu już nie pochodzę w "bujaczkach") ale nic to.
W ramach relaksu dla stóp jutro umówiłam się na pedicure spa :) zwykle sama robiłam ale ostatnio na dzień dziecka mama mnie umówiła na pedicure i wstyd się przyznać ale od tego czasu nie robiłam. Muszę powiedzieć, że z brzuszkiem ciężko mi i stwierdziłam, że skoro na siebie nie wydaję na dużo (ani makijaż ani ciuchy tylko fakt buty kupiłam pierwszy raz od półtora roku i to aż 2 pary ani nawet fitness od pandemii) to chociaż na pedicure będę chodziła do porodu tym bardziej że w sumie pensja normalna póki co (dopiero od 2 tygodni jestem na L4 ale odkryłam, że w ciąży to 100% :D ). I ma być jutro pedicure: skórki, peeling, masaż, maska i malowanie (zwykłe, raz że miałam hybrydę tylko 2 razy w życiu na rękach przed własnym weselem i strasznie mi zniszczyła się płytka a dwa że nie wiem jak to z pomalowanymi paznokciami do porodu - u rąk maluję tylko bezbarwną odżywką ale nie wiem czy u stóp też powinna być płytka bezbarwna czy może być pomalowana a zwykły lakier można na szybko zmyć).
To tyle strasznie długi wpis mi wyszedł ale postanowiłam pisać gdzieś moje przemyślenia i wspomnienia będzie co czytać po porodzie i sprawdzę jak się perspektywa zmieniła :) i postaram się częściej pisać to będą krótsze posty :D