Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rob35

kobieta, 56 lat, Warszawa

157 cm, 83.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 lipca 2012 , Komentarze (27)

W ostatnim tygodniu zaliczyłam trzy różne warszawskie "suszarnie": "Kwitnącą wiśnię", "Shushi 77" i "Shillę". Najprzyjemniej, najsmaczniej (i najtaniej w dodatku!) było w tej ostatniej.

Wyjście na sushi, a nie na grilla, minimalizuje otyłościowe efekty letnich spotkań towarzyskich. Pałeczkami trudno się nawpierdzielać jak morświn, słone ceny zestawów ograniczają apetyty, ryż i owoce morza (które kocham) nawet zjedzone na kolację, nie tworzą wielotonowych hałd w żołądku. Lato, lekkie jedzenie, lekkie drinki, lekkie pogawędki:

- Kiedyś moja mama z ciocią Stasią popiły sobie młodego winka u cioci Danusi. W pewnym momencie imprezki ciocia Stasia zdezerterowała i poszła do domu. Za jakiś czas moja mama także postanowiła wrócić do siebie. Zaczęła zakładać buty, ale za cholerę nie mogła ich wcisnąć. Najpierw pomyślała, że spuchły jej nogi. Po chwili jednak zorientowała się, że ciocia Stasia wskoczyła w jej czarne kozaczki. Cwaniara, buty mamy były o dwa numery większe!   

- Eeeee, to jeszcze nic! Przyjaciółka babci Luci, adwokatowa, jest strasznie odpicowaną strojnisią. Mimo że posiada kupę kasy, lubi odwiedzać second handy, bo umie sobie zawsze wygrzebać coś fantazyjnego, oryginalnego. Pewnego dnia zobaczyła na szybie napis: "wszystkie kurtki po 20 zł". Weszła do sklepu i zaczęła przymierzać. Kiedy chciała z powrotem założyć swoje okrycie za parę stówek, zorientowała się, że położyła je za blisko sterty przecenionych kurtek. Ktoś zrobił niezły interes za swoje dwie dychy.    

- Eeeeeee tam, ja znam jeszcze lepszą opowieść o zamianie ...

   

[tu wpisz swoją opowieść i poczuj się, jakbyś była wczoraj z Robem35 na sushi]

2 lipca 2012 , Komentarze (34)

Upał. Krem, którym posmarowałam twarz przed wyjściem, skwierczy jak masło na patelni. Można zrobić jajecznicę. Są nawet jaja. Kwadratowe! No, bo po co ja tam, do cholery, idę? Ani to moja rodzina, ani nawet znajoma. Jaja! Tylko parafia moja, więc jeżeli tak blisko, to jak można nie pójść! Żółte kwiatki, co to ich wiąchę naścinałam w ogródku tuż przed wyjściem, mdleją w mokrej dłoni. Uda obcierają mi się pod najbardziej kolorową spódnicą, jaką wygrzebałam z szafy. Amarantowe, fioletowe i żółte kulki naszyjnika zostawiają białe ślady na opalającym się błyskawicznie dekolcie. 

Kobierzec wieńców ciągnie się od połowy kościoła aż do stolika, na którym stoi fotografia Magdy - pięknej kobiety z długimi kręconymi włosami. Zza zdjęcia ledwo wystaje wierzchołek jasnej kamiennej urny. Prawie jakby jej nie było... Morze białych kwiatów. Pośród nich jeden wieniec czerwony z goździkami ułożonymi w logo Fundacji Rak&Roll, jeden różowy i jeden ze słoneczników - tych kwiatów, co mają zawsze "łeb do słońca". Inne słoneczniki wychylają złote głowy w nawach wypełnionych to czarnymi, to kolorowymi sukienkami. Mąż i synek Magdy są w białych spodniach i koszulach. Mąż ma buty i oczy czerwone. Mały synek mało rozumie. Ja też. Po co tu jestem? Aby wysłuchać, jak ksiądz Maciej, jak zwykle bez energii i polotu, pitoli o kresie ziemskiego pielgrzymowania? W przypadku tego życia "kres" jest tylko pojęciem porządkującym, ale nie oddającym istoty rzeczy. Długi korowód pogrzebowy wypełniający całą ulicę Łagiewnicką jest tego najlepszym dowodem.

Kolejne ręce rzucają białe chryzantemki na umieszczoną w ziemi urnę. Mąż Magdy kuca obok synka i razem wypuszczają w niebo biały balon wypełniony helem i czerwonymi balonikowymi sercami. Oczy wszystkich podążają za oddalającym się punktem. Kurde, dławienie w gardle uświadamia mi moc tego prostego symbolu. 

Mąż Magdy trzyma w ręku jej komórkę i drżącym, zawieszającym się głosem czyta jej ostatnie telefoniczne notatki, które robiła jeszcze na początku czerwca: "... w jesieni 2012 roku funduję sobie rekonstrukcję piersi ...  w 2013 roku jedziemy na wakacje do Australii ... mam najwspanialszego synka, najwspanialszego męża, ... najwspanialszą rodzinę i przyjaciół, ... najwspanialszy dom, najwspanialszy samochód, ... najwspanialsze, gibkie, wysportowane ciało..."

Teraz już wiem, po co płaczę w upalną sobotę nad grobem Magdy, której nigdy nie widziałam w realu. To do mnie, to do was jej słowa ... 

--------------------------------------

P.S. Hej, Odchudzaczki, poczytajcie sobie w necie o Magdzie Prokopowicz. Obejrzyjcie choć to (kliknijcie w mały obrazek o tym samym tytule, co mój post, czyli video2, video1 się nie otwiera):

http://dziendobry.tvn.pl/video/leb-do-slonca,1,newest,50241.html

27 czerwca 2012 , Komentarze (40)

- Ooooo, fuuuuj! - krzywię się z niesmakiem, pokazując mężowi na fejsie to zdjęcie:

- No co, normalna sprawa! - broni piłkarza mój mąż - Trzeba sobie prosto ułożyć, żeby strzelić prosto w bramkę.

 

22 czerwca 2012 , Komentarze (27)

Wasze wyczerpujące (czyli obszerne :)) komentarze obudziły we mnie ducha walki. Dzięks! Czas włączyć opcję: spięte poślady, granitowa wola, uzda w zęby i wioooo!

 

Ostatni tydzień spędziliśmy z małżonkiem pod Mosiną w Poznańskiem, świętując ze znajomymi okrągłą rocznicę naszego ślubu.

Był z nami młody niewidomy masażysta, który na co dzień zajmował się rekonwalescencją dzieci w szpitalu. Masowanie kilkunaściorga wątłych ciałek dziennie to jednak bardzo wyczerpująca praca fizyczna. Po jednym z ostatnich pacjentów masażysta, chcąc złapać chwilę oddechu, zastygł przy biurku. Usłyszał jak otwierają się drzwi, klap, klap, klap klapeczki zbliżyły się do kozetki do masażu, pach - ręczniczek wylądował  gdzie trzeba, fruuuu - koszulka i spodenki poszybowały na oparcie krzesła. Ośmiolatek wgramolił się dziarsko na kozetkę, rozłożył ciałko i na chwilę zaległa niezręczna cisza. Potem do uszu masażysty dotarły zniecierpliwione sylaby:

- Em-a-es-a-żet - mówi to panu coś?!

15 czerwca 2012 , Komentarze (127)

Cześć, mam na imię Kasia i jestem żarcioholikiem.

Odchudzam się niemal całe życie. Wiem wszystko o zdrowym żywieniu. Umiem i zawsze umiałam zrzucić sporą liczbę kilogramów, czego dowód macie na Vitalii: od początku lipca do połowy grudnia ubyło mi 20 kg. Do celu brakowało mi tylko czterech! Przyszły święta - byłam dzielna: do lutego ciągle "odchudzając się" utrzymywałam osiągniętą wagę. W lutym zaczął się w moim życiu stres i kołowrót. Wiecie doskonale, że kontrolowanie się zajmuje sporą część myślenia. Gdy mózg jest  potrzebny w całości do innych celów niż planowanie posiłków, silna wola wyjeżdża na wakacje. Moja nie może do dziś wrócić z urlopu. A oto efekty: przez cztery miesiące przytyłam 10 kg i wyglądam dziś tak:

Każdy ma takiego diabła za uchem, jakiego sobie wyhodował. Mój po latach walki z kilogramami  już ma na mnie wyrafinowane sposoby. Mówi na przykład tak:

- Przecież doskonale wiesz, że od zmiany wagi nie zmieni się ani twoje powodzenie w życiu, ani twoje myślenie o sobie. Masz fajną rodzinę, męża, który lubi grube , pracę, która jest twoją pasją i pasję, która daje ci odpoczynek. A więc motywacje typu  "znajdę faceta, nowych przyjaciół, wyjdę z domu, poprawię samoocenę" odpadają. Młode dziewczyny na Vitalii nakręcają się fotkami umięśnionych brzuszków i pięknych ud - nie oszukujmy się: twój brzuch po trzech ciążach i czterdziestoletnie uda z celulitem i rozstępami już nie są zbyt fotografowalne. Zresztą dokładnie ci to zwisa, bo gardzisz kultem powierzchowności, gardzisz pińdziami bardziej zamartwiającymi się wyimaginowaną fałdką na plecach niż brakiem fałdek w mózgu. Gardzisz nawet sobą, gdy czytasz tu durnowate posty o tym, co kto dziś wszamał.

Diabeł, aby być skutecznym, musi walić prawdę. Mówi zatem jeszcze:

- Doskonale się czujesz, jesteś zdrowa, sprawna, więc po co Ci to odchudzanie? Pamiętasz zresztą, jak utrzymywałaś wagę: jadłaś tylko chude i nie tykałaś słodyczy, jedynie ilości już nie kontrolowałaś przy pomocy wagi. Nie jesteś głupia, rozumiesz zatem, że jeśli chcesz zachować wymiary, do końca życia musisz zrezygnować z żeberek i karkówki, a ze słodyczy to już na pewno. DO KOŃCA ŻYCIA! Przecież to niewykonalne. Jesteś żarcioholiczką: albo wcale, albo płyyyyyyyniesz. Masz siłę na "wcale" do końca życia? Walka z wiatrakami!

 

Diabeł mówi prawdę. Więc po co ja tu dzisiaj do Was przyszłam?!

10 czerwca 2012 , Komentarze (31)

- Czy wiecie, który mięsień jest najsilniejszym mięśniem ludzkiego ciała? - pytam, dysponując wiedzą z książki Olgi Tokarczuk pt. Bieguni, którą właśnie czytam.

- Udowy? - strzela Alcia.

- A może pośladkowy?- celuje mąż w ulubione okolice.   

- Język!   

- Taaaaa - powątpiewa córka - to spróbuj językiem podnieść wiadro!

- Pewnie mierzono siłę w przeliczeniu na centymetr kwadratowy powierzchni - snuję  pseudonaukowe hipotezy.

- Nie, raczej miarą siły były fizyczne oddziaływania - tłumaczy mój mąż fizyk. - Widzisz Alu, wystarczy, że mama puści w ruch język, a wiadro ze śmieciami wędruje do kosza, naczynia do zmywarki, a deski tną się, skręcają i tworzą szafę w przedpokoju.

8 czerwca 2012 , Komentarze (30)

Najpierw się ucieszyła, że ktoś strzelił jej fajną fotkę, a potem zmartwiła: ajć, to udo!

7 czerwca 2012 , Komentarze (18)

Moje córki ogłosiły na facebooku taki konkurs:

"Konkurs na najbardziej spostrzegawczego znajomego!
Trzeba nas wypatrzeć jutro na Stadionie Narodowym :)
Podpowiedź: tańczymy MASKOTS SONG czyli Oceana - 75 minut przed meczem
i wnosimy FLAGĘ Grecji (prawy dolny róg) - 10 minut przed meczem."

Kurczę, chyba wezmę udział.

2 czerwca 2012 , Komentarze (23)

Kacper wrócił z wycieczki szkolnej ze złamaną ręką. Wczoraj lekarz zapakował mu ją w gips. Ponieważ od urodzenia nie ma drugiej dłoni, a już dawno wyrósł z wieku, kiedy wpuszcza się matkę do łazienki, martwię się ździebko:

- No, jak on teraz się będzie mył?

- Jak zwykle - śmieje się mój mąż.

29 maja 2012 , Komentarze (57)

- Za chwilę koniec roku. Mógłbyś na przykład poprawić czwórkę z matmy na piątkę, a nie siedzieć wciąż przy tej samej durnej grze.

- Po co? - piętnastoletni syn nie odrywa oczu od monitora.

- Miejże trochę ambicji, wykaż jakąkolwiek aktywność, rusz tyłek sprzed kompa.

- Po co?

- Bo mnie szlag trafia, jak na to patrzę! - rzucam wściekle ... parę razy w tygodniu.

   

Skarżę się starszej koleżance, która jest już babcią kilkorga wnucząt:

- Co robić z tą jego niechęcią do wszelkich działań? Wymyślam: wyrzuć śmieci, idź po chleb, umów się z kolegą na rolki, wyprowadź psy, poczytaj książkę. Spacer z Zorką i Teną trwa siedem minut, kolega wyjechał do babci, chleb, śmieci czy nawet książka to mgnienie oka. Kacper błyskawicznie wykonuje polecenia, a potem znowu z ulgą opada na fotel przed komputerem i zalega tam parę godzin. Wydaje mi się, że 10-15 lat temu dzieciom więcej się chciało.

- Eeee tam, nie przesadzaj. Mojego syna pani w szkole usiłowała zachęcić do pracy, mówiąc, że jak zrobi coś tam, to dostanie odznakę "Wzorowy uczeń". A on popatrzył na nią ze zdziwieniem: "Po co mi? Mam w domu cztery odznaki po bracie".

P.S. Wiem, wiem, już Platon narzekał na młodzież ... Ale te okropne komputery ...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.