No i już jestem w domu. Wyjechałam dziś tuż po szóstej. Sprawę załatwiłam pozyywnie i teraz odreagowuję z kawą. Później będę prała firanki, bo trzeba zmienić jeszcze w sypialni i w kuchni. Krzysiek musi narąbać drzewa do rozpałki, bo już się kończy. Trzeba też poprać kocie spanka, bo z niektórych sobie zrobiły kuwety. Pewnie przed świętami będę prała jeszcze raz. Trzeba też wyprać pościel Pikusia choć jest mało używana, bo drań o legowisku ani nie myśli tylko śpi na kanapie. Jednym słowem dzień pracowity mnie czeka. Swoimi sprawami zajmę się pewnie dopiero późnym popołudniem, albo i wieczorem. Jak jeszcze będę miała siłę.
Ostatnio Krzysiek podłączył kolumny do wieży i gnębi mnie notorycznie swoja ukochaną muzyką czyli disco polo. Na szczęście słucha po cichu. Nie mogę nic zrobić, bo kompromis jest konieczny, a on mojej muzyki też nie lubi. Ja słucham przeważnie klasycznej, celtyckiej, indiańskiej, anielskiej, Hildegardy z Bingen, cerkiewnej i do medytacji typu np. dźwięk mis, gongów czy odgłosy natury. Ostatnio moje ulubione nagranie Angel skojarzyło mu się z cmentarzem. Był wyraźnie zniesmaczony...
Znowu spadek na wadze. Tym razem 70 dkg. Dzisiejsze menu: chleb z dżemem plus ogórek kiszony, kapusta z pomidorami i makaronem plus jogurt, plus mandarynka, jajecznica z kiełbasą i cebulą. Miał być boczek, bo bez niepotrzebnych dodatków, ale mi brakło.. Wczoraj przygotowałam jadłospis na cały tydzień. Tym razem nie będzie frytek ani ziemniaków pieczonych ani kopytek. Będzie za to sałatka ziemniaczana z majonezem i przypiekane ziemniaki. Też to lubię. Porcja dzienna nadal około 1300 kalorii. Około, bo nie ważę. Korzystam z przelicznika Vitalii, a cebula cebuli nierówna i ziemniak też.
A na koniec ostanie już w tym roku kartki świąteczne...