5 dzień diety dr Pape. Dziś ważenie. W tym tygodniu najpierw przytyłam 50 dkg, później schudłam i wyszło na zero. Dietę znoszę bardzo dobrze. Energii mam więcej. Mniej w dzień śpię. Dzisiejsze menu to grahamka z pomidorem plus kromka chleba przypieczona na oleju, krokiety z pieczarkami i barszczykiem i serek homogenizowany, mandarynka, camembert. Tak sobie myślę, żeby w niedzielę zrobić dzień białkowy. Może wtedy waga zacznie spadać szybciej. Cieszy mnie to, że wczoraj nie zaszalałam i nie rzuciłam się na jedzenie jak Krzysiek wrócił z zakupów. Krokiety i camembert zostawiłam sobie na dzisiaj. Dałam radę poskromić łakomstwo. To postęp jakiś jest. Książkę już mam i mam dylemat, bo jestem chyba typem mieszanym. Na pewno nie jestem typowym koczownikiem. Stawiałabym na rolnika, ale do szczupłych przecież nie należę. Muszę dietę wypróbować to się upewnię.
W domu miałam od dwóch dni survival. Było zimno jak diabli. Nawet w pokoju dziennym. Raptem 20 stopni po 3 godzinach palenia w piecu. Leżałam z nagrzaną cegłą pod kołdrą i wściekałam się, że nie mogę nagrzać wnętrza. Wczoraj poutykałam szpary pod drzwiami do przedpokoju i pracowni kocami i od razu zrobiło się cieplej. W nosie mam wystrój wnętrz. Jeszcze w piecokuchni nie palę i nie będę palić z miesiąc. Szkoda węgla. No chyba, że solidny mróz chwyci i to w dzień. Na razie mrozi nocami. Co roku te pierwsze chłodniejsze dni dają mi w kość. Później się przyzwyczajam. A co ma zrobić biedny Krzysiek, który pracuje na dworze i te biedne bezpańskie zwierzęta?
Dziś idę do biblioteki. Będę miała trochę dodatkowego ruchu.