A moze to tylko chwilowy "kryzys":))) Wychodzi na to, ze mozna zyc bez slodyczy, a przynajmniej mozna zyc 6 dni bez czekolady. Dzisiaj dzien 7 i zobaczymy, czy sie zlamie, czy nie. Chociaz i tak jestem z siebie dumna - kierownik troche nabroil w pewnej sprawie i wczoraj otrzymalismy bardzo niefajna informacje, ktora mnie troche przerazila, i dzien caly czekalam, czy uda sie to rozwiazac, czy nie - i nawet mi do glowy nie przyszla mysl, zeby zajesc ow stres i niepewnosc czekolada, czy tez po prostu nawrzucac w siebie jedzenia jako kuracje antystresowa. To dla mnie wazne, bo zaczynam powoli czaic, ze naprawde zajadalam emocje: nude, stres, niepewnosc, moje stany depresyjne... I moze wychodzi na to, ze jednak potrafie nad tym zapanowac.
Na dzisiaj mam przewidziana kapuste wloska na drugie sniadanie, ale troche sie waham, chyba zaczyna mnie dopadac ta panika w zwiazku z ehec, najpierw byla salata, pomidory i ogorki, potem kielki, ale zalecaja, zeby troche zbastowac z surowymi warzywami. Te salata jeszcze jakos przelkne, tego ogorka sie strasznie boje, chyba go zamienie korniszonem?
A tak w ogole to waga zaczela wspolpracowac:) Powinnam do piatku odrobic zaleglosci, ale nie wiem, czy osiagne wage zalozona. Chociaz nie ma co robic planow - przede mna jeszcze czwartek, a to jakis dzien krytyczny, wiem, ze musze sie nastepnego dnia wazyc, a tu dopada mnie tasiemiec jakis okrutny. No nic. Dobrze bedzie. Mam nadzieje.