- ledwo troche slonka wyszlo, a tu juz mi mucha kolo glowy lata, i to nie byla jaka mucha, tylko wielka jak slon. No tez cos.
- touran ma zapchany katalizator. Probowalam go naprawic, przeganiajac go po autobanie 140 na czwartym biegu, ale oporny byl. Potem kierownik tez probowal, nawet dwa razy, ale tez sie nie odetkal, katalizator, nie kierownik, no i trzeba jakis sensor wymienic. Oby nic wiecej.
- rozmawialam z szefowa ma pod tytulem Sabine. Nie wiem, jakiego rodzaju oni pracownikow maja, ale sprawia Sabine wrazenie, ze jest mi bardzo, bardzo wdzieczna, ze informuje ja z wyprzedzeniem o moich planach. Oczywiscie, nie maja jeszcze nikogo na moje miejsce. Jedna babka nie chce pracowac codziennie (ojej, oje, cale cztery dni w tygodniu), druga nie moze przekroczyc 400 euro zarobku miesiecznie i nie ma kwalifikacji. I nie ma Sabine nic przeciwko temu, zebym wziela rok urlopu, tak wiec wezme, musimy jeszcze tylko uzgodnic, co z umowa i kiedy ja podpisze. Przesunal mi sie tylko troche termin zakonczenia pracy, bo to, co dostalam z firmy, to bylo z moim zaleglym urlopem, a tu sie okazuje, iz moj urlop to wszystkie ferie, no i juz go diabli wzieli, bo wykorzystany, wiec zostaje oficjalny termin, od 18 lutego, ale tak sobie mysle, ze porozmawiam z pania doktor na wizycie za dwa tygodnie i moze ona cos wymysli. Przez te cala nowa sytuacje nie chce mi sie pracowac, stracilam zapal i kawalek serca, nie lubie, jak ktos mnie probuje na dudka wystrychnac.
- wyglada na to, ze nowe zelazo sie przyjmuje, bo po poprzednim niemal codziennie siedzialam w lazience i gadalam sobie z kiblem.
- i robi sie kurna serio. To juz 30 tydzien. Blizej niz dalej. Pomimo tego, ze mala masakruje mnie od srodka, spuszcza mi tam prawdziwe manto, jakos nie dociera do mnie, ze to ja jestem w ciazy, i ze to ja musze to dziecko urodzic. Zupelnie, jakby obok mnie byla jakas inna osoba, ktora to zrobi za mnie. Moze to i dobre podejscie, isc do szpitala z tak mega wylaczona glowa, ale boje sie, boje sie strasznie, przyznam sie wam bez bicia, nie tyle moze samego porodu, ile tej calej fizjologii, wiem mniej wiecej, co sie moze stac, jak sie moze stac, jak to bedzie wygladac, i boje sie, ze za bardzo bede chciala kontrolowac reakcje mojego ciala i wszystko przedluze, utrudnie i wyjde na idiotke. Kierownik nie kuma, o co chodzi, ba, jasne, ze przede mna miliony kobiety urodzily, i po mnie miliony urodza, i on sie nie boi, bo bede miala mega dobra opieke, ale to nie o to kaman, facet, no. Ja tu lzy krokodyle wylewam, a on nie czai, o co chodzi. No nic, jutro musze sobie jakis termin u poloznych zaklepac i pogadac po prostu, moze jakos mnie uspokoja.
- i wanienki jeszcze nie mam! Siostra szwagierki miala sie odezwac, bo ma prawie nieuzywana, i sie nie odzywa, a ja nie mam z nia zadnego kontaktu, poczekamy jeszcze chwile i bede musiala poprosic Nathalie o jakies namiary na Sandre.
- i znow mam napady glodu, i zupelnie nie rozumiem, dlaczego. Wczoraj tak ladnie mi szlo, dzielna bylam, na obiad zrobilam sobie warzywka z patelni z malym kotlecikiem mielono - ryzowym i bylo git, potem zjadlam kawalek ciasta wlasnej roboty, wyszlo, jak rany, wyszlo mi ciasto nareszcie, nie z torebki, a wlasnej roboty, z bananem, jablkiem i orzechami, wiec zdrowe, tak sobie mowie, a wieczorem poplynelam straszliwie. Tak samo, jak i w piatek. W piatek nawet musialam isc sie wyrzygac za przeproszeniem, bo tyle zezarlam. Dlaczego? No pytam sie grzecznie, dlaczego? Nie czuje glodu, a zre. Dzisiaj sprobuje jakos nad tym zapanowac. Porcje slodyczy na dzisiaj juz zjadlam, i nie bedzie dzisiaj juz nic slodkiego. Najwyzej herbatka rumiankowa.
- i generalnie jakos slabo mi nastrojowo. Ta sytuacja w pracy mi nie wychodzi z glowy, mimo ze staram sie o tym nie myslec i nie martwic na zapas. I w ogole jakos do duszy. Chyba pojde zaraz na drugi spacer z Molly, glowe sobie przewietrzyc.
- i milego dzionka wam zycze.