Wybyłam, utyłam i wróciłam...
Mam tyle zajęć, że nie mam czasu na pamiętnik. Doszłam jednak do wniosku, że bez niego na dużo więcej sobie pozwalam. I to niestety mnie zgubiło...
Na początku listopada było już 120,3 kg, potem tydzień później 121,8 kg, a dziś 121,2 kg. Generalnie na plusie i do dupy!
Cóż mogę napisać, moje kochanie zabrało mnie na cudowną wycieczkę, ale prócz miłych wspomnień przyjechałam z nadbagażem.
Było cudownie... spacery po górkach i dołkach za rączkę, wieczorami winko i romantyczne chwile... ech... nie chcieliśmy stamtąd wracać.
Lubię takie wypady bez zmartwień. Tylko ja, mój misiek i nasza miłość... kurde, jak ja kocham swojego mężczyznę
Rzeczywistość nie jest już taka kolorowa, a dupa coraz większa.
No to wracamy do pisania menu, bo bez tego powrócę szybko do tego, co ważyłam przed wrześniem.
Dziś zjadłam:
- na śniadanie: jak zawsze garść winogron, jogurt Ale Owoc z płatkami owsianymi
- na drugie śniadanie: 1,5 kromki chleba pełnoziarnistego, 2 parówki i pomidor
- na obiad: ziemniaki, kurczak w sosie serowo-czosnkowym, tzatziki
- na kolację koło 19:30 Crunchellę z wędliną i ogórkiem, pół jabłka i kilka winogron
To wsio............
Dobranoc!
Moich perypetii ciąg dalszy... u mnie nie może być
normalnie i spokojnie!
Już myślałam, że październik się skończył i moje kłopoty też, ale nie... u mnie nie może być spokojnie i normalnie!
Do mojego dziecka przyczepił się jeden taki chłopak. Ja rozumiem - gimnazjum, te sprawy, ale to jakaś łobuzerka. Przychodzi pod szkołę syna i czeka na niego żeby mu łomot spuścić. Jest o głowę mniejszy od mojego dziecka i generalnie mój syn dałby sobie z nim radę, ale ten przychodzi z całą bandą opryszków, którym za samą gębę dałabym 5 lat bez wyroku.
W szkole nikt nie wie kto to jest... dosłownie koleś widmo. Myśleli, że to chłopak z jednej takiej patologicznej rodziny, ale nie - to nie on.
Na własną rękę pogrzebałam trochę w necie i znalazłam dwóch pasujących do tego chłopaka. Jeden z Domu dziecka. Ale kurcze, czy mając 15 lat można sobie ot tak wyjść z Domu dziecka i pojechać w świat... nikt tych dzieci nie pilnuje?
Wiem jedno, że mu tego nie popuszczę. Jestem mściwą babą i źle wybrał sobie ofiarę... syna też nauczyłam pewności siebie i nie daje się mu zastraszyć. Od razu poinformował dyrekcję szkoły o zajściu i jak tylko szkoła namierzy tego chłopaka pójdę na policję.
Ale wiecie co? To jest straszne, bo takim zdegenerowanym dzieciakom nie można tak naprawdę nic zrobić. On o tym wie i ma generalnie w nosie policję, kuratorów... jego przyszłość i tak jest przesądzona, dlatego śmieje się dorosłym w twarz.
A znowu jak się na własną rękę złapie takiego, obije mu porządnie co nie co, żeby zapamiętał... będzie się miało problemy, że znęca się nad dzieckiem.
Kurde, to nie dziecko - to mały kryminalista, na którego za kilka lat będziemy płacić z podatków, jak będzie odpoczywał na koszt państwa!
No i tak wygląda moje życie... zawsze cholera coś się dzieje!
A dieta... jest jest... powiedzmy!
Wczoraj na śniadanie zjadłam:
- dwa placki na C... takie fajne, sonko z szynką i natką
Na obiad zjadłam:
- trochę spaghetti z pesto, bo nie miałam czasu na nic innego
Na kolację - niestety o 19:30 zjadłam paczkę tych szpinakowych chrupek, których zdjęcie dałam ostanio w pamiętniku. Całe 300 kcal... no trudno, ale potem nie spałam do 2:00!
Wczoraj rowerku nie było.... choliebka... no nic, dziś pokręcę, jak znajdę czas, bo wieczorkiem znów gdzieś jadę!
Oj nie dobrze, znów wracam do swojego starego
nałogu :///
Ze mnie takie dziwne stworzenie, że muszę mieć jakieś hobby przez neta. Angażuje się wówczas w daną rzecz w 100%. To coś w rodzaju nałogu.
Przez ostatnie 2 miesiące była tym właśnie Vitalia, gdzie po pracy i nawet czasem w trakcie niej wpadałam tu, by sobie poczytać i popisać.
Od dwóch dni jednak mnie tu praktycznie nie ma. Nie to, że przestałam dietkować, oczywiście robię to dalej, ale już mnie to nie "kręci".
Znalazłam sobie inne internetowe hobby, a właściwie można powiedzieć, że wróciłam do starego, któremu byłam wierna 3 lata . Nosz choliebka... i efekt tego taki, że zaniedbałam pamiętnik, bo każdą wolną chwilkę poświęcałam właśnie tamtej rzeczy...
Kurcze, nie umiem podzielić sobie czasu na kilka spraw... przez to wiele niedokończonych lub ledwo zaczętych rzeczy rzucam w kąt... Jak już robię jedno COŚ, nic innego mi się nie chce...
Muszę przemyśleć, co zrobić z tym fantem. Znów nieprzespane noce, oczy czerwone jak u szczura albinosa i worki pod oczami na kilo kartofli. Ale jednak ten lekki posmak adrenaliny, społeczność zaangażowana w jedną sprawę...
... i jeszcze moje kochanie nie wie o tym, że ja znowu TO robię... hihi i coś czuję, że nie będzie zachwycony, choć..................... dziewczyny, tak naprawdę dzięki TEMU go poznałam
No dobra... generalnie muszę sobie powiedzieć, że chyba wróciłam do nałogu. Mam nadzieję, że na chwilkę!
Co do dietki to jest w miarę ok. Waga co prawda w tygodniu skacze jak zając, ale z ewidentną tendencją spadkową i gitara .
Moje wczorajsze menu!
Na śniadanie zjadłam:
- sałatkę z kus kus, kurczakiem kukurydzą, papryką itd. - sporą porcję, ale pół nocy o niej myślałam, bo zrobiłam ją wieczorem dla syna do szkoły na jakąś tam imprezkę i miseczkę sobie zostawiłam
Na II śniadanie zjadłam:
- jak zawsze winogrona, jogurt Ale owoc i trochę płatków owsianych - taki miks. Polecam, jest pycha!
Na obiad zjadłam:
- jako że syn miał wczoraj w szkole imprezę i tam się najadł ja nie robiłam obiadu. Zjadłam sobie 2 parówki drobiowe, do tego 250 g pomidorków cherry, marchewkę, kilka korniszonów, a zamiast chleba nowość z mojego sklepu. Oczywiście nie całą paczkę, ale dziewczyny, jakie to pyszne!
Paczka ma 70 g, a w 100 g jest 430 kcal. Zjadłam tak mniej więcej pół tej paczki .
Oni mnie wykończą tymi nowościami... ale kurdaki, jakie to dobre, szczególnie ze szpinakiem!
Na kolację zjadłam:
- jabłko i serek homogenizowany Danio
To chyba wsio, wracam do pracy... buziole!
Faceci... dzisiejszy temat przewodni na forum!
Ostatnio coraz częściej wchodzę na forum Vitalii (choć przyznam, że jestem na odwyku, bo na niejednym forum przeze mnie aż huczało.... długa historia). Więcej czytam niż piszę, ale i zdarza mi się skrobnąć posta.
Nie wiem, czy to wina późnej godziny i zmęczenia, czy pustki w głowie, ale dziś poległam na polu dyskusji, a przynajmniej obrała ona nie te tory jakie powinna. Wyszłam po prostu na wredną sukę.... hihi... no co, że niby ja ?!
Faceci... o nich mowa.
Jeszcze 4 lata temu suchej nitki bym na nich nie zostawiła. Totalne dupki, patrzące na kobietę przez pryzmat wyglądu - długości nóg i wielkości cycków, a nie charakteru.
Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia i zmieniłam diametralnie stosunek do nich po poznaniu mojego obecnego narzeczonego.
No tak, ale.... przed tym jedynym były setki tych nieudaczników... egocentryków, narcyzów, "pustaków", którzy na pierwszą randkę przychodziliby chętnie z wagą i centymetrem lub po prostu zaciągali od razu do łóżka. Czyli co? Jednak 99 % to jednak dupki?
Jak to jest? Znam wielu mężczyzn. Nie, nie chwalę się, po prostu ze względu na studia i profesję poznałam sporo facetów i mam wielu kolegów. Nie mogę jednak znaleźć wspólnego mianownika dla nich. Są tak skrajnie różni.
Jedni dziecinni do granic możliwości, inni tacy niby nieporadni, szukający tej jedynej, a przy pierwszym spotkaniu zaciągający laskę od razu do łózka. Jeszcze inni stwarzający pozory łobuzów, a tak naprawdę kochani i czuli dla swoich kobiet.
A mój facet? Niby go znam, ale czy na pewno. Kochany jest i wiem, że naprawdę mnie kocha... ma też pewną cechę charakteru, która daje mi nad nim pewną władzę. Nie umie skubaniec utrzymywać niczego w tajemnicy. Zawsze się wygada, zawsze opowie co robił, gdzie był i z kim. A przez sen to już w ogóle spowiada się jak księdzu . Fajna sprawa, ale jednak nie daje mi możliwości sprawdzenia jego myśli. Czy jest w 100% ze mną szczęśliwy, czy satysfakcjonuje go nasz związek, co może chciałby zmienić.... echhhh....
Kurcze, a mówią, że faceci są prości jak budowa cepa....
Dobra, dość dywagacji, wracamy do sedna - chudnięcia!
Dziś z dietą nie było najgorzej, ale skusiłam się na kilka kostek Ptasiego mleczka !
Na śniadanie zjadłam:
- to samo co zawsze: garść winogron, jogurt Ale owoc i 3 łyżki płatków owsiankych
Na II śniadanie zjadłam:
- no właśnie - syn mi przyszykował pyszną kawę z mleczkiem i kiedy wyszłam spod prysznica na stoliku stała kawa a na spodku 5 kawałków Ptasiego mleczka Milki. Uwielbiam je i pochłonęłam wszystkie kawałki do gorzkiej kawki.
Ech.... pyszota!
Na obiad zjadłam:
- rybę smażoną, ziemniaki, surówkę z kwaszonej kapustki. Zanim jednak zjadłam obiad poszłam do Centrum handlowego i jako, że byłam strasznie głodna zjadłam ciastko owsiane i popiłam je małym Kubusiem "truskawka i banan".
Na kolację zjadłam:
- taką Cranchellę czy jak jej tam (taki placek z chrupkiego pieczywa) z wędliną drobiową i ogórkiem
Jazda na rowerku zaliczona - 40 minutek na najwyższych obrotach, mało nóg nie pogubiłam
Jutro znów ważenie, mam nadzieję, że będzie choć co nie co na minusie... bo po ostatnich szaleństwach zamiast na minus, było na plus
............... ooooo właśnie usłyszałam... kocham Cię Misiaku........... I jak go nie kochać
Nie mam dziś nic ciekawego do napisania! Dieta
była, ruch powiedzmy, głód JEST!!!!!
Dzień jak co dzień, nuda można rzec. Żadnych wpadek żywieniowych, żadnych większych przeżyć. Praca, dom, zakupy... takie tam babskie sprawy.
A menu? Jak zawsze... nudne!
Na śniadanie zjadłam podobnie jak wczoraj:
- sporą garść winogron z jogurtem Ale owoc i 3 łyżkami płatków owsianych plus kawę
Na II śniadanie zjadłam:
- 2 kromki chleba razowego z serkiem ziołowym zamiast masła, szynką, ogórkiem i kilkoma rzodkiewkami
Na obiad zjadłam:
- ryż z warzywami, kawałek pieczonego schabu i trochę surówki z buraków
Na kolację:
- podłubałam słonecznika.... i wypiłam dzbanek herbaty.... mojej ukochanej. Wiem, że może nie jest to najlepsza herbata na świecie, ale ją uwielbiam! Nie potrzeba do niej cukru, miodu, czy cytryny... jest po prostu pyszna!
Teraz jestem głodna jak cholera, ale o północy to chyba normalne. Co do rowerku to dziś dałam ciała i jeździłam tylko 25 minut.
Idę spać, dobranoc:)))))
Dobra, już jestem grzeczną dziewczynką!
Chwile załamania (ostatniego ) mam już za sobą. Znów jestem grzeczną dziewczynką...
Nie mam co prawda czasu siedzieć całymi dniami na Vitalii, przez co zaniedbałam trochę "grupowe tabelki", ale i je wczoraj w nocy nadrobiłam. A jakie w nich efekty.... wolę nie pisać . Rozliczam się 12-ego każdego miesiąca więc mam kilka dni na większy spadek wagi.
Dobra, już nie przynudzam, jeszcze dzisiejsze menu.
Na I śniadanie zjadłam:
- sporą garść drobnych winogron bezpestkowych z jogurtem "Ale Owoc" truskawkowym i 3 łyżkami płatków owsianych (PYYCCHHHAAAAAAA!!!!!)
Na II śniadanie zjadłam:
- 3 kromki chleba chrupkiego z wędliną drobiową i pomidorem
Na obiad zjadłam:
- rybkę smażoną - Mintaja, ziemniaki i surówką z kwaszonej kapusty, jabłka, marchewki i cebulki
Jako, że obiad zjadłam jak na siebie bardzo wcześnie (o 15:30) zjadłam dziś kolację , na którą zrobiłam sobie:
- garść winogron, pół jabłka pokrojonego w kostkę i do tego kilka (dokładnie 9) sztuk wiśni z wiśniówki ... tak, tak... były nasączone alkoholem, ale malutko ich było. Wiem, nie powinnam, ale nie piję piwa, wino rzadko, wódki w ogóle, a wiśniówkę zrobiłam latem... wisienki zostały
Rowerkiem poginałam dzisiaj tylko niecałą godzinkę.... dokładnie 50 minut, bo rano miałam straszną migrenę, a wieczorem nie bardzo miałam czas.
Dobranoc!
Dzięki za kopniaki, były mi potrzebne!
Bardzo wszystkim dziękuję za motywację. Kurcze, ciężka praca to odchudzanie, ale jak któraś fajnie napisała - tylko słabi się poddają! Ja nie zamierzam i mimo, że ostatnio pojechałam po bandzie, znów biorę się za siebie!
Dziś tak szybciutko, bo jestem padnięta.
Na śniadanie zjadłam:
- 4 kromki chleba chrupkiego Sonko z szynką, natką, pomidorem i marchewkami, do tego kawka
Na II śniadanie zjadłam:
- takie ciastko, czy batonika z prażonego ryżu oraz jabłko
Na obiad zjadłam:
- ziemniaki, buraczki i kawałek piersi z kurczaka
Na kolację zjadłam:
- 1 kawałek kabanosa z dziczyzny (chudy jak cholera, inaczej bym nim pluła:D) oraz jabłko
Teraz popijam zieloną herbatę z kwiatami japońskiej wiśni. Aż się prosi o Sushi do tego (mniam!!!).
Hehehe jak widać głodna jestem, a to dobry znak. Brzuszek ładnie strawił obiadek!
Na rowerku oczywiście pedałowałam, choć tylko 40 minut, ale bardzo intensywnie.
Dzień w ogóle byłby idealny gdyby nie wpadka. Przed obiadem wzięłam dużego dziama (znaczy się gryza) razowca ze smalcem z cebulką i boczkiem. Syn od Babci przyniósł własnej roboty i tak chodził po tej kuchni i chodził z wielką pajdą chleba... aż w końcu mu tą kanapkę zajumałam i ugryzłam 2 razy .
Zapewne dawno to strawiłam, ale cebulka daje mi się we znaki do tej pory. Oj starzeje mi się wątroba, starzeje, nie lubi ciężkostrawnego żarełka!
MAM KRYZYS.... i to spory kryzys... która mi
sprzeda kopa w dupsko na rozpęd?
Od wczoraj mam straszny kryzys z dietą, nie mogę się ogarnąć, co zapewne będzie widać po wadze.
Niby dzień zaczął się normalnie, zwykłym śniadaniem, II śniadaniem i obiadem koło 16:30, ale potem poszłam do kina.
Wpierw była kawa latte i kawałek tortu z kajmakiem, potem kilka nachos i trochę żelków. Oczywiście wszystko w kinie koło 20:00.
Na całe szczęście do picia kupiłam sobie wodę, nie colę, ale i tak dałam dupy!
Dziś rano wstałam głodna jak cholera.
Zjadłam na śniadanie:
- 3 kromki razowca z 2 parówkami, rzodkiewkami, natką i marchewką
Na II śniadanie zjadłam:
- 2 kromki chrupkiego pieczywa z wędliną
Na obiad zjadłam:
- oj... same gówienko. Trochę wczorajszego obiadu (kilka ziemniaków, trochę buraków i kurczaka duszonego), kromkę chleba razowego i zupkę Amino grzybową. Do tej pory mi zalega w żołądku, ale z drugiej strony ssie mnie i kręcę się po kuchni by coś zjeść.
Koło 19:00 zjadłam kilka żelków, które zostały po wczorajszym kinie - takie długie, truskawkowe, jak sznurówki Haribo.
Kurna, szkoda by było nadrobić to co schudłam....
NIECH MI KTÓRA SPRZEDA KOPA.............
Cholera, a tak dobrze mi szło!!!!!!!!!!!!!!
I jeszcze ta waga , wiem, że podczas okresu rośnie, ale to jest takie dołujące.
0,9 kg na plusie w tym tygodniu!!!!
Można się wkurzyć!
Chcę, by znowu burczało mi w brzuchu!
Brzuch mnie boli i gryzę!
Cholera, jak ja nie lubię @. Bóg na pewno nie jest kobietą, inaczej faceci mieliby pod górkę, a nie my...
Brzuch mam napęczniały jak balon, oj czuję, że jutro waga się na mnie tyłkiem wypnie
... żebym ja się na nią nie wypięła, bo wysoko mieszkam i jeszcze ją latać nauczę!
No nic, na proszeczkach, spuchnięta i oby do przodu, ale cudów jutro się nie spodziewam.
Co do dzisiejszego menu, to znów jadłam na mieście - niestety, ale od początku.
Na śniadanie zjadłam:
- 3 kromki razowca z serkiem, natką i pomidorem, a do tego 2 parówki drobiowe z odrobiną musztardy i kilka rzodkiewek
Na II śniadanie zjadłam:
- 1 ciastko owsiane ze słonecznikiem
Na obiad:
- na obiad poszłam do Pizza Hut, bo jak wracałam z synem była już 17:00. Zanim zrobiłabym obiad byłaby chyba 19:00 więc doszłam do wniosku, że na mieście będzie szybciej.
Zamówiłam sobie bar sałatkowy, a syn bar sałatkowy i pizzę. Namówiłam go na "Marrakesz". Nie wiem czy jedliście tą pizzę - z serem pleśniowym, suszonymi pomidorami i rukolą. Rewelacja!
Jako, że pizza była stosunkowo nieduża i na bardzo cienkim cieście (bez kitu, miało może 0,5 cm wysokości) zakosiłam mu 2 kawałki. Nie jadłam tych grubych boków, a w barze sałatkowym omijałam tłuste sosy szerokim łukiem. Nie omieszkałam za to wrzucić sobie wielu warzyw z odrobiną sosu jogurtowego ze szczypiorkiem.
Obiadek, mimo, że zjedzony w pizzerii, był light, do tego stopnia, że burczy mi już w brzuchu.
Na kolację zjadłam:
- jabłko
Dobra, napoiłam swojego małego rekonwalescenta, dałam jej kawałek chrupkiego chleba, to mało mi palca nie zjadła, taka była głodna - no i super.
Teraz mogę spokojnie iść spać!
Hihi... oby do śniadania... bo głodna jestem!
Dobranoc!
Kończy się październik - i dzięki Bogu, mam go
dość!
Wczoraj byłam wieczorem tak padnięta, że nie miałam siły wieczorkiem napisać menu, dlatego zrobię to teraz.
Wczorajsze śniadanie to:
- jabłko oraz kanapka Wasa o smaku szczypiorku
Drugie śniadanie:
- 3 kromki razowca z szynką i różnymi warzywami, jak zawsze
Na obiad zjadłam:
- trochę spaghetti i sałatki greckiej
... a potem padłam, bo miałam nieprzespane dwie ostatnie noce.
W ogóle ten październik był do bani. Wpierw napad na mojego man-a, teraz operacja ukochanego zwierzaka mojego syna...
Do wczoraj myślałam, że nasza chomisia dżungarska nie przeżyje. We wtorek wycięli jej dużego guza sutka. Kosztowało mnie to 300 zł i chirurdzy nie dawali jej szansy na powodzenie zabiegu. Nawet kazali mi podpisać oświadczenie, że jestem tego świadoma.
Dwa dni i dwie noce nie robiłam nic innego jak patrzenie na małego zwierzaka, który miał szramę po cięciu praktycznie długości jego ciałka. Nie piła, nie jadła, nawet nie załatwiała się, ale żyła.
Ja uparcie jeździłam z nią na zastrzyki, ale lekarz ją prowadzący był w klinice dopiero w piątek więc tak naprawdę po operacji fachowiec zobaczył ją wczoraj.
Jechałam z nią myśląc, że może lepiej będzie ją uśpić, żeby się nie męczyła. Naprawdę była w podłym stanie.
Lekarz wziął ją wczoraj do ręki, wygniótł, sprawdził szwy, wymasował brzuszek, kazał poić rumiankiem, karmić zupką dla niemowląt strzykawką i powiedział, że będzie z nią wszystko ok.
Popatrzyłam trochę na niego, jak na idiotę, bo ona słaniała się na nogach.
Przyjechałam do domu, puściłam ją do klatki, a tam............. no niesamowite, żywe zwierzątko, poszła siusiu, zaczęła chodzić i nawet zainteresowała się papką dla niemowląt. Dziś rano, nawet zaczęła "porządkować" ligninkę, na której ostatnio spała. Jest z nią coraz lepiej ... choć wiadomo, że szwy dają się jej we znaki.
Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ten facet ma cudowny dotyk. Zawiozłam mu umierające zwierzątko , a oddał mi niemalże zdrowe. Już wiem, czemu do niego przyjeżdżają właściciele gryzoni z całej Polski!
Nio, dobra... a powracając do diety, chyba nie uda mi się w tym tygodniu zejść poniżej 120 kg:(((, bo dostałam dziś @ i czuję się jak balon. Cholera!
Ooooo moje dziecko wróciło ze sklepu. Miał mi kupić wodę gazowaną, a kupił............ PEPSI! Kochane dziecko!