Przyznaję, że przed urlopem bardzo obawiałem się o swoją dietę. Wynikało to bardzo mocno z mojego przekonania o nieciekawych nawykach żywieniowych ludności Irlandii i Anglii. Wiedziałem, że irlandzkie i angielskie żarcie pełne jest kalorii, tłuszczu i cholera wie jeszcze czego...
Moje największe obawy wywoływała świadomość, że większość czasu spędzę śpiąc w hotelach. A tam podstawą menu jest "Irish breakfast" lub "British breakfast". Cóż to takiego? Niezjadliwe na Dukanie rzeczy pomieszane z tłuszczem. Brrr...
W Irlandii faktycznie za ciekawie nie było. Żarcia hotelowego jeść nie mogłem, więc biegałem po sklepach i szukałem żarcia dla siebie. W sumie zostawała jedynie wędlina, lub gotowanie jajek w czajniku (niezła akcja :)). Wędlinę zajadałem korniszonami. W sumie od czasu do czasu kupowałem łososia, aczkolwiek cenowo przeginali - w sumie skurczybyki sami łowią, a poniżej 5euro za 100g ciężko coś normalnego znaleźć. A ja kurde narzekałem, że w PL łosoś kosztuje 7-9 zł za 100g. Pfu, pfu, wypluwam i zwracam honor...
W UK trochę lepiej. W hotelach dalej żreć nie mogę, ale... i tu uwaga... są w sklepach gotowe, pokrojone, smaczne, piersi kurczaka bez skóry. I to w sumie w całkiem niezłej cenie. Bo za 3 opakowania (każde 130g) trzeba zapłacić 5 funtów, co w przeliczeniu na "nasze" daje 25 zł, czyli coś koło 8 zł za 130g. W sumie może to nie jest tanio, ale tyle jeszcze mogę wydać :) I ogółem od dwóch dni żywię się tymi kurakami :)
Leciałem z Dublina do Liverpoolu. Kurde, samolotem zawiewało na prawo i lewo a także w górę i w dół. Latałem już wielokrotnie, ale przyznam, że tym razem mało się nie zhaftowałem... Już naprawdę niewiele brakowało... Na szczęście pod koniec samolotem przestało bujać i dzięki litrowi wody, który ze sobą miałem, "zapiłem rzygi" i nic strasznego się nie stało. Co do lądowania miałem mocne obiekcje, bo na pewno nie było "wzorcowe". Walnelismy podwodziem i raczej krzywo wylądowaliśmy, bo od razu "skręcał", poza tym hamowanie było nadzwyczaj "ostre". No ale dość narzekania :)
Kultura ludzi w Irlandii i Anglii (a właściwie Walii) ma się nijak do tego, co wszyscy znamy. Przy irlandczykach i anglikach, polacy to straszne chamy, gbury, skurw* i inne ścierwa... Po prostu wstyd mi za nas. Nie potrafimy się przystosować nawet wtedy, gdy już nasi rodacy na wyspach siedzą. Pamiętajmy: "wchodzisz między wrony, krakaj jak one".
Mały skrót kultury, którego każdy obywatel RP powinien się nauczyć wyjeżdżając do Irlandii lub Anglii:
- uśmiechnij się
- odpowiadaj, jak obcy człowiek zaczepi Cię na ulicy mówiąc "hello" lub "hi". Tego do cholery wymaga kultura
- jak kierowca zatrzymuje się przed pasami, by Cię przepuścić, podnieś łapę w akcie podziękowania -> czy to takie trudne???
- jeszcze raz: uśmiechnij się
- nie klnij jak szewc, po tym nas "rozpoznają"
- nie drzyj pyska w hotelach i w miejscach publicznych
- papierosa gaś w miejscach do tego przeznaczonych
- zbieraj gówna po swoim psie!
- nie chodź po trawnikach, po to są chodniki
Kurde, wymieniać możnaby w nieskończoność. Jesteśmy chamskim narodem, wstyd mi...
-------------
P.S.
Na diecie się trzymam :) Nawet nie złamałem się i nie zważyłem. Czekam na tę cholerną niespodziankę. A sprawdzę to już za 5-6 dni, kiedy wrócę do PL. Mam nadzieję, że schudnę, tym bardziej, że dużo chodzę, wędruję, zwiedzam. Oczywiście zliczam kroki i kilometry, które przeszedłem - zdam relację, jak skończy mi się urlop :)