Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Opiszę to kiedyś, jak będę miał wenę.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 26559
Komentarzy: 257
Założony: 10 stycznia 2011
Ostatni wpis: 26 września 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lukaszowaty

mężczyzna, 41 lat, Wrocław

179 cm, 119.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Zejść poniżej stówy (oj, ciężko będzie...)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 września 2016 , Komentarze (6)

Po drugim tygodniu waga uplasowała się na 119,80 kg.

To o 2,30kg mniej niż tydzień temu (122,10kg) i o 7,40kg mniej od początku diety.

Właściwie tyle mam do powiedzenia :)

Aaaa. I, zgodnie z moją dietą, w ubiegły wtorek miałem "jeans day", "fat day" czy jak to tam nazwać - mogłem wpierdzielić 2000 kalorii :) To było święto - cała czekolada z orzechami, 200g ptysiowych pałeczek z cukrem + normalne żarcie - kurde, ruszać się nie mogłem. Kolejny "jeans day" planuję na czwartek lub piątek :)

Jeśli chodzi o głód, to paradoksalnie nie jest tak źle, szczególnie jeśli "coś robię". Stałem się bardzo pomocnym człowiekiem - a to z sąsiadem montuję płot, a to kumplowi szlifuję ścianę i maluję tablicóweczką... :) W tym tygodniu mam w planie pojechać na działkę i posprzątać w "garażu" (kurwidołku budowlanym) + zamontować do końca płyty wzmacniające na podłodze. Zawsze kilka kalorii mniej.

19 września 2016 , Skomentuj

Minął tydzień - pierwszy.

Lubię ten początkowy okres, bo wtedy waga jakby zaiwaniała w dół. Szkoda, że tak nie będzie zawsze. Ten pierwszy okres to poza tłuszczem, utrata wody. No cóż.

Przez pierwszy tydzień zrzuciłem 5,10kg - zgodnie z przewidywaniami.

Cel na kolejny tydzień to około 2,50 kg-3,00kg - mam nadzieję, że się uda.

Późniejsze cele będą już "odleglejsze" i mniej ambitne, bo jak wiadomo, wtedy waga spada dużo wolniej.

Póki co napiszę tylko, że jestem na swojej "autorskiej diecie", którą opracowałem samodzielnie, na podstawie wieeeeeloletnich doświadczeń :) Przyznam, że nie jest wcale tak źle, jak się spodziewałem. Fakt, głód występuje, ale w mojej diecie można coś zeżreć między posiłkami, co prawda super niskokalorycznego, ale zawsze czymś tą treść żołądkową się zapcha.

Dodatkowo, mój przepis na dietę zawiera "furtkę gubasa", polegającą na tym, że raz na jakiś czas można sobie "pofolgować" i zeżreć co się chce (w granicach restrykcji kalorycznych). Taki "jeans day" mam zamiar robić raz na 1,5 lub 2 tygodnie, muszę jeszcze przemyśleć :) "Dzień grubasa" polega na tym, że mogę zeżreć wszystko na co mam ochotę (nawet dwie tabliczki czekolady), byle bym zmieścił się dziennie w 2k kalorii. Już nie mogę się doczekać, bo czekolada z całymi orzechami za mną chodzi :)

A teraz siedzę sobie i wpierdzielam prawie pół kilo warzyw na patelnię (zrobionych na wodzie) i cieszę się, że ich całkowita wartość kaloryczna to wg producenta jedyne 122 kalorie. A żołądek będzie pełny! No żyć nie umierać.

Aha - i wpadłem na pomysł obliczenia BMI :)

Kocham tą "otyłość kliniczną"...

12 września 2016 , Komentarze (2)

Kurde, dziwne, mam déjà vu...

Pięć lat temu, jak rozpoczynałem dietę, ważyłem 127,30 kg. Potem sporo zrzuciłem. Teraz mam... 127,20 kg... Déjà vu... To naprawdę przypadek...

Najwidoczniej mój organizm osiąga przy tej wadze swoje apogeum i na wszelkie sposoby wrzeszczy: zrzuć ten tłuszcz, zrzuć...

Dziś pierwszy dzień diety. Na szczęście miałem trochę roboty, zabiegałem się, więc głodu nawet nie czułem. Gorzej będzie teraz - wieczorem. Siedzę przy biurku, coś tam grzebię a głód będzie zbierał swoje żniwo...

11 września 2016 , Komentarze (1)

To może być długi wpis... Bardzo długi...

Minęło pięć lat od ostatniego wpisu na Vitalii. Co się działo w tym czasie? Mimo kilku miesięcy drakońskiej diety, spektakularnego sukcesu, gdzie ludzie nie poznawali mnie na ulicy i nawet ci, którzy nie przeklinają, kiedy mnie rozpoznali, zaczynali od siarczystego "o kur*a!", genialnego samopoczucia, lekkości ducha i ciała, zasłuchiwania gdzieś z oddali "ciacho...", rozpoczęcia aktywnego trybu życia (tenis, squash), przygarnięcia psa (by mobilizował do spacerów)... niczego się nie nauczyłem. Normalnie niczego. Ryczeć się chce, kląć się chce, bić się w czoło chce (ale już późna pora i klaśnięcie w spocony ryj [spocony mimo tego, że siedzę i się nie ruszam] wywołałoby za dużo hałasu).

Tak, mam doła. Znowu. Przecieram sobie czoło kawałkiem papieru toaletowego (taki rytuał) i patrzę na stojący przede mną kieliszek pigwówki. Samoróby. Prezentu od sąsiada, któremu urodziła się córeczka. Siedzę i gapię się w ten kieliszek. Dlaczego? Bo do północy mam zamiar go wypić (a może więcej...), choć raczej bliżej mi do abstynenta niż do alkoholika. Ten kieliszek ma symboliczne znaczenie - zakończenie jednego etapu życia i wejście w drugi.

Tak, znowu się będę odchudzać. Dlaczego? Bo znowu jestem monstrum, jakimś piep*onym ludzikiem Michelin. Wejście na pierwsze piętro to wyprawa na Śnieżkę, toczę się jak kulka śniegu, męczy mnie wszystko, nawet paruminutowy spacer z kundlem.

Dobra, piję...

Dobre... Nawet bardzo...

Ile ważę? Nie wiem, boję się stanąć na wadze. Obstawiam ~130. Jutro sprawdzę. To będzie pierwszy pomiar na "nowej drodze życia".

Mam nadzieję, że, podobnie jak pięć lat temu, będziecie mi pomagać, mobilizować, utwierdzać w przekonaniu, że dobrze robię, że warto.

Tak sobie uświadomiłem, że przez te pięć lat zmieniło się w moim życiu bardzo wiele. Pamiętam, że podczas ostatniego odchudzania mieszkałem w wynajmowanym mieszkanku. Potem przeprowadziłem się do wynajmowanego domu (tak, zaszalałem :)). Tam mieszkając postanowiłem przygarnąć (a właściwie kupić) psa - tzw. blabladora, żebradora, mendę społeczną :) Wabi się Torek. Miał być moim pomocnikiem w odchudzaniu (spacerki, duperelki) ale okazał się takim wariatem, że czasami wyjście z nim na spacer to walka w przeciąganie zamiast "długodystansowy spacerek", zatem często po 10-ciu minutach wracamy do domu - nie tak miało być, nie tak!!!

W wynajmowanym domu pomieszkałem chyba z 2 czy 3 lata. Potem nastał czas na podjęcie męskiej decyzji i "kupna czegoś swojego". Ponieważ nie byłem wówczas w stanie zrealizować swojego planu polegającego na kupnie domu z "dużą działką", postanowiłem kupić "coś pośredniego", czyli niewielkie, tymczasowe mieszkanie, by nie płacić za czynsz. Kupiłem 40-sto metrowe mieszkanko, pod Wrocławiem, deweloperskie. Potem okazało się, że trafiłem na sąsiada skończonego debila, więc pomógł mi w podjęciu kolejnej decyzji - zakupie działki pod budowę. Kupiłem. Aktualnie architekt walczy z projektem, budowę rozpocznę w przyszłym roku, ale znając moje łyse szczęście, budować będę pewnie z pięć czy dziesięć lat...

Mam zamiar aktywnie uczestniczyć w budowie domu (na ile umiejętności mi wystarczą) Nawet już teraz wykonałem wiele prac na działce - ogrodziłem samodzielnie (no, z pomocą taty), zamontowałem blaszaka, zrobiłem w nim podłogę, koszę trawę, tępię szkodniki i mnóstwo innych dupereli.

Ale... sprawia mi to olbrzymią trudność. Pocę się jak świnia, męczę się, nie czerpię z tego tyle przyjemności, ile bym chciał.

Drugi kieliszek...

Papieros...

Jaki jest cel? Ciężko stwierdzić "wagę", jaką chciałbym uzyskać. Stwierdzić mogę jednak, że chciałbym znowu poczuć się "lekko". Móc robić to, co robią inni ludzie (sport, rekreacja, praca) i czerpać z tego radość a nie obcierać czoło a właściwie czuć się jak gwiazda rockowa robiąc zamaszysty ruch głową tył-przód, by zobaczyć, jak niezliczona ilość kropli potu zlatuje ze mnie prosto na ziemię. Niezliczona. Naprawdę...

Wczoraj pomagałem sąsiadowi montować płot. Było gorąco, założyłem jasną czapkę, by ochronić się przed słońcem. Po pół godziny roboty cała czapka była ciemna. Morka. Fuj...

Cel? Do marca/kwietnia 2017 ważyć tyle, by proste prace na budowie własnego domu, nie stanowiły dla mnie większego problemu - bym czuł się "w miarę komfortowo". Jaka to może być waga? Nie wiem, okaże się... Jak patrzę na statystyki z poprzedniego odchudzania, to myślę, że jeśli wytrwam, będzie to spokojnie <100kg - nie powinno być źle.

Trzeci kieliszek...

Mam nadzieję, że będziecie mnie wspierać. Liczę na to. 

Tymczasem kończę, muszę jeszcze chwilę popracować, choć te trzy kieliszki dały mi trochę w łeb - tak, głowę mam słabą.

Jutro zamieszczę wpis z wagą. Zakupy na jutro zrobione. Będzie męczarnia, będzie ciężko...

12 sierpnia 2011 , Komentarze (7)

No cóż, niestety nie udało mi się osiągnąć jednego z targetów. Planowałem do 01.08.2011 ważyć max 85kg. W rzeczywistości ważyłem około 86.

Jednakże, jak to mawiają, co się odwlecze, to nie uciecze.

Dzisiaj waga zarejestrowała przełożenie wagowe w postaci 84,3 kg. Co prawda jest już 12.08.2011, ale do kolejnego targetu (80kg do 10.09.2011) został prawie miesiąc, więc zrzucenie tych 4 kilosów jest realne.

Tym bardziej osiągnięcie targetu (a właściwie celu!!!) jest możliwe z tego powodu, że przez najbliższe dni czeka mnie trochę pracy "fizycznej" i nie będę miał czasu na jedzenie - a to plus :)

Trzymajcie kciuki tak samo mocno, jak ja trzymam za Was!


P.S. odpowiadając na pytania zainteresowanych: "tak, nowe zdjęcia wstawię niebawem :)"

P.S.2. Czy 80kg to nie będzie dalej ciut za dużo? Bebech mi jeszcze wisi a właściwie sterczy... Bleee

28 czerwca 2011 , Komentarze (9)

Już prawie jestem lekki jak piórko :)

Stuknęło 88,4 kg... Postanowienie wakacyjne było takie, aby zobaczyć dwucyfrówkę z ósemką z przodu. I jest! Udało się! Wakacje się zaczęły (przynajmniej dla dzieciaków :>) i zobaczyłem tą wyczekiwaną ósemkę z przodu.


Od razu pochwalę się, że cel na 1 lipca 2011 już też został osiągnięty. Miało być nie więcej niż 89kg i jest faktycznie mniej jak 89kg! Kolejny cel zaliczony. Oby tak dalej!


Teraz czeka na mnie kolejny, właściwie... przedostatni... cel...

Do 1 sierpnia osiągnąć max 85kg.


Potem zostanie już ten upragniony: 80kg -> muszę go osiągnąć do 10 września.


Trzymajcie się ciepło i walczmy wszyscy razem!

29 maja 2011 , Komentarze (7)

Kurde, aż strach pomyśleć...

Dzisiaj stuknęło mi 35 kilogramów cielska mniej...

W sumie, to zależy jak to liczyć - od 10 stycznia 2011 to właśnie 35 kilogramów mniej... A od zeszłego roku (mniej więcej od wakacji) to... 40 kilo mniej...


Masakra... Słów brak...


Zmienię więc temat. Dzisiaj spotkałem się po, tak zwanych "latach", z koleżanką, z którą kiedyś dane mi było pracować. W sumie raz na jakiś czas spotykaliśmy się gdzieś w knajpach. Ostatni raz spotkaliśmy się pod koniec ubiegłego roku. Od tego czasu mnie nie widziała...

Dziś na mój widok zamarła. Dosłownie. Zatkało ją.

W sumie nie powinienem się wtedy uśmiechać, ale cieszyłem się i w duchu i "na ciele". Wiedziałem o co chodzi - po prostu mnie nie poznała. Kiedy w końcu wydusiła coś z siebie, zapytała "Łukasz, to Ty?". Odpowiedziałem wtedy: "Nie, to tylko mój brat bliźniak z Auschwitz". Liczyłem na parsknięcie śmiechem z jej strony (bo to przecież dobry żart :>) ale ona dalej stała jak wryta... Wtedy też mnie zatkało i uświadomiłem sobie, jak bardzo się zmieniłem i że faktycznie trudno mnie teraz poznać. Twarz inna, jestem jakby wyższy, ogółem jakoś "nie swój". Ale to dobrze. Na to właśnie pracuję!


No, to pracować trzeba dalej. W końcu ambitny plan przede mną. Tak coś koło 12 kilogramów jeszcze zostało. I wiecie, co wtedy napiszę? 47 kilogramów mniej, lub, jak kto woli 52 kilogramy mniej. Matko Boska...

11 maja 2011 , Komentarze (1)

I "stało się" :)

Mam już "tylko" nadwagę. Nie otyłość...


Przeszedłem już długą drogę ku "normalności". Startowałem z najgorszego pułapu, z którego niektórzy ludzie nie widzą już powrotu - z III stopnia otyłości. Tak, z trzeciego. Ostatniego. Najgorszego. Często tu musi już pomagać chirurg.


Postanowiłem pomóc sobie sam. Szybko zeskoczyłem na II stopień otyłości. Potem, z większym już trudem, na I stopień. Teraz... Z dniem 11.05.2011 oświadczam, iż po 4 miesiącach odchudzania udało mi się wskoczyć na... nadwagę! Kur* jak się cieszę!!!


Ile potu to kosztowało...


Nowe targety... Jeszcze niedawno wydawało mi się, że jak kiedykolwiek będę miał wagę 95kg czy też 90kg to będę przeszczęśliwy, bo będę superszczupły. Bull shit... Teraz mam 95kg i wyglądam dalej jak pączek. Więc nowy target: 80kg (cholera, ambitny... nie wiem, czy nie przesadziłem...).

Postaram sobie ten target rozłożyć na "dłuższy okres". Tak więc ustalam "subtargety". I tak:

1) do 01.06.2011 waga musi wynosić co najwyżej 93kg

2) do 01.07.2011 waga musi wynosić co najwyżej 89kg

3) do 01.08.2011 waga musi wynosić co najwyżej 85kg

4) do 10.09.2011 (dziewięć miesięcy diety) - sukces.


Zobaczymy...

26 kwietnia 2011 , Komentarze (5)

Dzisiaj, po dłuższej przerwie, postanowiłem stanąć na wadze.

Trochę miałem duszę na ramieniu, bo jakieś 2 tygodnie temu przysięgłem sobie zwolenienie tempa. Cóż to oznacza? Jem trochę więcej, ale dalej zdrowo i zgodnie z zasadami diety. Bałem się o tyle, że wiem, jak dziwacznie działa mój organizm i co tylko dostanie "więcej" momentalnie wrzuca na tłuszcz. Skurczonych komórek tłuszczowych mam miliony, więc tylko czekają, by coś "dorzucić do pieca".


Więc stanąłem na wadze - a tu - miłe zaskoczenie - waga dalej leci w dół :) Fajnie, bo w najlepszym wypadku spodziewałem się "stania w miejscu" a tu tak miło się mi na serduchu zrobiło, że jednak spadek :)

Po ważeniu zorientowałem się, że to już przeszło 30 kilogramów... Niesamowite... I to w trzy i pół miesiąca.

Kolejne ważenie pewnie jeszcze w tym tygodniu. Dlaczego? Nie wiem, czy ktoś z Was pamięta, ale pisałem, że mam pewien plan na swoje urodziny. Taki mały prezent urodzinowy, który sam sobie chcę sprawić. Co prawda (na szczęście) target, o którym mowa, już osiągnąłem (planowe było zejście poniżej psychicznej bariery trzech cyferek w wadze), ale mam nadzieję, że jeszcze uda mi się parę gram zrzucić. Aktualnie ważę równiutko 97kg, więc waga z początkiem 96.X staje się mocno prawdopodobna.

Urodziny mam już niebawem - 01.05. Nie będą to okrągłe urodziny, bo dwudzieste ósme. Jednakże, ponieważ pierwszy maja wypada w niedzielę, a ja zarówno na niedzielę jak i sobotę mam już plany, więc "komisyjnie" będę mógł się zważyć w piątek rano, bo wieczorem wyjeżdżam. Zatem zostały jedynie 3 dni (wtorek, środa, czwartek) aby coś tam zrzucić na wadze. Mam nadzieję na kupę stresu i bieganiny w te dni. No i oczywiście totalny brak czasu na żarcie. Wówczas może i z pół kilo uda się zrzucić :)


Aktualnie zaczynam zastanawiać się nad nowymi targetami. Teraz już wiem, że tak naprawdę nie chcę ważyć "z dziewiątką z przodu". Chcę ósemkę. Ale co po ósemce - tego jeszcze nie wiem. Tak czy inaczej, z ósemką z przodu to dalej nadwaga. Żeby osiągnąć wagę prawidłową, to według BMI powinienem mieć... siódemkę z przodu. Cholera, to będzie ciężke do zrealizowania... Z resztą sam nie wiem, czy chcę wyglądać "jak chuchro". W sumie, to zawsze budziłem "respekt" z racji gabarytów. Teraz odmłodniałem (cholera!), wyszczuplałem (cholera!) i głos mi się zmienił (cholera!). I po co mi to odchudzanie? :D

4 kwietnia 2011 , Komentarze (9)

Dzisiejszy tydzień rozpoczął się dla mnie miłą (co prawda spodziewaną) niespodzianką. Moja okrutna waga pokazała... dwucyfrówkę! Co prawda "wysoką", czyli 99,8kg - ale do cholery to już dwucyfrówka! Teraz to będzie z górki 


Ostatnie pięć kilo walnęło mi jak z bicza trzasnął. Ani się spostrzegłem, a to już! Raptem 20 dni temu cieszyłem się bardzo, że osiągnąłem 105kg. A teraz - 5,2kg mniej. I to w 20 dni. Co daje 260gram dziennie. To moim zdaniem świetny wynik jak na mój etap diety i to, że co raz mniej sadła do zrzucania.


Nawet nie wiecie, jak to mnie cieszy! Ech, pewnie wiecie - bo doskonale zdajecie sobie sprawę, ile trudu i walki to kosztuje. Jak silną trzeba mieć wolę i jak się kontrolować na każdym kroku - nawet do znajomych nosić ze sobą słodzik... Kobiety mają prościej, bo wrzucą sobie słodzik do torebki i po krzyku. A facet gdzie ma se wsadzić ten słodzik??? Ja implementuje stos tabletek do woreczka strunowego i do portfela. Mina ludzi w barze, gdy wyciągam woreczek strunowy z białą substancją - bezcenna :) Aż dziw, że jeszcze nikt policji nie wezwał...


Wiecie już, że lubię małe "statystyki". Tym razem bardziej szczegółowych Wam oszczędzę, napiszę tylko, że przez 20 dni zmieniło się to, że ubyło mi 22,5 cm w vitaliowskich obwodach ciała (z tym, że udo i łydkę liczyłem raz a nie dwa razy, bo się ma dwa uda i dwie łydki :>).


Ufff, właśnie sobie uświadomiłem, że kamień milowy <=99,9 miałem zadeklarowany na koniec kwietnia... a tu... 04.04.2011 i już osiągnięte! To super! Oznacza nie mniej, nie więcej, niż to, że pod koniec kwietnia będzie jeszcze mniej! I (o zgrozo) może uda się osiągnąć pułap 95kg, który miałem pierwotnie zaplanowany na 1 maja 2011 (moje urodziny - taki mały prezent). Ale patrząc realistycznie, wystarczy, że osiągnę do 1 maja 97,3kg i będę szczęśliwy. Dlaczego? Bo wówczas prezent będzie i tak ogromny - zrzucone dokładnie 30 kilogramów!!! TRZYDZIEŚCI KILOGRAMÓW. Boże, niewiele więcej waży moja 13-sto letnia siostra... Masakra!

Choć, jak teraz sobie tak liczę, to jeśli jakimś dziwnym trafem utrzymałbym spadek na poziomie 260gram dziennie, to... zostało 28 dni, czyli... 92,5kg... Chyba bym padł z podziwu dla własnego JA :) Rety, rety, rety - niech ten miesiąc się skończy, bo chyba się psychicznie tym oczekiwaniem wykończę :D


A tak poważnie - sukcesów Wam życzę, żebyście byli w podobnej poniedziałkowej euforii co ja! Wiecie, jakiego KOPA to daje? 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.