To może być długi wpis... Bardzo długi...
Minęło pięć lat od ostatniego wpisu na Vitalii. Co się działo w tym czasie? Mimo kilku miesięcy drakońskiej diety, spektakularnego sukcesu, gdzie ludzie nie poznawali mnie na ulicy i nawet ci, którzy nie przeklinają, kiedy mnie rozpoznali, zaczynali od siarczystego "o kur*a!", genialnego samopoczucia, lekkości ducha i ciała, zasłuchiwania gdzieś z oddali "ciacho...", rozpoczęcia aktywnego trybu życia (tenis, squash), przygarnięcia psa (by mobilizował do spacerów)... niczego się nie nauczyłem. Normalnie niczego. Ryczeć się chce, kląć się chce, bić się w czoło chce (ale już późna pora i klaśnięcie w spocony ryj [spocony mimo tego, że siedzę i się nie ruszam] wywołałoby za dużo hałasu).
Tak, mam doła. Znowu. Przecieram sobie czoło kawałkiem papieru toaletowego (taki rytuał) i patrzę na stojący przede mną kieliszek pigwówki. Samoróby. Prezentu od sąsiada, któremu urodziła się córeczka. Siedzę i gapię się w ten kieliszek. Dlaczego? Bo do północy mam zamiar go wypić (a może więcej...), choć raczej bliżej mi do abstynenta niż do alkoholika. Ten kieliszek ma symboliczne znaczenie - zakończenie jednego etapu życia i wejście w drugi.
Tak, znowu się będę odchudzać. Dlaczego? Bo znowu jestem monstrum, jakimś piep*onym ludzikiem Michelin. Wejście na pierwsze piętro to wyprawa na Śnieżkę, toczę się jak kulka śniegu, męczy mnie wszystko, nawet paruminutowy spacer z kundlem.
Dobra, piję...
Dobre... Nawet bardzo...
Ile ważę? Nie wiem, boję się stanąć na wadze. Obstawiam ~130. Jutro sprawdzę. To będzie pierwszy pomiar na "nowej drodze życia".
Mam nadzieję, że, podobnie jak pięć lat temu, będziecie mi pomagać, mobilizować, utwierdzać w przekonaniu, że dobrze robię, że warto.
Tak sobie uświadomiłem, że przez te pięć lat zmieniło się w moim życiu bardzo wiele. Pamiętam, że podczas ostatniego odchudzania mieszkałem w wynajmowanym mieszkanku. Potem przeprowadziłem się do wynajmowanego domu (tak, zaszalałem :)). Tam mieszkając postanowiłem przygarnąć (a właściwie kupić) psa - tzw. blabladora, żebradora, mendę społeczną :) Wabi się Torek. Miał być moim pomocnikiem w odchudzaniu (spacerki, duperelki) ale okazał się takim wariatem, że czasami wyjście z nim na spacer to walka w przeciąganie zamiast "długodystansowy spacerek", zatem często po 10-ciu minutach wracamy do domu - nie tak miało być, nie tak!!!
W wynajmowanym domu pomieszkałem chyba z 2 czy 3 lata. Potem nastał czas na podjęcie męskiej decyzji i "kupna czegoś swojego". Ponieważ nie byłem wówczas w stanie zrealizować swojego planu polegającego na kupnie domu z "dużą działką", postanowiłem kupić "coś pośredniego", czyli niewielkie, tymczasowe mieszkanie, by nie płacić za czynsz. Kupiłem 40-sto metrowe mieszkanko, pod Wrocławiem, deweloperskie. Potem okazało się, że trafiłem na sąsiada skończonego debila, więc pomógł mi w podjęciu kolejnej decyzji - zakupie działki pod budowę. Kupiłem. Aktualnie architekt walczy z projektem, budowę rozpocznę w przyszłym roku, ale znając moje łyse szczęście, budować będę pewnie z pięć czy dziesięć lat...
Mam zamiar aktywnie uczestniczyć w budowie domu (na ile umiejętności mi wystarczą) Nawet już teraz wykonałem wiele prac na działce - ogrodziłem samodzielnie (no, z pomocą taty), zamontowałem blaszaka, zrobiłem w nim podłogę, koszę trawę, tępię szkodniki i mnóstwo innych dupereli.
Ale... sprawia mi to olbrzymią trudność. Pocę się jak świnia, męczę się, nie czerpię z tego tyle przyjemności, ile bym chciał.
Drugi kieliszek...
Papieros...
Jaki jest cel? Ciężko stwierdzić "wagę", jaką chciałbym uzyskać. Stwierdzić mogę jednak, że chciałbym znowu poczuć się "lekko". Móc robić to, co robią inni ludzie (sport, rekreacja, praca) i czerpać z tego radość a nie obcierać czoło a właściwie czuć się jak gwiazda rockowa robiąc zamaszysty ruch głową tył-przód, by zobaczyć, jak niezliczona ilość kropli potu zlatuje ze mnie prosto na ziemię. Niezliczona. Naprawdę...
Wczoraj pomagałem sąsiadowi montować płot. Było gorąco, założyłem jasną czapkę, by ochronić się przed słońcem. Po pół godziny roboty cała czapka była ciemna. Morka. Fuj...
Cel? Do marca/kwietnia 2017 ważyć tyle, by proste prace na budowie własnego domu, nie stanowiły dla mnie większego problemu - bym czuł się "w miarę komfortowo". Jaka to może być waga? Nie wiem, okaże się... Jak patrzę na statystyki z poprzedniego odchudzania, to myślę, że jeśli wytrwam, będzie to spokojnie <100kg - nie powinno być źle.
Trzeci kieliszek...
Mam nadzieję, że będziecie mnie wspierać. Liczę na to.
Tymczasem kończę, muszę jeszcze chwilę popracować, choć te trzy kieliszki dały mi trochę w łeb - tak, głowę mam słabą.
Jutro zamieszczę wpis z wagą. Zakupy na jutro zrobione. Będzie męczarnia, będzie ciężko...
mag2010
11 września 2016, 22:48Uda sie, juz Ci sie kiedys udalo! Pozdrawiam