- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 25430 |
Komentarzy: | 336 |
Założony: | 5 sierpnia 2010 |
Ostatni wpis: | 13 marca 2016 |
kobieta, 50 lat, Płock
164 cm, 86.70 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
No i nie dałam rady wczoraj poćwiczyć, byłam wykończona, ale w nocy odkryłam czemu, hehe. To po prostu był PMS, więc jak znam swoje ciało to i dzisiaj nici z ćwiczeń, bo mnie będzie skręcać z bóle. A z wagą to jakoś dziwnie, bo z samego rana było 88,4 kg, potem trochę więcej, ale trzymam się opcji pierwszej jako najbardziej motywującej:))))
Aha, wieczorem zjadłam jeszcze kawałek Zebry, bo czegoś mi się chcialo, hehe. Muszę dzisiaj koniecznie zrobić nową porcję na wyjazd do Zdworza, bo tam to raczej nie będzie jak. Na cały pobyt nie starczy, ale zawsze coś.
Dzisiaj idziemy z wizytką. Trzeba się chyba wyposażyć w jakiś serek albo sałatkę i twardo odmawiać łakoci, hehe. Z tym mam problem właściwie tylko w gościach, bo w domu, mimo że są, bo tatuś synkowi przysyła, jakoś mnie nie ciągnie w sumie. Gorzej jak jestem u kogoś.
Problemów z toaletę jak na razie nie odnotowano. Sądzę, że albo mój organizm dobrze reaguje, albo picie kawy, otręby i Xenea robią swoje.
Na razie mi warzyw i owoców nie brakuje, nawet bez mojego chlebka na otrebach mogę jakoś wyżyć, a kiełki przemycam w niewielkich ilościach, hehe. Podejrzewam jednak, że w fazie P + W podczas pobytu w zdworzu czasami jednak po chlepbek siądę, bo tam po prostu cienko z warzywami będzie, ale skoro on na otrebach jest, hehe, to będzie musiał przejść. Zabieram wagę, więc będę kontrolowac sytuację. Najwyżej nie schudnę w tym czasie, ale przynajmniej będę kształtować dobre nawyki, no i mnie powinnam przytyć, skoro to będzie przypiminać faze utrwalania. W przeciwnym razie musiałabym zaczynać od nowa, a to bez sensu, skoro już się zdecydowałam. No i tak to. Muszę pomyśleć, może kupię jakieś warzyhwka na wyjazd, które mogą poleżeć i nie wymagają zamrażalnika. Oj, cienko... Chyba niz z tego nie będzie, ale warto popatrzeć.
Miałam zamiar poćwiczyć, ale chyba się nie zdołam zmobilizować. Dopiero skończyłam zlecenie, bardzo męczące psychicznie, niestety. I oczy mi się kleją, więc nie wiem, czy sie zmobilizuję, hehe.
Co do jedzonka to w porzadku:
1. resztka sałatki tunćzykowo-jajeczno-serowej
2. placuszki z otrąb razowych z odrobinką kiełków, mozarella i jogurt
3. kefir 0% (ale owocowy)
4. trzy kawalki miąska z odrobinką sera, porcja Zebry
5. paluszki surimi a'la krewetki
Jako tako, i mnóstwo, ale to mnóstwo wody (chyba ze 3 l) i herbatek. Ale zmęczona jestem, że hej. Nie sądzę jednak, żeby to była wina diety, raczej po prostu psychiczne zmęczenie, bo critical discourse analysis i to po angielsku to nielekka rzecz.
Nic to, zpróbuje sie zmobilizować do jednej mili chociaż, a pitem wskoczę do wanny.
Pomimo wczorajszego piwa, odnotowalam spadek o 0,5 kg, co mnie nromalnie zszokowalo, to chyba to sprzątanie, hehe...
Dzisiaj jak na razie na śnadanko byly 2 parówki (oj, wiem, ale śniadanko robilam gościowi, no) i kawalek Zebry, a i pól kefiru z otrębami i blonnikiem. Przed chwilką spożylam grenadiera wędzonego (ale nie calego, bo jakoś mi az tak nie zasmakowal) i opakowanie surimi, ale takich zrobionych na "krewetki", one są smaczne, z innej ryby niż te typowe, paluszki). Wypilam jak na razie kawkę, 2 herbatki, puszkę pepsi light i jakis litr wody.
Nie było wcale tak źle:)))
Podejrzewam, że po części zawdzięczam to temu, że primo w ogóle często jem sporo proteinek, bo zwyczajnie je lubię, no i podczas ostatniej diety było ich sporo. Poza tym niewielkie modyfikacje, tj. odrobina kiełków, też ułatwiają sprawę, bo nie tylko uatrakcyjniają smak, ale ponadto dostarczają witaminek i minerałów i to w najlepszej, życiodajnej formie. Niewielka ilość kiełków pod tym względem odpowiada sporej ilości warzywek, a jednocześnie jest naprawdę mikroskopijna na tyle, że nie sądzę, żeby wpłynęło negatywnie na dietę.
Wczoraj poćwiczyłam sobie, ale delikatnie, tylko 1 mila walkaerobiku, żeby nie ryzykować, skoro mozliwe jest na tym etapie osłabienie. Ale nie bylo źle. Jak na razie zatwardzeń ani mdlości nie odnotowano, ale to zapewne dlatego, że oprócz otrąb podjadam blonnik (albo w proszku, ktory dodaję do jedzonka, albo w postaci Xenei, którą po prostu popijam wodą i która ma też tę zaletę, że sprawia, ża człowiek jakby mniej głodny jest).
Dzisiaj niestety mam gwarantowane małe odstępstwo, bo kumpela, której nie widziałam dziesięc lat przyjeżdża z wizytą i na pewno na piwo pójdziemy. postaram się jednak ograniczyć odstępstwa do piwa i zachować pozostałe zasady. Znaczy żadnych chipsów do piwa! A ponieważ musze ją czymś nakarmić, to zrobię pierś kurczaka w sosie jogurtowo-ziołowym, co prawda na gotowej bazie (znaczy na Fixie), ale poza tym spoczko.
A tak w ogóle to spadło mi 0,2 kg, nie wiem, czy to dużo na tym etapie, czy malo, ale dla mnie najważniejsze, że spadło. Jeśli waga będzie spadać mimo moich modyfikacji, to nawet jak to będzie wolno, pasuje mi. Najgorsze, że przede mną tydzień pobytu w Zdworzu nad jeziorkiem, a tam będzie trudno zachować dietę. Proteny to jeszcze ok, ale warzywka to spory problem, bo w okolicy jest jeden sklep, o którego zaopatrzeniu za wiele dobrego powiedzieć się nie da. Mogę niby zrobić zapasy, ale też w granicach normy, bo zawozi mnie tam ojczym swoją malutką skodą i zawsze jęczy, jak mam duzo bagażu. A zawsze mam, hehe, jeżdżąc z dzieckiem... Z warzyw to w tym nieszczęsnym sklepie są pomidory i ogorki. Muszę sobie kupić jakis szpinak w torebce, kalafiorka może, marchewki nie można, a to by było niezłe rozwiązanie, na razie brak mi pomysłów. Mrożonki odpadają, bo lodówka w domku nie ma zamrażalnika, nieprawdopodobne, ale jednak, piekielnie stara jest i mała na dodatek.
No nic, jakoś dam radę. Jak na razie do picia wody niegazowanej przyzwyczaiłam się z powrotem (bo kiedyś piłam mnóstwo i fakt chudłam) i to nawet bez problemów 2 l łyknęłam, a do tego kawka, 4 herbatki wspomagające (ale różne), kilka herbat zielonych i czerwonych i mały grzeszek w postaci owocowej:))))
A dzisiaj na śnadanko miałam dwa plasterki wędzonego łososia (skropionego odrobiną cytryny, wiem, wiem... i z dodatkiem kiełków) oraz porcyjkę deserku Zebra, który wczoraj zrobiłam z przepisu na forum, pychota, tylko w ciemnej warstwie nie rozpuściły mi sie dobrze slodziki i troche kwaskowata jest, ale to nawet dobrze. Chyba na wyjazd też zrobię, od razu w pojemniku, żeby łatwo było przewieźć. No i łyżeczka Xenei. Teraz spijam kawkę i coś czuję, że jeszcze raz zawitam na poważnie w kibelku, także jak na razie problemów w tej sferze nie przeczuwam, hehehe.
Na drugie śniadanko miałam gyros z kurczaka z sosem pieczarkowym (wiem, wiem, nie do końca dukanowsko, ale zostało mi z wczoraj, hehe) z dodatkiem sera mozarella (malutko), otrębami i odrobiną kiełków.
Plan na resztę dnia:
Ponieważ w porze następnego posiłku będę z dzieckim w kinie, więc zabieram sobie surimi i będę glumać w czasie filmu. No i wodę, oczywiście.
Potem wątróbka drobiowa z cebulką, no i ewentualnie twarożek homogenizowany naturalny (niestety, nie mogłam dostać 0 %, bo w najbliższej okolicy takich towarów po prostu nie ma, muszę się wybrać na specjalistyczne zakupy do jakiegoś extra sklepu, hehe).