Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
pierwszy dzień za mną


Nie było wcale tak źle:)))

Podejrzewam, że po części zawdzięczam to temu, że primo w ogóle często jem sporo proteinek, bo zwyczajnie je lubię, no i podczas ostatniej diety było ich sporo. Poza tym niewielkie modyfikacje, tj. odrobina kiełków, też ułatwiają sprawę, bo nie tylko uatrakcyjniają smak, ale ponadto dostarczają witaminek i minerałów i to w najlepszej, życiodajnej formie. Niewielka ilość kiełków pod tym względem odpowiada sporej ilości warzywek, a jednocześnie jest naprawdę mikroskopijna na tyle, że nie sądzę, żeby wpłynęło negatywnie na dietę.

Wczoraj poćwiczyłam sobie, ale delikatnie, tylko 1 mila walkaerobiku, żeby nie ryzykować, skoro mozliwe jest na tym etapie osłabienie. Ale nie bylo źle. Jak na razie zatwardzeń ani mdlości nie odnotowano, ale to zapewne dlatego, że oprócz otrąb podjadam blonnik (albo w proszku, ktory dodaję do jedzonka, albo w postaci Xenei, którą po prostu popijam wodą i która ma też tę zaletę, że sprawia, ża człowiek jakby mniej głodny jest).

Dzisiaj niestety mam gwarantowane małe odstępstwo, bo kumpela, której nie widziałam dziesięc lat przyjeżdża z wizytą i na pewno na piwo pójdziemy. postaram się jednak ograniczyć  odstępstwa do piwa i zachować pozostałe zasady. Znaczy żadnych chipsów do piwa! A ponieważ musze ją czymś nakarmić, to zrobię pierś kurczaka w sosie jogurtowo-ziołowym, co prawda na gotowej bazie (znaczy na Fixie), ale poza tym spoczko.

A tak w ogóle to spadło mi 0,2 kg, nie wiem, czy to dużo na tym etapie, czy malo, ale dla mnie najważniejsze, że spadło. Jeśli waga będzie spadać mimo moich modyfikacji, to nawet jak to będzie wolno, pasuje mi. Najgorsze, że przede mną tydzień pobytu w Zdworzu nad jeziorkiem, a tam będzie trudno zachować dietę. Proteny to jeszcze ok, ale warzywka to spory problem, bo w okolicy jest jeden sklep, o którego zaopatrzeniu za wiele dobrego powiedzieć się nie da. Mogę niby zrobić zapasy, ale też w granicach normy, bo zawozi mnie tam ojczym swoją malutką skodą i zawsze jęczy, jak mam duzo bagażu. A zawsze mam, hehe, jeżdżąc z dzieckiem... Z warzyw to w tym nieszczęsnym sklepie są pomidory i ogorki. Muszę sobie kupić jakis szpinak w torebce, kalafiorka może, marchewki nie można, a to by było niezłe rozwiązanie, na razie brak mi pomysłów. Mrożonki odpadają, bo lodówka w domku nie ma zamrażalnika, nieprawdopodobne, ale jednak, piekielnie stara jest i mała na dodatek.

No nic, jakoś dam radę. Jak na razie do picia wody niegazowanej przyzwyczaiłam się z powrotem (bo kiedyś piłam mnóstwo i fakt chudłam) i to nawet bez problemów 2 l łyknęłam, a do tego kawka, 4 herbatki wspomagające (ale różne), kilka herbat zielonych i czerwonych i mały grzeszek w postaci owocowej:))))

A dzisiaj na śnadanko miałam dwa plasterki wędzonego łososia (skropionego odrobiną cytryny, wiem, wiem... i z dodatkiem kiełków) oraz porcyjkę deserku Zebra, który wczoraj zrobiłam z przepisu na forum, pychota, tylko w ciemnej warstwie nie rozpuściły mi sie dobrze slodziki i troche kwaskowata jest, ale to nawet dobrze. Chyba na wyjazd też zrobię, od razu w pojemniku, żeby łatwo było przewieźć. No i łyżeczka Xenei. Teraz spijam kawkę i coś czuję, że jeszcze raz zawitam na poważnie w kibelku, także jak na razie problemów w tej sferze nie przeczuwam, hehehe.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.