No i nie dałam rady wczoraj poćwiczyć, byłam wykończona, ale w nocy odkryłam czemu, hehe. To po prostu był PMS, więc jak znam swoje ciało to i dzisiaj nici z ćwiczeń, bo mnie będzie skręcać z bóle. A z wagą to jakoś dziwnie, bo z samego rana było 88,4 kg, potem trochę więcej, ale trzymam się opcji pierwszej jako najbardziej motywującej:))))
Aha, wieczorem zjadłam jeszcze kawałek Zebry, bo czegoś mi się chcialo, hehe. Muszę dzisiaj koniecznie zrobić nową porcję na wyjazd do Zdworza, bo tam to raczej nie będzie jak. Na cały pobyt nie starczy, ale zawsze coś.
Dzisiaj idziemy z wizytką. Trzeba się chyba wyposażyć w jakiś serek albo sałatkę i twardo odmawiać łakoci, hehe. Z tym mam problem właściwie tylko w gościach, bo w domu, mimo że są, bo tatuś synkowi przysyła, jakoś mnie nie ciągnie w sumie. Gorzej jak jestem u kogoś.
Problemów z toaletę jak na razie nie odnotowano. Sądzę, że albo mój organizm dobrze reaguje, albo picie kawy, otręby i Xenea robią swoje.
Na razie mi warzyw i owoców nie brakuje, nawet bez mojego chlebka na otrebach mogę jakoś wyżyć, a kiełki przemycam w niewielkich ilościach, hehe. Podejrzewam jednak, że w fazie P + W podczas pobytu w zdworzu czasami jednak po chlepbek siądę, bo tam po prostu cienko z warzywami będzie, ale skoro on na otrebach jest, hehe, to będzie musiał przejść. Zabieram wagę, więc będę kontrolowac sytuację. Najwyżej nie schudnę w tym czasie, ale przynajmniej będę kształtować dobre nawyki, no i mnie powinnam przytyć, skoro to będzie przypiminać faze utrwalania. W przeciwnym razie musiałabym zaczynać od nowa, a to bez sensu, skoro już się zdecydowałam. No i tak to. Muszę pomyśleć, może kupię jakieś warzyhwka na wyjazd, które mogą poleżeć i nie wymagają zamrażalnika. Oj, cienko... Chyba niz z tego nie będzie, ale warto popatrzeć.