Witajcie!
Postanowiłam skrobać tutaj cokolwiek z częstotliwością raz/tydzień. Myślę, że polubię taką systematyczność, a co najważniejsze - nie zaniedbam pamiętnika, jak to czasami bywało ;)
Zacznę od początku.
Otóż przyłapałam się na tym, że już od dłuższego czasu mam tutaj konto. Stale uzupełniałam pasek wagi, reszty nie brałam zbytnio pod uwagę, ponieważ do centymetrów nie mam czasu i nerwów. Z każdego dnia na dzień, tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, po prostu dorastałam lub jak kto woli - starzałam się (cóż za dziwne słowo!). Oprócz wagi wzrastała także moja wysokość, konsekwencją czego wciąż był widoczny mój stary wzrost :) Moja gapowatość nie zasugerowała mi, abym sprawdziła ustawienia. Chcę dążyć do 50 kg? Ok, ale nigdy tego nie osiągnę. Byłabym wychudzoną dziewczyną z zaburzeniami, a nie o to mi przecież chodzi. Najważniejsze, że ja o wszystkim wiem, mam to w głowie.
Tak więc dopiero w tym tygodniu postanowiłam wreszcie pozmieniać niektóre z ustawień i wpisałam swoje dumne, nowe (choć stare) 173 cm :)
Ponadto zrobiłam test na nadgarstku sprawdzając, czy nie jestem uczulona na kurkumę. Okazało się, że absolutnie nie, więc jeszcze tego samego dnia (był to bodajże wtorek) wykonałam maseczkę. Najpierw posmarowałam tylko tę część twarzy, na której widniały niedoskonałości - tak na próbę, bo czy to się domyje?
Upaskudziłam oczywiście poduszkę (ta powłoczka na skórze niemiłosiernie barwi), troszkę kołdry, ale to tylko jedyne wady tej przyprawy. Udało mi się ją zmyć dopiero za drugim razem - raz umyłam mydłem, drugim razem wykonałam peeling Garnierowy. Na pierwszy rzut oka: skóra, jak skóra. Ale po nałożeniu kremu zauważyłam, że pory są nieco zwężone, a w ciągu dnia - wszystko jest jakby bledsze. Nastąpiły procesy odnowy, stan zapalny (zaczerwienienie) zniknął, a wieczorem byłam prze-szczęśliwa, że spróbowałam. Wczoraj również pomalowałam twarz kurkumą i już teraz widzę, że tamte niedoskonałości właściwie już zniknęły. Teraz walczę z zaskórnikami ;)
Co do zakupów, to poniżej zdjęcia i krótki opis. Co do kosmetyków, to zużywam jeszcze resztki wcześniejszych zapasów ;)
Od lewej: glinka marokańska, Mythic oil L'oreal (wreszcie!), olej jojoba, szampon i odżywka Planeta Organica (wersja prowansalska, z lawendą oczywiście) , olejek lawendowy, czarne mydło, maska algowa, maska do włosów Planeta Organica (z drobinkami złota...)
Moja armada mielonych przypraw (tych do piernika i nie tylko). Od lewej, od góry: czarnuszka, kolendra, gałka muszkatołowa, cynamon, goździki, anyż, kmin rzymski, kardamon, ziele angielskie, imbir.
Gdy przeczytałam skład gotowej przyprawy do pierników... Wolałam po prostu poczekać na paczkę z taką zawartością, jakiej wymagają ja i moje wypieki. Bo przecież święta muszą być wyjątkowo mocno pachnące i smaczne! Poniżej moje Katarzynki.
Eh, nie umiem tu obracać zdjęć...
Czarnuszka, kolendra i kmin posłużą mi do moich wegentariańsko-wegańskich przekąsek. A jedną z nich było to cudo:
Czyli mus z awokado. Jeszcze na diecie Vitalii, ale będę go wykonywać naprawdę często ;) Choćby na jutrzejsze śniadanie.
Co do wegańskich i wegetariańskich przekąsek, to wykonałam pastę z fasoli. Pyszna, pikantna, podzielna porcja. Tak dla całej rodzinki. O dziwo, gdy powiedziałam, że jest z wegetariańsko-wegańskiego bloga, nawet tato (przeciwnik wszystkiego, co wege) postanowił jej spróbować. Oj... każdemu posmakowała ;) Zdjęcia niestety brak, ale możecie sobie wyobrazić taką bordową papkę z kawałkami fasoli czerwonej ;)
Nie jestem weganką, ani też wegetarianką, lecz bardzo chciałabym spróbować takiej diety. Z przekonań i moich alergii. Jestem skora włączyć jedynie do swojego jadłospisu jeden mięsny posiłek w ciągu tygodnia. Tak, by rodzice nie mieli do mnie pretensji... Jak wyjdzie? Zobaczymy. Na razie szukam wszelkich informacji dla tych, którzy są zieloni w tym temacie.
Co do mojego dietkowania i ćwiczeń, to staram się z całych sił, aczkolwiek pojawiła się @ i to w wersji mocno upierdliwej... Musiałam zrezygnować na dwa dni z aktywności. Do mojego jadłospisu wpadło troszkę niechcianych produktów ( np. miałam dziką ochotę na pajdę chleba z miodem i pestkami dyni), ale od jutra (na pewno!) powrót na dobre tory. Czuję coś, że zadowolę się już spadkiem kolejnych dwóch kilogramów i zacznę ćwiczenia siłowe ;) Takie domowe.
Mam nawet wyzwanie na ten tydzień: przeżyć, przetrwać i nie przytyć! Nikt mnie już nie trzyma za rękę, diety nie wykupiłam. Obym dała radę! I obym nie przytyła podczas swojego "urlopu" w Opolu i Wrocławiu ;)
Powoli też rozglądam się za prezentami świątecznymi... Macie już coś na oku dla siebie i swoich bliskich? ;)