Mam handre, okres, szpital w domu, całą chałupę na głowie i do tego te okropne myśli... dlaczego ja najpierw coś zrobię a dopiero później pomyślę? Po co mi była ta wspólna kuchnia? Kogo ja chciałam uszczęśliwić? Bo na pewno nie siebie... ale po kolei. Mój Mąż ma przepisany na siebie dom - razem z rodzicami oczywiście. Więc mieszkamy razem. Ale jest dosyć miejsca i nie są jakoś bardzo uciążliwi więc jest w miarę, a właściwie było do momentu remontu. W zeszłym roku robiliśmy generalny remont min kuchni. Moja Teściowa jeszcze długo przed remontem stwierdziła, że ona się godzi na wszystko co chcemy obyśmy tylko zostali na tzw jednej kuchni - no więc się zgodziliśmy... oczywiście już podczas remontu wyszło, że nie koniecznie godzi się na wszystko i zaczęła stroić swoje fochy. Ale teraz to ja po prostu sobie nie radzę z tym wszystkim... kuchni nie umyje po sobie bo ona takiej nie umie umyć. Szkło na ścianie zajebane całe tłuszczem bo smażyła boczuś dla drugiego synunia (40-latka, któremu jakby mogła to tyłek by wycierała po wizycie w toalecie), nie umyje bo też nie wie jak... Teraz jest chora i o dziwo leży w łożku (to jest u niej nie realne) to mam wszędzie ład i porządek. Dlaczego nie zrobiłam sobie swojej własnej kuchni??? Nie wiem i do końca życia będę sobie w brodę pluła...
Dietowo od dwóch dni do bani.
Na jutro jedzenie naszykowane dietowe więc może kolejny dzień nie będzie należał do zmarnowanych.