Dzisiaj rozpoczynam kolejny tydzień mojej walki z sama sobą , miałam fatalny weekend. Wszystko zaczęło się od wieczornego telefonu od rodziców jeszcze w piątek, okazało się,ze moj wujek wylądował w szpitalu. Cała rodzina postawiona w stan gotowości bo ma już swoje 85 lat. Kto z Was mieszka z daleka od najbliższej rodziny będzie rozumiał moje odczucia, co to znaczy być totalnie bezsilnym i postawionym w nerwach do szczytowej pozycji. Do tego doszła naprawdę niemiła rozmowa z mężem w sobotę, nagle otwierają mi się oczy na wiele spraw. Faktem jest iż muszę nauczyć go wielu rzeczy - takiej większej ufności do życia, braku strachu do podejmowania naprawdę odpowiedzialnych decyzji. Muszę przyznać iż na poczatku mnie to strasznie przepłoszyło ale teraz już przetrawiona, zrozumiane ...taka nasza kobieca natura, stłumimy i przepracujemy problem we własnym sercu. Jak ten stres odbił sie na mojej diecie? Ano zwyczajnie zapomniałam o jadłospisie na 3 dni, na szczęście mam w sobie zapaloną lampkę - nie jadłam słodyczy, jadłam bez jadłospisu a jednak zdrowo. Tłukło się gdzieś w mojej głowie- nie daj się stresowi, pewnie zauważyliście iż w piątek waga nie pokazała żadnego postępu, stąd prócz mojej ADRIENE postanowiłam zrobić sobie paszdziernikowe wyzwanie i 3 razy w tygodniu bede ćwiczyć z Ewa Skalpel, sama jestem ciekawa wyników. Tak wiec na pewno chce wstawać wcześnie rano na jogę a skalpel będzie wieczorem po pracy.
Trzymajcie za mnie kciuki, no a w ramach podsumowania powiem tylko nie ustawajcie w swoich dążeniach, nie warto się poddawać. Wiecie jak bardzo szkoda było mi stracić tych wypracowanych małych 3 kg wcześniej - to właśnie trzymało mnie przy mojej lince bezpieczeństwa, zeszłam trochę z drogi ale nie ze szlaku.
Miłego tygodnia i oczywiście dla wszystkich tradycyjny motywator tygodnia :)