Jestem w ciągu.
Jem bez opamiętania.
Kiedy budzę się
nazajutrz po obżarstwie, przysięgam sobie, że dziś już tak nie zrobię,
ale kiedy przychodzi popołudnie, jest mi już wszystko jedno i chcę tylko
jednego: słodkiego!
DUŻO SŁODKIEGO!
Inaczej umrę, rozpadnę się na miliard kawałków, zwariuję, oszaleję. To napięcie jest nie do wytrzymania.
Boże, błagam, jeśli istniejesz, pomóż mi i odbierz mi ten przymus obżarstwa!!!!!!
Gardzę sobą za to kim jestem, za brak silnej woli, za niesystematyczność...
Mi to nawet nie smakuje... Ale kiedy przychodzi wieczór, to COŚ we mnie wstępuje, rozum idzie spać, a ja MUSZĘ jeść DUŻO, co dzień to więcej...
Tak bardzo bym chciała, żeby ktoś mnie przytulił, przygarnął, wspierał, zabrał ode mnie ten przymus, zabrał ode mnie to jedzenie, zamknął mnie w klatce i karmił pomidorami... Ja już nie daję rady...