Wracam do pamiętnika, po pięciu tygodniach. Trochę się kajam. Dopadła mnie niemoc twórcza, popularnie zwana lenistwem. Chciałam nawet to zwalić na gości, których mnogość miałam w międzyczasie, ale po namyślnie nie zrobię tego. Bo przecież lenistwo to szlachetna rzecz
Tak więc wracam do zaległego Dublina.
Dublin to był ostatni punkt programu - programu cudownej wycieczki po Irlandii. Zwiedzanie zaczęliśmy od objazdu miasta, autokarem.
Tu właśnie przejeżdżaliśmy obok mostu - Samuell Beckett Bridge. Niektórym kojarzy się z harfą. Mnie kojarzy się z suszarką, szczególnie na tym zdjęciu, zrobionym przez szyby autokaru. Ciekawie mi wyszło prawda? Może dostanę World Press Photo?
Oprócz mostów przez rzekę Liffey przerzucone są kładki dla pieszych. Też całkiem ładne. Oto Liffey Bridge.
Następnie przejeżdżaliśmy obok Pomnika Głodu (zdjęcie nieostre, bo w biegu). Pomnik upamiętnia jedną z najczarniejszych kart w historii Irlandii.
W latach 1845-1849, umarło z głodu 1,5 miliona Irlandczyków, a ponad milion wyemigrowało z kraju, uciekając przed śmiercią głodową. Irlandczycy żywili się wtedy, głównie ziemniakami które uprawiali na niewielkich poletkach. Tylko te małe poletka zostawili im Anglicy, którzy zagrabili większość ziem w Irlandii. A dodatkowo od 1845 r., zaraza ziemniaczana, przez 5 lat, niszczyła zbiory ziemniaków. Na początku wspomagali ich Anglicy. Ale potem nastały zmiany i nowy premier angielskiego rządu, John Russell, wstrzymał pomoc. Dodatkowo, posiadacze ziemscy wyrzucali bezlitośnie chłopów z ich domów, za niepłacenie dzierżawy. Nic dziwnego, że Irlandczycy nie lubią Anglików.
Trochę mi się to kojarzy z Wielkim Głodem na Ukrainie, w latach trzydziestych, XX wieku. Stalin miał z kogo brać wzór
Przejeżdżaliśmy także koło nowoczesnego browaru, słynnego Guinnessa.
W końcu dojechaliśmy do Phoenix Park. Jest to jeden z największych ogrodzonych parków miejskich w Europie. Powstał w XVII wieku. Zajmuje powierzchnię 700 hektarów i otoczony jest 11-kilometrowym murem.
Monument Wellingtona, to obelisk, wokół którego toczy się życie towarzyskie w parku. My byliśmy zbyt wcześnie na imprezy Zdjęcie mam, ale zrobione w trakcie przejazdu.
Podeszliśmy pod Krzyż Papieski, który wzniesiony został w 1979 roku, na przyjazd papieża Jana Pawła II.
Na terenie parku znajduje się Pałac Prezydenta Republiki Irlandii. Podobno, pod wieczór, można spotkać spacerującego z rodziną prezydenta. Jakoś nie boi się swoich rodaków.
Później wróciliśmy do centrum miasta. Przejeżdżaliśmy obok pubu Parnell Heritag Pub, który nazwano na pamiątkę słynnego męża stanu Charlesa Parnella. Był on posłem w brytyjskim parlamencie, w drugiej połowie XIX w. i optował za przyznaniem autonomii Irlandii. Niestety jego karierę zaprzepaścił skandal obyczajowy. Wyszło na jaw, że miał wieloletni romans z mężatką. Co prawda szybko ożenił się z nią, po jej rozwodzie, ale nigdy już nie udało mu się odbudować autorytetu.
Piesze zwiedzanie, zaczęliśmy od Katedry św. Patryka. W oczekiwaniu na wejście do katedry, zajrzałam na przyległy Skwer Pamięci (Remembrance Squere). Upamiętnia on Irlandczyków, którzy przez 900 lat, walczyli o niepodległość kraju. Dno sadzawki, na środku skweru, dekoruje ceramiczna mozaika, symbolizująca rzekę na dnie której spoczęła połamana broń pokonanych wrogów.
U szczytu sadzawki, na podwyższeniu, zobaczyłam taką niezwykłą rzeźbę. Została zaprojektowana przez dublińskiego rzeźbiarza, Oisina Kely. Rzeźba symbolizuje Odrodzenie Irlandii.
W sposób jednoznaczny odnosi się ona do irlandzkiej legendy "Dzieci Lira". Możnowładca Lir (zbieżność z greckim Lirem, przypadkowa), miał jedną córkę i trzech synów, z pierwszą żoną. Po śmierci żony, na prośbę teścia, ożenił się ze swoją szwagierką. Ale ta, była bardzo zazdrosna o miłość męża do dzieci. Przeklęła dzieci i (nie wiem jak to zrobiła), ale one na 900 lat zmieniły się w łabędzie. Zakończenia tej legendy są różne. Jedno z nich głosi, że gdy Lir dowiedział się co ona uczyniła, użył swoich druidzkich mocy, i przemienił ją w demona, by' ten na wieczność błąkał się w samotności, gdzieś w przestworzach, nigdy nie zaznając spokoju. A z dzieci Lira, po 900 latach, klątwę zdjął św. Patryk. Poprzez ich ochrzczenie.
Ta legenda kojarzy mi się z baśnią braci Grimm, o siedmiu krukach.
Przyszedł czas na zwiedzanie Katedry Św. Patryka. To największy kościół w Irlandii. Ma status Katedry Narodowej.
Według legendy, św. Patryk, około 450 r., chrzcił przy studni nowo nawróconych. Obok studni powstał drewniany kościół, który w 1190 r., za rządów arcybiskupa Johna Comyna uzyskał status katedry. W 1270 r., w miejscu drewnianego kościoła wybudowano kamienną budowlę w stylu wczesnego, angielskiego gotyku.
Na polecenie arcybiskupa Minota, w 1370 r., odbudowano zniszczoną, podczas wcześniejszego pożaru, wieżę. Ma ona 43 metry wysokości i jest nazywana Minot's Tower.
Niestety, katedra zaczęła popadać w ruinę, ze względu na brak środków na remonty. Na szczęście, rodzina Guinnessów, wyłożyła w drugiej połowie XIX wieku, ponad 150 tysięcy funtów, na renowacje katedry. Dla zobrazowania jaka to była suma, trzeba by przemnożyć przez 87, bo 1 ówczesny funt w przeliczeniu, wart jest 87 współczesnych funtów. Czyli lekko licząc, 13 milionów funtów. Mieli gest - bo i dużo kasy mieli. Irlandczycy kochają piwo, a już Guinnessa szczególnie.
W katedrze pełno jest nagrobków i kamiennych rzeźb. Najwspanialszym, jest grobowiec rodziny Boyle, z XVII wieku.
Wzniósł go Richard Boyle - hrabia Corku by uczcić pamięć ukochanej żony Katherine.
Posadzki zdobią piękne kolorowe mozaiki.
Wśród tych mozaik, znaleźć można płytę nagrobną słynnego pisarza Jonathana Swifta, który przez 32 lata był dziekanem katedry.
Wielu turystów przybywa tu aby zobaczyć popiersie pisarza i uczcić jego pamięć.
Znalazłam też bardzo starą, kamienną płytę (z wyrytym celtyckim krzyżem), która według przekazów przykrywała, wspomnianą wcześniej, studnię św. Patryka.
Bardzo spodobała mi się ta rzeźbiona kazalnica. Wygląda pięknie, ale to wszystko co mogę o niej powiedzieć.
Podeszłam pod te wspaniałe witraże. Podobno przedstawione na nich opowieści o ważnych wydarzeniach, trzeba odczytywać z dołu do góry. A nie jak w książkach z lewej do prawej.
Dotarłam do okazałego, długiego prezbiterium. Gra światłocieni stwarza szczególny nastrój cichej zadumy.
Pod koniec wędrówki po katedrze, natknęłam się na tę smutną w swej wymowie, księgę. Tu, w czterech kolumnach, upamiętnione są tylko osoby o nazwisku Montgomery, które zginęły podczas I Wojny Światowej. Tylu ich było o jednym nazwisku. A co dopiero mówić o innych.
Potem spacerkiem podreptaliśmy do kolejnej katedry.
A oto i ona - Katedra Kościoła Chrystusowego. Jest starsza od Katedry św. Patryka. Została wybudowana w 1186 r., na zlecenie wspominanego wcześniej, arcybiskupa Johana Comyna. W czasach reformacji przeszła w ręce anglikańskiego Kościoła Irlandii.
Dobudowany w XIX wieku łącznik, prowadzi do gmachu Synodu.
Obeszliśmy katedrę dookoła. Właściwie, nie wiem czemu nie zwiedzaliśmy wnętrza. Może ze względu na napięty program.
Nasz kolejny punkt programu to Trinity Collage, czyli Kolegium Świętej Trójcy. Założyła je, w 1592 r., królowa Elżbieta I, na terenie dawnego klasztoru Augustianów. I tu ciekawostka. Aż do 1970 roku, irlandzcy katolicy do niego nie uczęszczali. Bo zabraniał im tego Kościół Katolicki.
Z przyjemnością pokrążyłam sobie, po tych dziedzińcach i skwerach. Widać nie tylko ja tu wędrowałam.
Moją uwagę przykuła 30-metrowa dzwonnica z XIX wieku.
W programie wycieczki była jeszcze, wisienka na torcie, czyli wejście do Skarbca i obejrzenie Book of Kells, najpiękniej zdobionej średniowiecznej, księgi rękopiśmiennej, świata. Ale nagle przeszkodził jakiś anonimowy telefon i nikt nie został do niej dopuszczony. Musieliśmy się zadowolić zdjęciami różnych stron Ewangeliarza, wystawionych w pobliskich salach.
Na szczęście, biblioteki nie zamknęli dla zwiedzających. Dowiedziałam się, że na tej sali wzorowana była biblioteka w filmie Gwiezdne Wojny.
Ta Długa Sala ma 64 metry. Ja mam tylko 1,5, ale i tak dobrze się w niej prezentuję
W Starej Bibliotece zgromadzono 200 tysięcy starodruków...
i marmurowe popiersia uczonych. Tutaj na przykład, popiersie Platona.
Takimi ażurowymi schodami, obsługa biblioteki może wejść na wyższy poziom.
Wystawiona też tutaj została, najstarsza harfa w Irlandii. Przekazy głoszą, że jest to harfa legendarnego władcy Briana Boru, który był walecznym wojownikiem i władcą.
Poszliśmy dalej i weszliśmy na Wyższy Dziedziniec Zamku w Dublinie.
Szliśmy tą bramę od strony ulicy Cork Hill. Bramę wieńczy Statua Sprawiedliwości. Dublińczycy twierdzą, że Sprawiedliwość odwróciła się tyłem do Miasta.
A to jest wejście do apartamentów państwowych. Zatrzymują się tam ważni goście, przybywający z wizytą.
No i na koniec, zrobiłam zdjęcie Bedford Tower. Ta budowla powstała w 1761 roku. Architekci twierdzą, że jest najciekawszą częścią Wyższego Dziedzińca.
Rzuciliśmy jeszcze okiem na pobliski ratusz, który mieści się w gmachu dawnej Giełdy Królewskiej .
A potem w czasie wolnym, zanurzyliśmy się w ślicznych uliczkach Dublina.
Na dole budynków mieszkalnych mieszczą się kawiarenki, sklepiki i puby.
A to słynny Temple Bar, od którego nazwę wzięła cała dzielnica sztuki i rozrywki.
Dotarłam do Mostu Półpensówki (Ha'penny Bridge), wybudowanego w 1816 roku. Niedawno świętował 200 lat istnienia. Nazwa pochodzi od tego, że długie lata trzeba było płacić pół pensa, aby nim przejść. Budowniczy za wybudowanie mostu, dostał prawo pobierania opłat, przez 100 lat. Teraz most ten jest symbolem miasta i ulubionym miejscem spacerów zakochanych.
Oczywiście przespacerowałam się nim :)
Na Grafton Street poprosiłam o zrobienie zdjęcia przy pomniku Molly Malone. Moly była uliczną sprzedawczynią i bohaterką starej, kultowej dublińskiej piosenki.
A to jedna ze znanych restauracji Merchants Arch (Łuk Kupców). Podobno jedzenie jest tam bardzo smaczne.
Georgiańskie kamienice w Dublinie wyglądają tak.
W tym samym czasie wolnym, wpadłam na godzinę do Galerii Narodowej. W przelocie, uchwyciłam dwa portrety:
portret Antonii Zarate, dzieło Francisco Goyi...
i autoportret malarza Johna Butlera Yeatsa, który był ojcem poety Williama Butlera Yeatsa.
No i trzeba było wreszcie siąść w jakimś pubie. Wybraliśmy Paddy Pub
Odpoczywałam z koleżankami gawędząc przy piwie i małym co nieco.
Atmosfera była fajna, a obrazki na ścianach nastrojowe
Tadam! To już koniec wędrówek po Irlandii. Niestety potem, to już był tylko lot do domu. Na szczęście udany.
Do następnych opowieści :)