Jestem w Galway. Spacer rozpoczęłam od uliczki handlowej, w której natknęłam się na tę ławeczkę. Siedzieli na niej dwaj panowie, o podobnie brzmiącym nazwisku. Irlandzki pisarz Oscar Wilde (po lewej) i estoński pisarz Eduar Vilde. Estończyka, dołączyli w 2004 roku, kiedy jego kraj przystąpił do Unii Europejskiej. Panowie wyglądają na dobrych znajomych, ale nie są krewnymi i nigdy się nie spotkali.
Zwróciły moją uwagę śliczne bukiety w kwiaciarni, nieopodal.
Dotarłam do Kolegiaty św. Mikołaja. Jest to średniowieczna świątynia, wybudowana przez Anglo-Normanów, w 1320 roku. Święty Mikołaj, opiekun marynarzy, był najlepszym patronem dla portowego Galway.
Oto nawa główna świątyni.
Jeden z pięknych witraży kolegiaty.
Przyznam, że nie wiem, co tu robią Wrota Cesarskie. Przecież to nie kościół prawosławny.
Czyż nie intrygująca jest ta średniowieczna, kamienna chrzcielnica?
Wróciłam do krążenia uliczkami starego miasta. Co chwilę natykałam się na ciekawe kamienice. Na dole mieściły się sklepiki...
i knajpki.
Tutaj uchwyciłam w obiektywie wędrującego ulicą, muzyka.
Przechodziłam też koło irlandzkiej restauracji, odpowiednika amerykańskiego Mac'Donaldsa.
Tu z kolei, kawiarnia Costa Coffee, udekorowana pięknie ukwieconym rowerem. Costa Coffee, to brytyjska sieć kawiarni, druga co do wielkości na świecie.
Sklepy firmy EVERGREEN oferuję zdrową żywność.
W centrum Dzielnicy Łacińskiej, znajduje się słynny pub - The Kings Head. Prowadzony jest, od 20 lat, przez rodzinę Grealish. Można w nim, nie tylko dobrze zjeść i wypić, ale też posłuchać dobrej muzyki, a czasem obejrzeć występy stand uperów. Ten stary budynek, w którym się pub mieści, ma podobno 800 lat. Nawet fasadę zachowano oryginalną.
W tym sklepie, próbowałam kupić oryginalny sweter z wyspy Arran. Wyspa leży u zachodnich wybrzeży Irlandii. Oryginalne swetry są robione na drutach z nieoczyszczonej wełny owczej i dzięki temu nie przepuszczają wilgoci. Co w deszczowej Irlandii jest bezcenne. Niestety, w sklepie mieli tylko współczesne, drogie i nieinteresujące mnie swetry.
Mknąc do autokaru, mijałam kolejne, potencjalnie ciekawe miejsca. Tradycyjną irlandzką kawiarnię...
i kolorową, zagadkową knajpkę.
Nazwa miasta Galway, pochodzi prawdopodobnie od irlandzkiej nazwy rzeki: Abhinn Gaillimhe (co znaczy, Kamienna Rzeka).
Tym kamiennym mostem nad Kamienną Rzeką wyjeżdżamy z Galway
W pobliskiej wiosce rybackiej Claddagh, przetrwały zwyczaje i mowa celtycka. Pod koniec XIX wieku, większość Irlandczyków nie znała już swojego celtyckiego języka. A to za sprawą angielskiego okupanta. Znane jest irlandzkie powiedzenie: "Kraj bez języka jest jak kraj bez duszy".
Mieszkańcy Claddagh przekazują też, z ojca na syna, umiejętność budowy łodzi, zwanych hukierami. Choć teraz używane są one głównie w celach rekreacyjnych.
(zdjęcie znalezione internecie)
Z Claddagh, pochodzą również słynne pierścienie. Przedstawiają dwie dłonie trzymające serce w koronie. Pierścienie są symbolem miłości, przyjaźni, szacunku i wierności. Noszą je Irlandczycy i Irlandki na całym świecie.
Pierścień noszony na prawej ręce, z sercem skierowanym na zewnątrz, świadczy o tym że właściciel jest singlem. A jeśli do środka dłoni, to jest w związku. Pierścień noszony na lewej dłoni, z sercem skierowanym na zewnątrz oznacza, że jego właściciel jest zaręczony, a do wewnątrz, że jest w związku małżeńskim. Według legendy, po raz pierwszy pierścień został wykonany przez Irlandczyka Richarda Joyce'a, dla narzeczonej. Nauczył się jubilerstwa w niewoli w Afryce. Gdy został wreszcie uwolniony, powróciwszy po długiej rozłące, ofiarował pierścień ukochanej.
(zdjęcie znalezione w internecie)
Wyruszyliśmy w dalszą drogę, przez Connemara National Park.
Dotarliśmy do jeziora Kellymore...
otoczonego górami Twelve Bens.
Podeszliśmy do wspaniałej budowli, Kylemore Abbey.
Pałac został wybudowany w 1868 roku, przez Michella Henrego, potentata handlowego z Manchesteru, a zarazem deputowanego do parlamentu brytyjskiego, z okręgu Galway.
Pałac był prezentem dla jego pięknej żony.
Pan Henry kupił znaczne obszary torfowisk i je osuszył. Zasadził tysiące drzew, które miały ochraniać sad i wiktoriańskie ogrody, przed silnymi wiatrami. Po nagłej śmierci żony i córki, Henry sprzedał jednak zamek.
Smutna historia, nieprawdaż?
Podczas I wojny światowej przeniesiono do niego siostry benedyktynki, ze spalonego klasztoru w Belgii. Zakonnice prowadziły tam, do 2010 roku, ekskluzywną szkołę z internatem dla dziewcząt.
Od 10 lat można zwiedzać wnętrza pałacowe. Wcześniej można było oglądać tylko ogrody. Do ogrodów zaprowadzę Was później.
Spacerując po wnętrzach, podeszłam do kominka obramowanego niezwykłą, drewnianą boazerią.
Spodobał mi się ten salonik. Idealny na rozmowy przy kawie.
A na widok szafy bibliotecznej, rozmarzyłam się. Oj, chciałabym taką mieć.
Bogato nakryty stół, aż zapraszał do biesiadowania.
Z pałacu poszliśmy do kościoła.
Architekt, w sposób romantyczny połączył motywy z brytyjskich obiektów sakralnych, m.in. katedry z Norwich.
Obejrzeliśmy wnętrze kościoła. Było w nim bardzo dużo światła.
Potem ruszyliśmy na zwiedzanie ogrodów. Zajmują one wiele miejsca wokół pałacu i na wzniesieniu powyżej pałacu.
Spodobało mi się, że ogród używany był także do uprawy warzyw.
Wiosną i latem w ogrodach kwitnie mnóstwo kwiatów. Ale i we wrześniu było na co popatrzeć.
Co jakiś czas przystawałam i przyglądałam się okolicy.
Drzewa zasadzone w XIX wieku, rozrosły się nader bujnie.
Na tych zdjęciach widać, otaczające ogrody, pałacowe mury. Miały one dodatkowo chronić delikatną roślinność przed silnymi wiatrami.
Bardzo spodobały mi się te grusze, rozpięte na murze, niczym winorośle. To już chyba współczesny pomysł.
No i te kwiaty.
Nadszedł czas pożegnania z jeziorem Kylemore.
Podjechaliśmy do miejscowości Drumclif, w której pochowany został poeta William Yeats (laureat literackiej nagrody Nobla, z 1923 roku).
I właśnie w cieniu góry Ben Bulben, chciał spocząć.
Dotarłam na nocleg do Beach Hotel Mullaghmore, pod Sligo. I taki lord przywitał mnie w recepcji :)
Jutro ruszamy na podbój Irlandii Północnej
mada2307
18 października 2020, 19:18Tyle ciekawostek. Ja bardzo lubię snuć się wąskimi uliczkami, dlatego bardzo mi sie podobają Twoje zdjęcia takich miejsc. Ale ten pałam nad jeziorem tez robi wrażenie, o ogrodach nie wspominając. Zdajesz sobie sprawę, ze gdybyś tę biblioteczkę miała, to schodki do niej niezbędne? I można spaść z wysokości!
Nieznajoma52
18 października 2020, 19:40Zdaję sobie Marylko sprawę. Ale Ty na pewno zauważyłaś stojące nieopodal stosowne schodki :)
mada2307
18 października 2020, 21:03Oczywiście 😉
Aldek57
5 października 2020, 21:23Nie wiem co bardziej podziwiam Twoje zdjęcia czy wiedzę na ich temat, całość jest niezwykle interesująca:))
Nieznajoma52
18 października 2020, 19:39Dziękuję. Część informacji zapisuję na wycieczce. A w domu szukam dodatkowych informacji :)
mada2307
5 października 2020, 18:30Obejrzę wszystko w domu. Tylko tyle teraz napiszę, że Ty mnie rozumiesz, że nie podniecają się ani Kreta ani Turcja. Tydzień na leżaki bez zwiedzania to dla mnie nie do wytrzymania by było.
Nieznajoma52
5 października 2020, 18:53Rozumiem. Wiesz jak wyglądało moje all incusive na Krecie :)))
Alianna
5 października 2020, 14:33Piękny przewodnik po Irlandii piszesz, Małgoś. No, a lord wymiata :-)
Nieznajoma52
5 października 2020, 18:01Dziękuję Alu. Pies był wspaniały :)))
Tadeuszsz
5 października 2020, 14:23Brawo brawo, Gosiu. Trzymasz, nieustająco, poziom. Nieustająco też pochwalam zmniejszenie się ilości miejsc sakralnych, w Twoich opowieściach, na korzyść uliczek i pejzaży. A może ta Irlandia nie jest aż tak sakralna, jak się o niej mówi. Bo porównywana jest z Polską.
Nieznajoma52
5 października 2020, 15:08Była tak katolicka jak Polska. Ale jak tam powychodziły różne brzydkie sprawy, to sytuacja zaczęła się radykalnie zmieniać.