Dziś wstałam z przeświadczeniem że jestem chuda. Naprawdę! Czułam się taka szczuplutka, lekka, jak patrzyłam na ręce, brzuch, którego dziwo nie widziałam wystającego spod piersi, i pomyślałam, że jest super. Że uda mi się, że wczorajszy spacer po tesco wśród regałów z chipsami zakończony zwycięstwem przyniósł dziś owoce.
Potem zobaczyłam się w lustrze, okazało się że jestem taka sama jak wczoraj, ale nie zasmuciło mnie to jak zwykle. Tym razem jestem dobrej myśli, świadoma tego, że nie stanę się szczupła z dnia na dzień (co mnie jednocześnie niezmiernie zasmuca ;)).
Mój tato zabrał (czyt. pożyczył) wagę, i myślę sobie że to chyba jednak jest dobre, by nie ważyć się codziennie, tylko raz na tydzień, a może nawet i dwa, jak twierdzą niektórzy zacni mędrcy. Więc nowe postanowienie - ważenie tylko raz w tygodniu.
I jeszcze nauczyłam się jednej rzeczy, z której jestem dumna - piję czarną kawę, bez mleka! Ach, ten kto mnie nie zna, nie wie, ż przepadam za kawą (latte!), i myślę że takich oto tucznych kaw wypijałam ok. 6-8 dziennie. Kiedy okazało się, że kawa z mlekiem jest traktowana jak posiłek (!) byłam przerażona tym, że powinnam porzucić mój rarytas. Dziś zapijam się zwykłą, czarną kawą, i dzięki temu pozbyłam się jeszcze bólu brzucha który mi towarzyszył bo wypiciu kawy z mlekiem.
Więc tak oto pozytywnie nastawiona moimi małymi sukcesami wracam do pracy, którą, notabene, uwielbiam!