Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zagubiłam się w mieście po raz kolejny :-)

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1652
Komentarzy: 49
Założony: 24 marca 2015
Ostatni wpis: 4 kwietnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
margorzka

kobieta, 36 lat, Warszawa

169 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 kwietnia 2015 , Komentarze (2)

Z wpisami wrócę po świętach. Na razie jem co dają, co jest. Jem wszystko, ale staram się nie siedzieć przy stole, kiedy ten jest pełen. Już mi się przydarzyło "popłynąć" z babką piaskową, więc muszę bardziej uważać ;-)

Jestem strasznie dumna z mojej rodziny. Moi rodzice są obecnie na "FitBoxach", a siostra ćwiczy 3 razy w tygodniu. Wyglądają rewelacyjnie. Chudną, jedzą lepiej. Nawet potrawy świąteczne są robione z większym rozsądkiem i w mniejszej ilości. Jestem zachwycona zmianami i mam nadzieję, że z takim podejściem uda im / nam się poprawić nasze figury i żyć zdrowiej.

Do zobaczenia po świętach :-) 

2 kwietnia 2015 , Komentarze (2)

Mam wrażenie, że zaczynam coraz lepiej rozumieć swoje ciało. Wczorajsze zmęczenie i zniechęcenie, to był ewidentny sygnał by przystopować i odpocząć. Dziś wstałam już z nową energią i chęcią do ćwiczeń. "Nic na siłę" sprawdza się jak na razie doskonale. Zawsze miałam problem z kontaktem ze swoim ciałem i rozumieniem jego potrzeb. Mam nadzieję, że staranne dobieranie żywności i treningu oraz wyczulenie na wszelkie reakcje, pomoże mi ustalić swój rytm, ustabilizować wagę i zapewnić świetne samopoczucie. Nadstawiam uszu i cisnę ;-)

Menu:

  • 2x parówka, musztarda i 2x wafel ryżowy
  • Kasza jaglana w pomidorach z brokułami i porem
  • Kasza jaglana z papryką
  • 2x wafel ryżowy z szynką i kawa z mlekiem

Ćwiczyłam dziś z tym oto czubatym panem:

Muszę przyznać, że mimo iż zestaw krótki, dał mi wycisk i potwierdził obawy, że mam słabiutkie ramiona, które wymagają jeszcze sporo treningu.

Jutro wyjeżdżam na święta do rodzinnego domu. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać niską kaloryczność na dobę, nawet jeśli będę podjadać świąteczne potrawy. Grunt to nie stracić całkowitej kontroli nad jedzeniem, nie obeżreć się i nie przesadzić.

Z treningiem będzie pewnie krucho, ale może bieganie za dzieciakami i jakieś rodzinne spacerki pozwolą utrzymać zalążki formy.

Wesołych Świąt :-)

 

1 kwietnia 2015 , Komentarze (3)

Mam dziś wyraźny spadek nastroju. Zakwasy dokuczają jeszcze mocniej. Nie miałam weny by ćwiczyć. Czuję niepokój. Mam ewidentnie gorszy dzień. Nie pozostaje nic innego jak zwinąć się w kłębek, zagrzebać w ściółce i przeczekać.

Menu:

  • Miks sałat z ogórkiem, oliwkami i jogurtem naturalnym
  • 2x kanapka pełnoziarnista z chrzanem, szynką z indyka i ogórkiem
  • Makaron pełnoziarnisty z kapustą kiszoną
  • Jabłko (acz nie zmieściłam całego, o zgrozo, o tempora, o mores)
  • 2 smażone jajka, 2 wafle ryżowe z szynką i papryką

Wracam do pościelowej fortecy.

31 marca 2015 , Komentarze (9)

Na wstępie powiem, że jestem miękką bułą, bo zrezygnowałam z porannych przysiadów i pajaców już w trzeci ich dzień. Ale co zrobić, jak zakwasy i potrzeba turlania się w pościeli jest silniejsza? Poza tym po tych podskokach jakoś nie czułam się bardziej rozbudzona czy mój metabolizm nie zaczął galopować. A! I zawarłam ze sobą niepisaną umowę, że jak coś ewidentnie nie będzie mi pasowało, to tego robić nie będę. Fikanie z rana wywołało dziś u mnie niechęć tak wielką, że odmówiłam mu miejsca w poranku. I wcale nie jest mi wstyd i przykro, bo w końcu nie była i nie jest to moja jedyna aktywność. Zdrowe zmiany toczą się dalej. :-)

Po południu naszła mnie ochota, żeby dać sobie mały wycisk cardio. Ze względu na zakwasy nie chciałam dziś żadnej "siłówki". Zaczęłam więc przekopywać YouTube w poszukiwaniu ciekawego cardio i pociesznego trenera. Wydłubałam z czeluści internetu trening Tae Bo i przez 50 minut świetnie bawiłam się okładając niewidzialnego przeciwnika. Trafiło mi się takie prawdziwe cardio, ruch bez przerwy, ale ani przez chwilę nie miałam ochoty wypluć własnych płuc. A po treningu czułam się świetnie. Więc dziś za ćwiczenia mogę się poklepać po plecach.

Menu:

  • Jajko na miękko sztuk 2, kromka pełnoziarnista sztuk 2
  • Resztki z wczoraj: soczewica i marchewka z jabłkiem
  • Wafel ryżowy z szynką z indyka i ogórkiem sztuk 2, jabłko
  • Mała kanapka z Subwaya z grillowanym kurczakiem, warzywami i sosem jogurtowym (wymarzłam na przystankach i napadł mnie znienacka głód tak ogromny, że trzeba było się ratować)

A teraz popijam herbatkę i przystępuję do przeglądania ogłoszeń mieszkaniowych, bo czeka mnie przeprowadzka. 

Zmęczona, ale szczęśliwa :-)

31 marca 2015 , Komentarze (5)

Wczorajszy dzień jednak nie był taki do końca bez mocy. Jak się okazało, kiedy tylko minęła północ, ja odżyłam. Wysprzątałam łazienkę, częściowo kuchnię, a nawet szafę... I jak tu zapanować nad takim ześwirowanym i rozstrojonym organizmem? :-)

Dziś na szczęście było już dużo lepiej i aktywniej. Udało mi się zrobić ponad 40 minutowy trening na całe ciało. Rano oczywiście zaaplikowałam sobie moje pajacyki i 21 przysiadów. Ciało dopiero zaczyna się oswajać z wysiłkiem, bo mam zakwasy, a podczas ćwiczeń łapią mnie czasem skurcze. Muszę modyfikować ilość dostarczanej energii w stosunku do wysiłku danego dnia. Dziś po ćwiczeniach cudownie ożywił mnie cukier jabłka i marchewki :-)

Przejedzone:

  • najprawdopodobniej pełnoziarniste kanapki, acz kompletnie nie pamiętam ;-)
  • czerwona soczewica, sporo soczewicy
  • marchewka z jabłkiem
  • serek wiejski z miksem sałat

Wrócił mój chłopak. Dobrze go mieć znowu przy sobie. Muszę mu podpowiedzieć, żeby mnie mobilizował przy spadkach mocy. Na razie bardzo przychylnie patrzy na moje wysiłki i podziela mój entuzjazm. Sam po wyjeździe też ma troszkę do zrzucenia. W związku z tym wymiksowałam się z robienia dla niego słodyczy, zrobiłam mu za to sałatkę i wszyscy byli zadowoleni. Ja uniknęłam pokusy, on dostał coś zdrowszego :-)

Uroczy dzień, nawet jeśli spaliłam dziś na patelni kurczaka na węgiel.

29 marca 2015 , Komentarze (5)

Niby wstałam rano, zrobiłam te 50 pajacyków i 18 przysiadów. Siedziałam dzielnie na piłce, oglądając serial i przy komputerze, ładnie się prostując. Ba, nawet wtarłam w tyłek z rana swoje komiczne serum wyszczuplające... Ale cóż z tego, jak potem tak totalnie, absolutnie i wszechogarniająco nie chciało mi się ani poćwiczyć, ani nic ugotować. Nie wspominając o tym, że do jedzenia zwlekłam się z łóżka dopiero po 10, czyli skandalicznie późno, a w ciągu dnia ucięłam sobie 3-godzinną "drzemkę". Dzień dzisiejszy jest moją osobistą, małą porażką, ale było-minęło, może jutro będzie lepiej :-)

  • śniadanie: jajecznica z dwóch jaj ze szczypiorem + 3 wafle ryżowe
  • 2-śniadanie: kanapka pełnoziarnista z białym serem i papryką
  • pseudoobiad: serek wiejski lekki z dwoma kromkami chleba z szynką i papryką
  • pseudokolacja: kukurydza z puszki z kefirem (trochę wstyd się przyznać, ale tak było)

Jutro czeka mnie prawdziwy dzień testowy, bo prawdopodobnie będę piekła lub w inny sposób obrabiała czekoladę na powrót mojego chłopaka. Oto wyzwanie, przerobić i nie zjeść! Wyzwanie przyjęto :-)

28 marca 2015 , Komentarze (8)

Natknęłam się dziś na ciekawy artykuł: ARTYKUŁ - ja osobiście nie miałam pojęcia o tym, że kaloryczność makaronu można zmniejszyć o połowę zwykłym chłodzeniem. Ale z całą pewnością chcę się do tego zastosować, z zachowaniem dotychczasowej objętości posiłku. Jak eksperyment obniży kaloryczność, to super, jak nie, to wciąż będę się mieścić w akceptowalnej wartości. To jest tak proste, że aż piękne! ;-)

Muszę przyznać, że wczoraj w nocy spałam niespokojnie. Budziłam się i nie czułam się najlepiej. Poniewierał mną stres i burczenie żołądka. Nie byłam głodna, ale odczuwałam znaczny dyskomfort. Zasnęłam po szklance wody z miodem, cytryną i imbirem. Mimo to, znowu obudziłam się w środku nocy i ukołysała mnie dopiero szklaneczka ziółek. Będę więc sobie rytualnie przed snem parzyć imbir z melisą i miętą, a na dzień brać B6 z magnezem, po tym z żołądkiem powinniśmy być spokojniejsi. :-)

Odkąd zaczęłam mniej jeść, mój metabolizm zwolnił, więc kombinuję jak go napędzić. Wydumałam, że tuż po przebudzeniu będę "pajacować". Zrobiłam rano jak najszybciej 50 pajacyków, a potem przysiady. Zaczęłam skromniutko, od 15. I chcę dodawać codziennie po 3. Ciekawe do ilu uda mi się dociągnąć. Oswajam też coraz śmielej wodę i czerwoną herbatę. Plotka głosi, że zimno wody i właściwości czerwonej herbaty, to motor dla metabolizmu. Co mnie nie zabije, może choć przyspieszy metabolizm. ;-) Latałam też dzisiaj za papryczkami chilli, ale od jednej z paczuszek odstraszyła mnie kolejka w sklepie, a potem już nie miałam szczęścia, więc wypalenie sobie dziury w przełyku odstawiam na potem.

Skoro już zaczęłam latać jak nakręcona po sklepach, zahaczyłam o kosmetyczny i kupiłam serum wyszczuplające. Opis na opakowaniu był tak zabawny, niewiarygodny i bzdurny, że nie mogłam się powstrzymać. Dokupiłam do tego solidną szczotę do masażu pod prysznic i w ten oto sposób stałam się posiadaczką laboratorium do walki z pomarszczonym dupskiem. W masaż wierzę, a serum może choć troszkę nawilży i też będzie dobrze. Byleby nie uczulił.

Dziś miałam bardzo nieładną przerwę w jedzeniu z przyczyn towarzyskich, ale czuję się znakomicie, więc może moje jelita jeszcze pracują. Co do jedzenia:

- śniadanie: 2x kromka chleba z pełnego przemiału z twarogiem i papryką konserwową

- drugie śniadanie: druga połówka mojej wczorajszej kombinacji tuńczyka z kukurydzą i czerwoną kapustą

- zamiast zupy wpadło mi jabłko, tu nastąpiła moja zbyt długa przerwa w dostawie energii

- obiadokolacja: indyk w pomidorach z sosem pomidorowym

Sobota ma być moim dniem wolnym od ćwiczeń, więc poza poranną rozgrzewką ćwiczeń dziś nie ma, nie było i nie będzie, ale sobota dniem ważenia. Na wadze 80 kg.

27 marca 2015 , Skomentuj

Jak w temacie. Dawno nie mieszkałam tyle czasu sama. Zawsze jak mi samiec wyjeżdżał, to jechałam do rodziny, a nie barykadowałam się w domu. Samcze, wróć! Wraca on dopiero w poniedziałek, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zapchać sobie weekend znajomymi, muszę to jednak zrobić sprytnie... Żeby nie zjeść i nie wypić za wiele ;-) Wyzwanie przyjęto!

Dziś poczyniłam nieśmiały krok w stronę ćwiczeń. Żeby nie umrzeć, nie zniechęcić się i nie pogrążyć się w żalu z powodu braku kondycji, zrobiłam sobie dziś pół godzinki ulubionego cardio. Znowu też obiecałam sobie solennie, że przed komputerem będę siedzieć na piłce gimnastycznej (ponoć zacny sposób na wzmocnienie kręgosłupa, a nawet ćwiczy brzuch). Może dojrzeję do etapu oglądania filmów na piłce, ale na taki krok jestem jeszcze trochę zbyt nieśmiała i nie mam w sobie wystarczająco mocy, by odmówić stosikowi poduszek.

Z jedzeniem dziś przyzwoicie:

Śniadanie: Combo z twarogu wędzonego z ogórkami kiszonymi, pomidorem i oliwkami

Drugie śniadanie: Miks tuńczyka, czerwonej kapusty i kukurydzy

Brzydka zupa: trzeba dojeść pieczarkową

Obiadokolacja: Mielone mięso z indyka z ogórkami kiszonymi (wchodzą mi ogórki w ostatnich dniach jak nigdy)

Tradycyjnie wypiłam jedną kawę z mlekiem i.. herbatki! Oczywiście. Woda wciąż w rezerwie. Ale dziś postanowiłam się przeprosić z czerwoną herbatą, mimo, że nadal uważam, że jest po prostu niedobra.

W chwili obecnej torszkie mnie jednak mdli po dniu dzisiejszym. Mam na to kilka teorii. Jedną z nich jest to, że coś tam się spala i uwalnia toksyny i mój organizm jest odrobinę podtruty. Druga, jestem zmęczona, stęskniona, wprowadzam różne zmiany, w moim ciele zachodzą różne procesy i mój organizm reaguje na takie rewelacje stresem. Budzi się moja nerwica, która już od nastoletniości dokuczała mi przy eksperymentach z jedzeniem. Trzecia teoria, zawsze mnie mdli po dużej ilości mięsa. Może mój organizm jest wegetarianinem? Czwarta: super combo każdej z tych teorii. 

Czymkolwiek to jest, niestety odbija się na moim nastroju. Na szczęście mam na tyle trzeźwy umysł, że nie chcę tego zajadać. Mam jednak nadzieję, że nie załamię się gdzieś po drodze, a nawet jeśli, że wszystkiego nie zaprzepaszczę i po potknięciu od razu znów wrócę do moich nowych działań.

Może wystarczy, że wróci mój facet i w chwili załamki ściśnie mnie i wybije z głowy głupie myśli? Ajajaj, powtórzę raz jeszcze... Samcze, wróć!

26 marca 2015 , Komentarze (7)

Oto są pytania! Po dzisiejszym dniu zdałam sobie sprawę, że nie potrafię ani jeść, ani pić. Mam problem z upchnięciem mojego menu w ciągu dnia. Ciągle jakaś potrawa wypada mi z jadłospisu, bo "coś". A to zajęta, a to się zagadam, zapatrzę, przegapię, zaśpię i zastaje mnie noc. W samym jedzeniu też mi nie idzie, bo nie umiem po prostu zjeść. Ciągle coś czytam, oglądam, rozkminiam, a jedzenie znika, zamiast być jedzone. Ot i problem, trzeba nad tym popracować.

Druga sprawa - picie. Jestem statystycznym Polakiem, chodzę wciąż odwodniona. W dodatku nie lubię wody (sic!). Nie smakuje mi, chlupie w żołądku, źle się po niej czuję. Ciągle muszę parzyć herbatki. Herbata, herbata, herbata, jedna kawa, herbata, herbata... Trzeba mi sprawić sobie jakąś karafkę i w wodzie topić cytrusy, imbiry i zioła i jakoś przełamać to suche fatum, bo tak dalej "być nie będzie"!

Pan kurier przyniósł mi dziś wagę kuchenną! Jestem odrobinkę bardziej profesjonalna w przygotowywaniu niskokalorycznych potraw. Ale nie popadam w paranoję i nie ważę każdego ogóreczka i plasterka szynki. Pozwalam ogórkowi być ogórkiem, a plasterkowi szynki po prostu plasterkiem :-)

Moje dzisiejsze menu (staram się upchnąć w okolice 1000-1200 kcal):

  • Pysznie śniadanie: 2 kromki chleba z pełnego przemiału szczelnie pokryte warzywami (papryka konserwowa, ogórek kiszony, rzodkiewka, szczypiorek, pomidor) i plasterkiem szynki z indyka
  • Drugie śniadanie: łyżka twarogu wędzonego (obłędny!), ogórki kiszone, rzodkiewki i gotowane jajko
  • Brzydka zupa: krem z pieczarek (bez zabielania, zmiksowane pieczarki z dodatkiem cebuli, pora, natki pietruszki i marchewki oraz 2 kostek rosołowych na 2,5 litra) - całość wyglądała okropnie, na szczęście smakowała lepiej :-)
  • Makaron pełnoziarnisty z brokułem - brokuł miał być zmiksowany, przyprawiony, ą-ę, ale stanęło na posoleniu, bo oczywiście jadłam i tworzyłam w dzikim pośpiechu

No i to by było na tyle. Przez brak asertywności, małe kłamstewko ze strony potencjalnych nabywców mojego obecnego mieszkania i zabawę dokumentami nie miałam czasu ani na więcej jedzenia, ani na ćwiczenia i tak oto mamy wpół do 23.

Jutro nie ma zmiłuj, wprowadzam trening. Bo jak to mówią, kto chce ten szuka sposobu, kto nie chce szuka powodu. A ja bardzo, bardzo, bardzo chcę znaleźć SPOSÓB!

25 marca 2015 , Komentarze (2)

Jedząc na śniadanie kałużę z żurawiną (owsianka na wodzie), zwątpiłam troszeczkę w powodzenie zmiany jadłospisu. Ale, o dziwo, po kilku łyżkach kwaskowaty męt zaczął mi smakować. Tak, owsianka na wodzie może być całkiem smaczna. Potem uderzyłam w kuskus z jabłkiem, to jest bardzo dobre połączenie, bo i jabłko i kuskus! Aż dotrwałam do obiadu, kurczaka z ryżem i szpinakiem, które to mnie... zatruły.

Myślałam, że dieta daje mi w kość już pierwszego dnia, że jestem osłabiona przez gwałtowne obniżenie liczby kalorii i nieregularność posiłków. Zdrzemnęłam się więc po obiedzie, obudził mnie dopiero kurier ze sklepu i wtedy mnie dopadło. Teraz leżę sobie w łóżku i gdybam nad jakąś bezpieczną kolacją. Z ćwiczeń dziś nici.

Jestem jednak przeszczęśliwa, bo kupiłam tyle warzyw, że moja lodówka ich nie pomieściła. Uwielbiam warzywa i nie mogę się doczekać jak jutro będę je przetwarzać i pochłaniać! Napady głodu mi nie straszne.

Tymczasem idę coś jeszcze przekąsić z nadzieję, że mi nie zaszkodzi. Dla mojej diety mimo wszystko to był bardzo dobry dzień, choć może nie najzdrowszy.

Czuję jednak, że moja lodówka pękająca w szwach i ja dokonamy w moim organizmie jeszcze wiele dobrego :-)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.