Jak w temacie. Dawno nie mieszkałam tyle czasu sama. Zawsze jak mi samiec wyjeżdżał, to jechałam do rodziny, a nie barykadowałam się w domu. Samcze, wróć! Wraca on dopiero w poniedziałek, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zapchać sobie weekend znajomymi, muszę to jednak zrobić sprytnie... Żeby nie zjeść i nie wypić za wiele ;-) Wyzwanie przyjęto!
Dziś poczyniłam nieśmiały krok w stronę ćwiczeń. Żeby nie umrzeć, nie zniechęcić się i nie pogrążyć się w żalu z powodu braku kondycji, zrobiłam sobie dziś pół godzinki ulubionego cardio. Znowu też obiecałam sobie solennie, że przed komputerem będę siedzieć na piłce gimnastycznej (ponoć zacny sposób na wzmocnienie kręgosłupa, a nawet ćwiczy brzuch). Może dojrzeję do etapu oglądania filmów na piłce, ale na taki krok jestem jeszcze trochę zbyt nieśmiała i nie mam w sobie wystarczająco mocy, by odmówić stosikowi poduszek.
Z jedzeniem dziś przyzwoicie:
Śniadanie: Combo z twarogu wędzonego z ogórkami kiszonymi, pomidorem i oliwkami
Drugie śniadanie: Miks tuńczyka, czerwonej kapusty i kukurydzy
Brzydka zupa: trzeba dojeść pieczarkową
Obiadokolacja: Mielone mięso z indyka z ogórkami kiszonymi (wchodzą mi ogórki w ostatnich dniach jak nigdy)
Tradycyjnie wypiłam jedną kawę z mlekiem i.. herbatki! Oczywiście. Woda wciąż w rezerwie. Ale dziś postanowiłam się przeprosić z czerwoną herbatą, mimo, że nadal uważam, że jest po prostu niedobra.
W chwili obecnej torszkie mnie jednak mdli po dniu dzisiejszym. Mam na to kilka teorii. Jedną z nich jest to, że coś tam się spala i uwalnia toksyny i mój organizm jest odrobinę podtruty. Druga, jestem zmęczona, stęskniona, wprowadzam różne zmiany, w moim ciele zachodzą różne procesy i mój organizm reaguje na takie rewelacje stresem. Budzi się moja nerwica, która już od nastoletniości dokuczała mi przy eksperymentach z jedzeniem. Trzecia teoria, zawsze mnie mdli po dużej ilości mięsa. Może mój organizm jest wegetarianinem? Czwarta: super combo każdej z tych teorii.
Czymkolwiek to jest, niestety odbija się na moim nastroju. Na szczęście mam na tyle trzeźwy umysł, że nie chcę tego zajadać. Mam jednak nadzieję, że nie załamię się gdzieś po drodze, a nawet jeśli, że wszystkiego nie zaprzepaszczę i po potknięciu od razu znów wrócę do moich nowych działań.
Może wystarczy, że wróci mój facet i w chwili załamki ściśnie mnie i wybije z głowy głupie myśli? Ajajaj, powtórzę raz jeszcze... Samcze, wróć!