Wróciłam po dwóch latach. Z tymi samymi problemami, z wagą 70 kg. Ale to nic, z tym znów muszę coś zrobić i tyle. Przede wszystkim muszę przestać traktować jedzenie jako pocieszyciela. U mnie to zawsze bierze górę.
Wróciłam, bo się duszę. Bo, mówiąc wprost - rozpier***a mnie od środka! Dwa lata temu pisałam, jak ciężko mi pogodzić niesatysfakcjonującą pracę ze studiami i innymi problemami. Zaparłam się jednak wtedy jak nigdy i osiągnęłam więcej niż myślałam. Studia ukończyłam z bardzo dobrymi wynikami i udało mi się dostać wymarzoną pracę, której to teraz z ogromną radością potrafię poświęcać się bezgranicznie!
Ale ta rysa na szkle pozostała... i się zwiększa i zwiększa wprost proporcjonalnie do częstotliwości uwag otoczenia na temat dzieci... Ale pomijając już to, jak bardzo wścibskie jest to otoczenie, zastanawia mnie, dlaczego sama wolę udawać, że jestem wygodna i dobrze mi narazie bez dzieci, zamiast przyznać, że mamy z tym problem! A właściwie powinnam powiedzieć "przyznać się do tego"... jak do jakiejś winy... Bo tak właśnie czuje się osoba, która nie może mieć dziecka. WINNA. A tym udawaniem, że to wyłącznie mój wybór, a nie problem, w oczach społeczeństwa ta wina będzie bardzo wyraźna, bo już wszyscy mi "grożą", że nie powinnam przedkładać pracy nad urodzenie dziecka. Tylko do cholery, ja tego dziecka i tak nie urodzę! Więc owszem, chcemy za jakiś czas starać się o adopcję, ale w związku z tym naprawdę muszę w chwili obecnej skupić się na pracy, bo w tej sytuacji stabilna sytuacja finansowa jest bardzo ważna. A te ciągłe pytania i niby żartem rzucane uwagi naprawdę powodują, że czuję, jakbym miała wybuchnąć... A mimo to nie potrafię. Nie potrafię wybuchnąć. Ewentualnie płaczem... ukradkiem w toalecie.
Niedawno powiedziałam wychodząc z pracy, że jedziemy z mężem w góry na weekend. Od razu padł żart, żebyśmy "wrócili we troje". Odwróciłam się na pięcie, zacisnęłam gardło i wyszłam. Miałam to już na końcu języka... Ale nic nie powiedziałam. Może jak przebierze się miarka, to tylko zapytam, czy tymi docinkami chodziło im tylko o to, żebym im powiedziała to wprost i czy do cholery mam obowiązek się spowiadać i "usprawiedliwiać" moją bezdzietność! Dlaczego ludzi to tak interesuje? A może ludziom sprawia przyjemność fakt, że mogą kogoś skrzywdzić?
Problem w tym, że ja nie potrafię o tym mówić. Nawet własnej matce o tym nie powiedziałam....