Przypomniałam sobie, że mam zapas siemienia i to nie byle jaki, bo kilogramowy. Kupując byłam przekonana, że będę stosować dla zdrowotności i szybko zejdzie. Cóż... zostałam z już starawymi ziarenkami, ale po zmieleniu wszystko jest ok.
Jak już postanowiłam w końcu ten zapas zużytkować zaczęło się kombinowanie w jaki sposób i o jakiej porze dnia (żeby nie kolidowało z lekami i nie zaburzało wchłanialności). Padło na deser poobiedni. Wolałabym po śniadaniu, ale cóż. Miałam podejście do rozrabiania z wodą, ale z nabiałem i owocami smakuje lepiej (i jest zwyczajnie pyszne). Planuję również spróbować jogurtu kokosowego, zobaczę czy to się w ogóle da jeść. Znacie? Lubicie?
Teraz jestem ciekawa kiedy to siemię mi się skończy 😆
Ostatnio pisałam, że zacznę umieszczać jadłospisy, ale one są...takie zwyczajne 😅 nie wiem czy też tak macie, ale wystarczy trochę zagłębić się w internety i wszystkie filmiki z cyklu "co jem w ciągu dnia" są szalenie artystyczne. Niewątpliwie pyszne, ale dla mnie takie codzienne gotowanie raczej nie do przeskoczenia. I równocześnie przypomina mi się filmik dosyć popularnego dietetyka na YT (Bartek Kulczyński), gdzie przedstawia zarys swojego odżywiania i człowiek ma takie "yyy, serio? Tak po prostu?". Jajka, śledzik, makrelka. Bardzo przaśnie, zwyczajnie i apetycznie. I tak dziwnie to wypada w kontekście tych wszystkich wrapów, szakszuk i kaszottów 😉 i u mnie jest podobnie. Niby coś tam wyeliminowałam, coś tam ograniczam, ale jest tak bardzo zwyczajnie. I raczej tak pozostanie. Nic, czym żądni zmian w jadłospisie mogliby się inspirować.