Jest tak jak myślałam.
Mianowicie nie umiem prowadzić pamiętnika i w ogóle w nim nic nie piszę.
Ostatni wpis był o tym, że zaczynam biegać.
Na szczęście skończyłam pisać, ale nie biegać. Co prawda nie jest to jakiś powalający wynik, ale przyjęłam inną taktykę. Gdy zaczynałam bardzo mocno szybko się zniechęcałam. Od 20 listopada chodzę biegać po 4.5, 6.3 lub 7.7 km. Nie zmuszam się, jeśli gorzej się czuję lub mi się nie chce nie biegnę, ale z założeniem, że jutro to już na 100%. Wysiłek to ma być przyjemność, a zmuszanie się do tego zabija to wszystko. Zyskał na tym mój pies, który w końcu może się porządnie wybiegać :) Biegamy razem. Mój pies szybko wyczuł moje tempo i dopasowuje się do mnie (szok, bo ona raczej biegnie na złamanie karku zawsze). Nawet mój narzeczony był ze mną już 2 razy, a zapierał się przed tym :)
Podsumowując od 20 listopada:
biegałam 16 razy
w sumie zrobiłam 98, 7 km (czyli tytuł lekko przekłamałam :D)
ale i tak jestem z siebie bardzo dumna!
Chociaż szczerze mówiąc różnicy w wyglądzie niestety nie widzę. Ale to przez moje nieregularne jedzenie, sic! I święta.. :D No nic, nie zniechęcam się. Może po 200 km będzie widać efekt?
Postanowienie na Nowy Rok? Utrzymać motywację.
Przynajmniej nie będę zaczynała od 1 stycznia, bo już zaczęłam wcześniej :D
Zdjęcie z lewej - 20 listopada 2015, z prawej - 29 grudnia 2015
Trzymajcie kciuki, żeby mi się w końcu udało!
Żeby nie przestała biegać i w końcu osiągnęła sukces!
Buziaki ;*