Jestem i żyje chociaż tyłek mnie jeszcze boli ... ale po kolei.
Pojechałam na wycieczkę w sobotę z samego rana ... o 7, ok 8 byłam na miejscu. Po zeszłorocznej chorobie nie jestem już mistrzem w szybkim chodzeniu więc dałam sobie czas by wejść na górę.
Po drodze mijało mnie kilka grup z przewodnikami, starałam obserwować się którędy idą i tak doszłam do celu ... niestety powoli a czas mi uciekła. Na szczycie okazało się, że mam zbyt mało czasu by zejść póki widno. Spotkałam 2 chłopaków, którzy mieli na górze camping. Zapaleni wspinacze jak widać ... poprowadzili mnie do krótszej drogi tzw. Diabelskiej Drabiny. Można sobie zafundować zawał serca gdy się schodzi :D Połowa drogi była w śniegu i ten kawałek powoli mnie sprowadzili, potem wrócili na górę, zanim się ściemni. Ja resztę dragi pokonałam sama.
Gdy już zeszłam na dół z Diabelskiej Drabiny zrobiło się czarno jak w dupie, za przeproszeniem. Latarka mi wypadła przy upadku, więc korzystałam z telefonowej, no i kompas, kierunek E - do wyjścia. Na samym dole jednak topniejący śnieg i deszcz tworzył rzeczki i cały grunt był jak mokradła.... wilgotny, mokry i grząski. No i stało się ... wlazłam nogą aż po samo udo w mieliznę. Próbując się wydostać w drugiej nodze złapał mnie ohydny skurcz. Potem na domiar złego poślizgnęłam się na kamieniu. Upadłam na lewe biodro, łbem się puknęłam ale nie bardzo. Liczył się dla mnie czas.
Inna historia. Zaraz po spotkaniu tych 2 fajnych chłopaków usłyszeliśmy jakiś krzyk ale nikt na nasz odzew nie odpowiedział. Potem gdy byłam już w ponad połowie drogi na dół usłyszałam wołanie o pomoc ale mi tez nikt nie odpowiadał, Nie wiedziałam, czy sobie może ktoś dla jaj zawołał czy co ?? krzyczałam do tego kogoś ale była głucha cisza. Gdy byłam już na dole widziałam ludzi z latarkami wspinających się do góry, potem na dół a po czasie idących w moją stronę.
4 mężczyzn szło w kierunku Diabelskiej Drabiny. Okazało się, że u góry utknęło 6 osób, jedna z kobiet złamała sobie nogę i ratownicy postanowili znieść ją na noszach przez Diabelska Drabinę, bo to krótsza droga. Ratownicy z dołu więc poszli pod Diabelską Drabinę by ją odebrać no i po drodze spotkali mnie.
Spytałam ich czy daleko jest do zwykłej drogi, ja wciąż brnęłam po kamieniach i grzęzawisku, pełno wody spływało tamtędy do jezior.
Jeden z panów podał mi swoje ramię i w 15 minut byłam już na drodze. Zaprowadził mnie do ich samochodu, do pielęgniarki by mnie opatrzyła. Ja biorę leki przeciwzakrzepowe więc z małej ranki wilka krew :/. Dla pewności, że przy upadku nic sobie nie uszkodziłam wysłali mnie do szpitala.
Przeskanowali mnie tam od głowy do stóp... a szukając szkody trafili na inne rzeczy. Przez te właśnie inne rzeczy zostałam w szpitalu kolejne 5 dni. Znaleźli różności we mnie ale dla nich wszystko było ok. Ja natomiast wiem, że te różności razem są objawami i mam zamiar to udowodnić lekarzowi! Jak to mawiają nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło!
Ból tyłka mam taki, że szkoda gadać. Siniak całe lewe udo ... od kolana po pośladki, łydki, kolana, ramiona. Masakra.
Po powrocie do domu, nie miałam nawet co jeść, bo wszystko było do wywalenia :/
i jak tu żyć?
Dopiero dziś pojechałam po zakupy ... profilaktycznie biorę przeciwbólowe bym mogła wstać lub iść spać... ale ruszam się i piję dużo wody!
O losie co za finish urlopu!
I tak na koniec dodam widok z wysokości 1001 m npm. Szczyt 1040 m npm.
Chętnie bym to powtórzyła ale mądrzejsza o doświadczenie wiem na co się szykować i na bank nie pójdę gdy jest w śniegu!