Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Dobranoc

kobieta, 33 lat,

172 cm, 91.60 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Zrobię wszystko, by latem wyglądać i czuć się lepiej!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 stycznia 2025 , Komentarze (14)

Przede wszystkim dzień dobry po dłuuugiej przerwie i Wspaniałego Nowego Roku!

To nie jest kolejny wpis z cyklu "nic się nie zmieniło, zaczynam od nowa". Bo zmieniło się dużo. Kocham Cię 2024 roku!

2024 był przełomowy i w końcu podeszłam metodą małych kroków do odchudzania i ćwiczeń. I może dzięki temu jest to takie stabilne i po prostu z miesiąca na miesiąc jest mnie mniej.

Rok zakończyłam z -15 kg na wadze! <3 I wiem, parę lat temu tyle potrafiłam schudnąć w 3 miesiące. Ale dzisiaj to już nie jest parę lat temu. Dzisiaj jest dzisiaj. Dzisiaj nie ma już motywacji w postaci zranionego serca, które każe trzymać się w 100 procentach diety i jeździć na rowerze kilka godzin dziennie. :D 

Szczerze? Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że w ciągu roku schudnę tylko 15 kg, załamałabym się. A dzisiaj, gdy jestem w tym miejscu, jestem najszczęśliwsza.

Ha! Dodatkowo dzisiejsze ważenie noworoczne pokazało jeszcze -2. :D Czyli mam -17! Jupi! Serio?! Schudłam w tym świątecznym i sylwestrowym czasie 2 kg? Aż trudno uwierzyć.

A jak wyglądał ten rok? Waga 110 kg, którą zobaczyłam równo rok temu totalnie mnie załamała.  Przyznaję, nie było łatwo wejść znowu do tej gry po takim jojo kilka lat temu. Psychicznie wejść przede wszystkim. Szczególnie, że zawsze byłam zwolenniczką zasady "wszystko, albo nic". I czasem było wszystko. A za chwilę NIC! 

W tym roku weszłam w to inaczej. Metodą małych kroków. I takiego kolekcjonowania kilogramów. Tu 3 kg, tam 2 kg... Początki nie były łatwe, te kilogramy były dość oporne. Nawet na diecie pudełkowej spadało niewiele. Na początku musiałam trochę bardziej się pilnować - te pojedynczo zgubione kilogramy lubiły wracać. Ale od października jakaś magiczna granica została przekroczona, kilogramy lecą szybciej i stabilnie. Nawet wyjazd, impreza, czy święta nie powodują wzrostu wagi. Nigdy tak nie miałam! Lubię to!

I jest 15 kg mniej. A teraz idę po 89,9.😍

Powolne odchudzanie ma też jeden plus - psychika się zmienia i nawyki się zmieniają. Bo jest na to czas i miejsce. Człowiek nie ma ciśnienia, więc pozwala sobie na "zakazane wcześniej jedzenie", ale w którymś momencie tych dobrych nawyków żywieniowych jest więcej i więcej. I zabierają miejsce tym mniej korzystnym. I już się nie chce tych chipsów i McDonaldów.

W odchudzaniu "wszystko albo nic" często szłam tak idealnie, że nie było czasu na ustabilizowanie tego. Wracałam po wszystkim do starego. I gra toczyła się od nowa.

Odchudzanie to proces. Nie ma tu od nowa. To zawsze trwa. I warto doceniać każdy etap. 

Niestety gdzieś zginęły mi pozostałe zdjęcia sprzed roku i został mi tylko tył, więc porównuję tył. :D

23 marca 2024 , Skomentuj

Uwaga! Piszę to podczas kryzysowego wieczoru, więc wpis rozpoczyna się dość zniechęcająco.😁 Tak naprawdę czuję moc i idę po swoje, ważę coraz mniej i nie zamierzam absolutnie zaprzestać.👍

Dzisiaj sobota, więc powoli kończy się mój trzeci tydzień na diecie pudełkowej. W weekendy jest jakoś trudniej, przyznaję. Najgorzej jest, gdy nie powstrzymuję tego natłoku myśli, w których najczęściej powtarzają się chipsy i McDonald.🍟 Już tydzień temu, podczas weekendowego kryzysu, kiedy powstrzymałam się przed Makiem, obiecałam sobie, że pojadę tam w Wielką Sobotę, bo wtedy nie mam pudełek przez przerwę świąteczną i nie marnotrawię kasy. Wiem, że takie negocjacje ze sobą nie są oznaką zdrowego podejścia do jedzenia, ale gdybym nie obiecała sobie tego odsuwając przy tym to w czasie, to już dawno go bym odwiedziła. Ta Wielka Sobota mnie trzyma jakoś.🤪

Też się nie dziwię tej całej sytuacji - tak wyglądało moje życie od II połowy 2022 roku. Wtedy zaczęły się moje maczki po pracy, maczki w przerwach na zakupy. A na tych zakupach stały zestaw - chipsy, cola, czekolada, żelki. Później I połowa 2023 i ogarnięcie się - zrzucenie tego, co przybrałam. A II połowa - powtórka z rozrywki. Nawet nie wiem, jak się te Maki u mnie zaczęły, serio! Kiedy zaczęłam jeździć tam zbyt często? Sama? Tak po prostu? 

Tak myślę sobie, że słabość do jedzenia w ogóle to ja miałam zawsze. Od dziecka. Ale zaczęły się wraz z biegiem czasu powiększać porcje, częstotliwości i zmieniło się samo jedzenie. Kiedyś szczytem szaleństwa było zjedzenie całej czekolady naraz, albo zjedzenie trzech zamiast dwóch kanapek. A doszło do momentu, gdy zaczęłam lubić sobie dawać do pieca. I te zestawy w Maku zamawiać coraz większe i większe... Ta granica ilości bardzo poszła do góry.

No i właśnie muszę też mieć dla siebie samej więcej zrozumienia. Być cierpliwą, gdy stare nawyki i stare sposoby na spędzanie czasu dają o sobie znać i wołają. Nie być złą na samą siebie, ale jakoś to sobie wszystko ułatwiać.

Ale sobie pobiadoliłam! Po prostu ten tydzień jest dla mnie dość kryzysowy. Jestem przed okresem i poza pudełkami wpadają jakieś drobne grzeszki. :) Ale drobne, więc codziennie jestem na deficycie! 

Ale muszę też przyznać, że pomimo mało ekscytującego początku tego wpisu (bo tak już jest, że gdy trwa kryzys, to i spojrzenie na wszystko jakieś takie mniej optymistyczne) - zamówienie cateringu było naaaajlepszą decyzją, jaką mogłam podjąć. Jedzenie naprawdę mi smakuje (oprócz posiłków z burakiem, którego nie lubię :D), to są moje smaki! Jest to dla mnie olbrzymie ułatwienie. Catering rozwiązał wiele z moich problemów - liczenie kalorii, zakupy, GOTOWANIE i zjadanie przypadkowych rzeczy.

Dumna też jestem z siebie, że daję rade i wykorzystuję tę szansę. I że się ruszam - nie jakoś dużo, ale spędzam czas o wiele bardziej aktywnie niż jeszcze niedawno. 

Fajnie też, że mam teraz przestrzeń na stosowanie diety. Brak jest jakichś większych wyjść, czy imprezek. O wiele jakoś łatwiej mi teraz.  Idealnie byłoby dla mnie zniknąć na jakieś pół roku i ogarnąć sobie to wszystko, ale życie trwa przecież. :D

Podsumowując: na chwilę obecną na diecie pudełkowej (którą stosuję od 4 marca) ubyło mi 3,8 kg. A od początku roku 7,4 kg. No i właśnie - chociaż są dni, kiedy naprawdę nie jest mi łatwo - to warto. I pomimo zniechęcenia, które dzisiaj we mnie jakoś wstąpiło - to naprawdę jestem szczęśliwa przez 90% czasu. Z dnia na dzień czuję się lżejsza. Twarz wraca już do swoich kształtów, które w grudniu niestety straciła. 102,6 - tyle to ja ostatnio ważyłam w wakacje. I jakie to cudowne wyjąć rano z lodówki gotowe śniadanie i nad niczym się nie zastanawiać! 

W maju jestem umówiona na wybielanie zębów, więc jest szansa, że po kilku dobrych latach będę latem naprawdę dobrze czuła się sama ze sobą! :D:D

27 lutego 2024 , Skomentuj

Na tę chwilę od początku roku schudłam 5,1 kg. Ważę 104,9. Ale od początku lutego spowolniłam jakoś i praktycznie stoję w miejscu z wagą. Nie planowałam posiłków i podjadałam przez to. Nie gotuję sobie wcześniej już od bardzo, bardzo dawna, a to powoduje u mnie często jedzenie przypadkowych rzeczy. Plus jest taki, że utrzymuję wagę, ale gdy czuję coraz mocniejszy powiew wiosny, to mnie zwyczajnie nie satysfakcjonuje.🤒

Stąd moja decyzja o diecie pudełkowej. Zainspirowana psiapsią zaczynam w poniedziałek i jestem totalnie podjarana. Aaaaaa! Teraz po prostu nic nie może się nie udać, no nic! <3

Kurczę, zawsze myślałam, że do nie dla mnie, bo przecież za drogie (syndrom biedaka cały czas gdzieś czuwa nad decyzjami), a poza tym, to ja przecież tyle czasu te kilka lat temu przygotowywałam posiłki, więc nie potrzebuję. Ale prawda jest taka, że:

- obecnie na jedzenie i na rzeczy okołojedzeniowe (kawki, jedzenie w drodze, jedzenie u pana kanapki itd.) wydaję i tak masę pieniędzy, 

- a przygotowywać posiłki fakt - może i bym mogła, ale tego nie lubię i przede wszystkim nie zawsze NIE ROBIĘ. A później jestem tak głodna, że jem byle co. A jak jem byle co, to ochota na dalsze byle co jest spotęgowana.

Więc takie ułatwienie wprowadzam do mojego życia od poniedziałku 4 marca. Znikną wszystkie moje problemy - zakupy na głodniaka i kuszący McDonald po drodze, gotowanie, za którym nie przepadam, no i przede wszystkim podjadanie, odmierzanie porcji i ogarnianie kalorii!

A za mną już pierwszy rower!🌈 Mega się cieszę. Bez wstydu, że ktoś mnie zobaczy, po prostu poszłam na rower i cieszyłam się każdym kilometrem na mojej ulubionej trasie. 

Może ciężko jest zrozumieć to poczucie szczęścia osobie, która nie czuła nigdy tego przerażającego toksycznego wstydu, ale dla mnie to sukces, że po prostu wyszłam na rower w biały dzień i naprawdę nie myślałam o tym, czy kogoś spotkam, czy ktoś mnie pozna i czy ktoś stwierdzi, że przytyłam. Tak po prostu, tak normalnie wyszłam z domu. Jestem wdzięczna sobie za ogrom pracy, który włożyłam w pracę nad sobą, ale i Wszystkiemu, co mnie tak wspaniale poprowadziło tą drogą.


To będzie piękny rok, tak czuję! Będzie rower, spacery, mniejsza waga i większa radość. 

8 stycznia 2024 , Skomentuj

Mija trzeci dzień, kiedy nie jem nic słodkiego. Jupi! Każdy dzień jest prostszy.

W Nowym Roku nie mam (i chciałam napisać JESZCZE, ale to taka zła wróżba) zaliczonego obżarstwa, ale słodyczy nie udało mi się porzucić wcześniej.

To nie tak, że całkowicie ich sobie zakazuję na zawsze, ale jednak ostatnimi czasy zagalopowałam się i jadłam ich naprawdę dużo. Przy insulinooporności, heloł. Ja mam tak, że na początku naprawdę muszę zrezygnować ze słodyczy, chipsów i McDonaldsów, bo inaczej pozwalam sobie wciąż na więcej i więcej. A po kilku miesiącach okazuję się, że przez cały ten czas kręciłam się w kółko, bo to, co miało byc okazyjne, było w prawie każdy weekend.

No i ruch - tutaj jest kiepsko. Po tym grudniu czuję się strasznie wyczerpana. Ostatnie dwa dni to już całkiem przeleżałam w łóżku. No ale OK, ładują mi się akumulatory i to się też liczy.

Wdrożyłam w codzienną dietę kolagen, sok z aloesu przed posiłkami i witaminy - wszystko to dla ochrony skóry w trakcie odchudzania.

Z kolei nadal czeka na swoją kolej olej Busajna (na wiotką skórę) i szczotki do szczotkowania na sucho. Chyba jeszcze w tym tygodniu te rytuały odpuszczę. :)

No i spanie 8 godzin również czeka.

Odchudzanie jest teraz moim priorytetem. Wiem, że przyjdzie czas, że dieta będzie gdzieś obok innych zajęć i nawet nie będę o niej myśleć, ale w chwili obecnej musiałam tutaj ustawić mój priorytet. Bo znów odpuszczę. A kiedy ja odpuszczam, to już tak po całości. Nadal nie umiem wytłumaczyć jak to się stało, że wróciłam do wagi 110 kg. W sensie umiem - jadłam dużo więcej, niż potrzebowałam. Tylko tak żal jakoś, że tak wyszło. Że znowu to sobie zrobiłam.

Jest mi z tym mega smutno. Mega.

Znowu straciłam nad tym kontrolę. Ciężko mi samej uwierzyć, że w lipcu jechałam nad morze ważąc 95 kg i martwiąc się, jak będe wyglądać w stroju kąpielowym przy dużej nadwadze, a niecałe pół roku później ważę tak po prostu 15 kg więcej. I właśnie to mnie trochę u mnie przeraża. Raz se schudnę prawie 50 kg, raz se przytyję 25. Tak po prostu. Nie, że 2, czy 5 w tę, czy w tamtą stronę. Tylko tak JEB!

No dobra, nie zmienię już tego. Kolejna trudna lekcja na moim koncie. Przytyłam to schudłam i tyle. Nic nie pomoże biczowanie najważniejszej osoby w moim życiu.

6 stycznia 2024 , Skomentuj

OK, przyznaję - jestem naprawdę podłamana. Nawet nie chce mi się opisywać tego, co czuję. Mój optymizm gdzieś uleciał i pozostało mi tylko zniechęcenie, żal i strach. Po Sylwestrze było nieźle! Nie wiedziałam jeszcze, że aż tyle przytyłam. Dałam sobie kilka dni bez wagi, żeby nie przekłamywać sztucznie wyniku, a jak już na nią weszłam, wskazała 110 kg.

110 kg. Tak dużo nie było już dawno. Naprawdę dawno nie byłam tak przerażona i załamana.

To tak blisko mojego starego życia i 122 kg. 

W skrócie - od jesieni było raz lepiej, raz gorzej. Waga niby szła do dołu, ale bardzo powoli. Nie dawałam z siebie aż tak dużo, jak planowałam. Raz było super, a raz bardzo byle jak. W połowie grudnia moja psychika siadła, do tego puściły mi lejce jeśli chodzi o jedzenie. Imprezki, wigilia pracownicza, MCDonaldy, chipsy i święta - to nie mogło się udać. Do tego dużo płaczu, brak motywacji do chociażby zrobienia zakupów. To był mega ciężki czas i waga jest tego skutkiem.

Osiągnęłam swoje dno i pocieszam się, że gorzej być nie może. Niby zawsze mówiłam, że już nie dopuszczę do takiej wagi, już nigdy nie będzie powyżej stówy, a jest. I może dlatego musiałam zabrnąć tak bardzo daleko, w bardzo bolesne miejsce, żeby się otrząsnąć. Wydaje mi się, że gdybym nie doszła do tak przykrego momentu, to nie opamiętałabym się. Taki jest plus z tej sytuacji.

Za dużo wokół mnie się działo. Ciągła gonitwa, tryb walki. Wyszło bardzo dużo rzeczy do przepracowania. Efekt jest taki, że nie mam nic, o co walczyłam. Nic oprócz nadwyżki kilogramów, z którą mi ciężko już nie tylko psychicznie.

Kończę z tym, odsuwam wszystko. Nie angażuje się w nic. Jeśli przyjdą zmiany, przyjmę je z wdzięcznością. Ale ja muszę odpocząć i zając się sobą.

Pierwszy raz od dawna, a może pierwszy raz w życiu zajmuję się wyłącznie sobą. Może dlatego właśnie nadal jestem sama, bo muszę najpierw zająć się w końcu sobą. Zrobić porządki. Ukoić to wszystko, odpocząć. Może to "JA" bardzo na mnie czeka i dlatego się dopomina, robiąc to w bardzo widoczny już sposób. Bo te subtelne znaki nie działały. Musiało być JEB, by pokazać mi "halo, halo, czekam juz tyle lat, aż się mną zainteresujesz". "Halo, przepraszam, ale muszę zrobić coś widocznego dla ciebie, żeby zwrócić twoją uwagę".

Najbliższe pół roku ogłaszam czasem dla SIEBIE. Tylko ja. Opiekowanie się sobą, kojenie siebie, dbanie o siebie. Posiedzenie ze sobą. Dobra dieta, ruch. Odpoczynek. Porządki.

15 października 2023 , Skomentuj

Oj, były te wakacje, oj były. Generalnie trzymałam się z wagą aż do wyjazdów wakacyjnych. Przez wakacje z 98 kg wskoczyło na 103 i to właściwie po tych moich dwóch wyjazdach. Ciężko mi nawet było trochę uwierzyć, bo na tyle na ile mogłam się ograniczałam, ale niestety, tu rybka, tam kebabik, piwerka i drinki. No i mam. Wagę podejrzewałam jeszcze o zepsucie, ale przymierzenie kiecek z wyjazdów rozwiało wątpliwości - naprawdę mnie przybyło. Zważę się jutro i zobaczę, z jakiej wagi teraz ruszam. Ponownie ruszam. Wiem - źle to brzmi, bo "dietę mamy przecież cały czas, to nowy sposób życia nie rozdział". Ja to niby wiem i uważam za prawdę, ale jakaś część mnie cieszy się, gdy może coś zacząć z taką czystą kartą. 

OK, trzeba to przyjąć na klatę. To, co robię jest naganne - bo przecież mam świadomość, że insulinooporność i  moja tarczyca nie lubią tych wyskoków jedzeniowych i braku higieny życia. I ja muszę naprawdę się ogarnąć - ogranąć tę IO, zrezygnować ze słodyczy, albo naprawdę bardzo, bardzo je ograniczyć (czyli generalnie zrezygnować z lekkim marginesem na okazje). Być regularną w suplementacji tarczycy. A ja biorę witaminę D3, gdy mi się przypomni, a i to nie zawsze. Potrafię nawet przez kilka miesięcy nie brać tej jednej żelowej kapsułki D3, chociaż słoiczek leży koło łóżka. Ciągły autosabotaż siebie. Tutaj niby jestem na diecie, działam, lepiej się czuję, a za chwilę jem to, co mi nie sprzyja i dodatkowo napędza moje dolegliwości, nie wspominając o braniu suplementów i niedosypianiu. Ląduję później z dodatkowymi kilogramami, złym samopoczuciem, dyskomforcie w kościach i stanem depresyjnym. Czas chyba zacząć otaczać siebie samą szacunkiem i opieką.

A jesień jest od tego... żeby naprawić skutki lata. No ok, może od tego nie jest, ale bardzo w tym pomaga. Dłuższe wieczory, które można wykorzystać. Mniej wyjść ze znajomymi, zero wyjazdów. Mam ogromną przestrzeń teraz.

Ale prawda jest taka, że te moje wyjazdy nad morze (samotne!) były świetne i oprócz pamiątki w postaci kilku kilogramów dały mi bardzo dużo dobrego. Zobaczyłam wszystko z dystansu i stwierdziłam, że nie żyję życiem, którym chcę żyć. Niby jest OK, ale nie, to nie jest to. Dlatego tam postanowiłam i obiecałam samej sobie kilka rzeczy i ku mojej radości, faktycznie wcielam to w życie. 

Obiecałam sobie, że wrócę tam za rok jako totalnie lepsza i szczęśliwsza wersja siebie. Obiecałam sobie i postanowiłam, że zmienię swoje życie i:

- pozbędę się nadprogramowych kilogramów, 

- odnajdę cel zawodowy, 

- zadbam o finanse

- i... odnajdę miłość. :D 

OK, to z tą miłością to raczej życzenie, a nie postanowienie, ale reszta naprawdę zależy wyłącznie ode mnie.

Wcielam to wszystko w życie już powoli. Ogarniam sprawy finansowe, nadpłacam kredyty i ograniczam głupie wydatki. Działam trochę z prawem przyciągania, więc praca mi w tym pomaga i faktycznie zarabiam coraz więcej i często dostaję niezapowiedziane premie. :D Chociażby moje wyjazdy wakacyjne w całości sfinansowałam z dodatkowych funduszy w pracy. 

Na polu zawodowym również działam - teraz w październiku uczestniczę w cudownym kursie dla osób, które pracują w urzędach czy korpo, a nie mając pomysłu na siebie, co robić. Kurs to odkrywanie swoich talentów, ale też blokad i lęków. Jest cudnie, ale i niewygodnie, ale ja uwielbiam tę niewygodę. Uwielbiam poznawać i nazywać swoje blokadę, bo widzę, jak później idę do przodu. Jestem właśnie po 4 spotkaniach, czyli po połowie, ale mam nadzieję, że to doprowadzi mnie do pomysłu na siebie i odkrycia swojej wymarzonej drogi. Nigdy nie inwestowałam w takie rzeczy jak kursy, ale pierwszy raz zobaczyłam, że to naprawdę się opłaca. Już po 4 spotkaniach mam w głowie taki game changer, a przecież to dopiero połowa!

Chciałabym znaleźć coś, czemu mogłabym się z radością poświęcić. To moje marzenie. Moja praca jest dobra, ale.... jak ja nie lubię tego, co robię. :) A mi jest tak ciężko robić coś bez radości.

No i właśnie, trzeci aspekt obietnic to ogarnięcie kilogramów, więc wcielam z dniem dzisiejszym tutaj również zmiany w życie.

28 lutego 2023 , Komentarze (4)

Mija drugi miesiąc odchudzania. W lutym schudłam 2,2 kg. :D

Cieszę się, bo to zawsze spadek, ale sama nie wiem, jak do tego doszło (i naprawdę cieszę się ze spadku, niech to będzie jasne, szczególnie, że to właśnie w tym miesiącu zobaczyłam wagę dwucyfrową). Po prostu mam takie poczucie, że dałam z siebie więcej niż pokazuje wynik.

10 lutego napisałam, że osiągnęłam wagę 99,9 kg - wtedy moja waga po prostu stanęła (myślę, że w dużej mierze przez powrót problemu z regularnym WC). Jestem z siebie zadowolona, bo mimo tego przestoju nadal trwałam w postanowieniach.

Dzisiaj jest 99,5 kg.

Grunt, że mniej! 

10 lutego 2023 , Komentarze (5)

Dzisiaj zobaczyłam na wadze 99,9. Jednak 0,1 na wadze czasem robi ogromną różnicę. Bardzo się ucieszyłam.

Obiecuję sobie, że już nigdy nie dopuszczę do wagi trzycyfrowej. Nigdy nie będę ważyć powyżej 100 kg. Powrót do tak dużej wagi był dla mnie bardzo przykry, przysiadłam fizycznie (bo serio nie jest łatwo ten tłuszcz nosić), jak i psychicznie (bo powrót do wagi trzycyfrowej był dla mnie poczuciem porażki).

Teraz jakoś to idzie i wiem, że już w to weszłam i doprowadzę to do końca. Swoją wydolność też poprawiłam (dzięki rowerkowi stacjonarnemu). No nie czuję nic, gdy przejeżdżam obok McDonalds - najczęściej w ogóle go nie zauważam. Ech, teraz naprawdę nie mogę się nadziwić, jak to się działo, że potrafiłam tam być kilka dni z rzędu?

1 lutego 2023 , Komentarze (5)

Minął miesiąc, od kiedy wzięłam się za siebie. Dobrze wykorzystałam ten czas - nie dałam z siebie 100%, ale z efektów jestem zadowolona.

Nowy Rok rozpoczęłam z wagą 108,1 kg. Dzisiaj jest 101,7 kg (cieszę się i tej radości nawet nie przyćmiewa fakt, że na początku października było 97). 6,5 kg mniej😍

Dieta - było OK, liczę kalorie i pilnuję deficytu. Tylko jednego dnia naprawdę poszalałam wyjście z dziewczynami, ciężki burger i pyszne pączki i dzień zakończyłam na 3154 kcal. :)

Co było do przewidzenia - z ćwiczeniami miało być lepiej. Od 9 stycznia kiedy rozpoczęłam to niby "wyzwanie" ćwiczyłam 11 dni, czyli 11 na 23 dni. Ostatni tydzień trochę te statystyki popsuł, bo po pracy nie miałam siły na niiiiic dosłownie. Ćwiczenia były różne - od marszu (8-9 km) i rowerek stacjonarny po filmy z ćwiczeniami. Mam nadzieję, że w lutym statystyka będzie lepsza.

Ale podsumowując - jestem zadowolona wróciłam na dobre tory i ledwo już pamiętam ten jesienny trans obżerania się. Sam fakt, że pierwszy raz od baaaardzo bardzo dawna jestem tak po prostu na diecie i tak po prostu się ruszam jest dla mnie wspaniały.

Bo może gdybym nie zrobiła kroku do tyłu, nie zrobiłabym też tego naprzód? Mam wrażenie, że paradoksalnie, gdyby nie to, że przytyłam, to długo jeszcze siedziałabym w tej wadze 97 kg. Dzisiaj ważę więcej, ale jestem już na etapie, że po prostu tego nie przerwę i będę w tym.

Oprócz tego, że na wadze jest mniej, cieszę się, że:

- weszłam w ten rytm i jest mi już dobrze,

- ani razu w tym miesiącu nie byłam w McDonalds 👍 i nie muszę już w tej kwestii ze sobą walczyć. Nawet raz dałam sobie pełne przyzwolenie na Maca, ale po prostu nie miałam większej ochoty i stwierdziłam, że może wykorzystam to innym razem (bo przecież wszystko dla ludzi, byle nie za często). Nie mam już trzęsawki, gdy widzę złote łuki na trasie i to moja ogromna ulga i radość! Ten jesienny czas był straszny. Targowałam się ze sobą często od rana - będzie Mac/nie będzie. Pokonałam moje największe uzależnienie ostatnich miesięcy. Dość łatwo wpadam w nałogi, ale też szybko z nich wychodzę :D

- zjedzone słodycze wliczam w kalorie i nie powodują one u mnie wyrzutów sumienia i myśli, że skoro zawaliłam, to mogę do końca dnia jeść wszystko. Chociaż faktem jest, że zajmują one miejsce sensowniejszym kaloriom w menu :P ,

- unormowałam przemianę materii dzięki babce płesznik - chodzę regularnie do toalety, ufff! Chodzenie raz na tydzień było po prostu okrutne!

To był dobry miesiąc. I zleciał mi dość wolno. Może dobrze wykorzystany czas aż tak nie przecieka przez palce? :)

Na początku czerwca prawdopodobnie mam ważny dla mnie wyjazd z ludźmi, których dawno nie widziałam i z masą ludzi, których nie znam. I to nad morzem! Mam nową motywację, by wyglądać i czuć się petardycznie. :D

A teraz walczę o dobry luty!

14 stycznia 2023 , Komentarze (7)

Nie piszę tutaj codziennie, ale nadal trwam w postanowieniach. Osiągnęłam chyba już taki stan "po prostu to robię". Staram się za bardzo nie rozmyślać. Już pisałam, że zbytnie analizowanie działa na mnie źle. Sprawia, że albo pobłażam sobie, albo stwierdzam, że w sumie jest weekend i coś mi się należy od życia i jadę po całości.😌 Nie myślę więc za dużo, tylko działam. I wiem, że schudnę.

Jeśli mam być szczera, dzisiaj na zakupach było mi jakoś ciężko. Było mi smutno, że jest weekend, a ja nie kupuję przysmaków na wieczór. Krążę tylko po tych alejkach, kiedy inni mają wózki wypchane ciastkami, pizzami, napojami... Stwierdziłam nawet, że dobrze, że mam tu konto, bo serio - skończyłabym pewnie na wizycie w i wróciłabym do domu obkupiona w chipsy, pączki, colę i batony.😌😛 Ten żal w końcu mnie opuścił, kupiłam zamiast tuczących frykasów masę fajnych owoców i nie dałam się. Pomogła mi myśl, że dopiero tutaj wróciłam i nie mogę się w tym momencie poddać. I przekonałam samą siebie tym, że wiosną naprawdę będę sobie wdzięczna za to, co teraz robię dla siebie.

Weekend jakoś tak na mnie od zawsze działa. Weekend = jedzonko, kalorie i przerwa w diecie. Początki już takie czasem są - trzeba trochę siebie przekonywać i zmuszać.:D Plus jest taki, że weekend przetrwany. O niedzielę się nie boję - ja z reguły tylko w piątki i soboty mam takie flow hulaj dusza, piekła nie ma.

Druga sprawa - musiałam jednak zamienić "Wyzwanie 90 dni z Ewą Chodakowską" na "Wyzwanie 90 dni z tym, z czym dam radę".🙂 Wiedziałam, że będzie ciężko, ale już totalnie pokonał mnie "Secret " :D A tak serio - zamierzam kontynuować to wyzwanie na Ewy stronie, ale jeśli będzie tak ciężko dla mnie jak z Secretem (gdy wytrzymałam kilka minut i w zasadzie przez większość czasu wzywałam Boga) będę robić po prostu coś innego w to miejsce. Generalnie cel się nie zmienia - chcę przez 90 dni być aktywna.

Dzisiaj nie miałam takiego "wow, sky is the limit, jestem zwycięzcą". Bardziej "jest mi ciężko, ale wiem, że warto". Wiem też, że dni są różne. Dzisiaj jest mi ciężej, a jutro będę czuła moc i byle do przodu, 

2/90 wtorek

2 godziny na rowerku stacjonarnym 

3/90 środa

"Secret" 7 min

"Trening dla bardzo początkujących, otyłych i seniorów" 5 min

4/90 czwartek

nic

5/90 piątek

nic

6/90 sobota

marsz 8,8 km


© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.