I ich wymówką jest koronowirus....
odwiedziłą mnie położna i poinformowała mnie o sprawach dotyczących 13 lipca. mam tam być o 8- 8:30, zapiszą mnie i usadowią w pokoju w którym od razu dostanę czopki hormonalne. co kilka godzin mogą dokładać kolejne czopki, jeśli nadal nie będzie rozwarcia. A jak już będzie 4 cm to mnie przeniosą na salę porodową, gdzie przedziurawią ten balon z wodami płodowymi i podadzą kroplówkę która wywoła poród. wtedy mogę zadzwonić do męża żeby przyszedł. Będą mi sprawdzać cukier co godzinę. Zapytałąm o dietę, czy mam ze sobą przynieść bezglutenowe jedzenie i bezmleczne, ale powiedziała, ze 13 na wejściu ona zamówi tą dietę, żebym nie miała problemu... Od kilku tygodni boli mnie kość w lewym pośladku, na co ona powiedziała, że to najprawdopodobniej dziecko nacicka na nerw. Mogę wziąć nawet 2 paracetamole jeśli będzie bardzo źle, mam odpoczywać komfortowo i prosić męża o pomoc w czymkolwiek. Innej rady na to nie ma.
Miałam aferę z samego rana.... Poszło o chili.... Mam uczulenie, nie mogę jeść żadnych papryk, ani ostrych ani nie ostrych.... Nie mogę tych ostrych wąchać bo powodują u mnie duszenie. A to już nie przelewki. Od kilku lat gdy to zaczęło się, nie mogę przebywać w tym samym pomieszczeniu w którym ktoś gotuje jakąś potraw\e z papryką. Lekarz ostatnio powiedziała, ze to jej wygląda na ataki astmy. Tak więc mąż obudził się z pół godziny przede mną, a gdy ja wstałam, poszłam najpierw umyć zęby. Przyszłam do kuchni, żeby zmierzyć cukier i zjeść śniadanie, gdy usłyszałam bulgotanie... Na kuchence stała zupa co ją razem przygotowaliśmy wczoraj. Pytam męża, czy gotuje tą zupę znowu, na co on że tak, ale bez papryki. Mówię mu po raz milionowy, żeby przypadkiem nie dodawał papryki, póki jestem w kuchni. On na to, ze nie, że tylko wody dolał, bo zupa byłą bardzo gęsta. Zaczynam szykować kawę, gdy poczułam kłucie w gardle. Odchrząknęłam, nie skojarzyłam..... Zupa nadal się gotuję, gdy stanęłam obok i miałam wlać wodę do czajnika, gdy para z zupy doleciała do mojego nosa i zaciągnęłam się chcąc powiedzieć "jaka pyszna ta zupa", ale zamiast tego wzięło mnie na kaszel... I wtedy jak nie zacznę krzyczeć, spanikowana wbiegłam do salonu, otworzyłam okna, i uciekłam do sypialni nadal krzycząc na niego.... Przyszedł jak pies z podkulonym ogonem i przeprasza, na co ja krzyczę, że to po raz kolejny się zdarza, więc niech sobie wstawi nowy program do mózgu i zakoduje sobie, że papryka to dla mnie tragedia.... Obraził się, wyszedł, a ja jak się nie rozpłaczę..... A tu po chwili dzwonek do drzwi, położna już wchodzi a ja roztrzęsiona ze spuchniętymi oczami...... Co ta kobieta sobie pomyśli??? Mój znowu przeprasza, ze juz nie będzie gotował z papryką, bo widzi, ze to wielki problem. Położna weszłą, po czym zaczęła ze mną rozmawiać, tłumacząc, że hormony ciążowe spowodowały, że moja reakcja była podwójnie silna. Ogólnie to On jest wspaniałym facetem, tylko coś mi się stało z samego rana i tak na niego krzyczałam, sama byłam w szoku.... Poprosiłam by mąż też był przy naszej rozmowie. Przyszedł. Ona mu opowiedziała o tym jak to będzie wyglądać na porodówce, co mam mieć ze sobą, co on ma mieć ze sobą gdy go wezwiemy, jak ma mi pomagać i uwzględniać moje widzi mi się, bo ten miesiąc jest o mnie, nie o nim. Jeśli ja chcę by wiatrak chodził całą noc, to ma chodzić całą noc. Koniec kropka. On obiecał jej, będzie się mną opiekował nadal, a teraz nawet lepiej niż do wczoraj. Ja tylko boję się, żebym znowu nie wybuchła.....